Arianizm   trwat   900   lat   jakorealna  alternatywa  wobec  wia­ry  katolickiej.  Mieli  własnychbiskupów,   własne   zgromadze­nia  misyjne,  większość  ówcze­snego    świata    była    ariańska.Trwali    przez   900   lat.   Terazmamy   właśnie   450   rocznicęprzybicia  przez   Lutra  jego   95tez   do   drzwi   katedry   w   Wit-tenberdze.   Być   może   przyjdączasy,   kiedy   ludzie   będą   sięwysilać,    aby    sobie    przypo­mnieć,   kto   to   byli   luteranie,podobnie  jak  dziś  wysilają  się,aby  przypomnieć  sobie,  kto  tobyli  arianie. 

ROZMOWA       Z     PROFESOREM     JOHNEM     HAASEM,TEOLOGIEM,       FILOZOFEM,       PRZEWODNICZĄCYMINSTYTUTU    BIOETYKI    IM.    JANA    XXIII      W    BOSTONIE,ZAŁOŻYCIELEM    INSTYTUTU    PROMOWANIAKULTURY      CHRZEŚCIJAŃSKIEJ     

Jak  to  się  stało,  że  Pan,  niegdyś  pastor  Kościoła  episkopalnego,  zostałkatolikiem?

Wychowałem  się  w  głęboko  wierzącej  rodzinie  protestanckiej.  Chodziliśmydo  kościoła  w  każdą  niedzielę,   siedząc  razem  przy  stole  czytaliśmy  Biblię(nie  każdego  wieczora,  ale  dosyć  często),  zawsze  modliliśmy  się  przed  posił­kami,   przed  snem.  Wyrosłem  w  bardzo  religijnym  środowisku   i  chciałemzostać  pastorem.  Tak  też  się  stało  -  zostałem  pastorem  Kościoła  episkopal­nego.  Było  to  moim  zajęciem  przez  sześć  lat,  dopóki  nie  przeszedłem  nakatolicyzm.Im   więcej   studiowałem   historię   Kościoła,   im   więcej   studiowałemPismo,    tym   bardziej   przekonywałem   się,    że   protestantyzm   oddalił    sięod   tego,    co   Bóg   wyraźnie   objawił   w   Jezusie   Chrystusie   i   w   Piśmie,od   Objawienia,   które   było   przekazywane   przez  wieki   w  Kościele.   W  tensposób   uwierzyłem,    że    to    Kościół    katolicki    został    założony   przezJezusa  Chrystusa,  że  jest  to  Jego  prawdziwy  Kościół,  że  to  on  kontynuujeJego  dzieło  pośród  świata,   i  że  to  on  jest  tą  instytucją,   do  której  może­my   się   zwrócić,   aby   poznać   prawdę   o   Bogu,   o   Chrystusie.   Kiedy   tylkozacząłem   być    o   tym   przekonany,    zostałem   katolikiem   —   to   bardzoproste.   Jednak  jest   to   bardzo   proste   w   planie   intelektualnym   i   ducho­wym,  natomiast  w  planie  osobistym,  egzystencjalnym,  zawodowym,  było  tobardzo  trudne. 

Dlaczego?

W  Stanach  Zjednoczonych  istnieje  bardzo  głębokie  uprzedzenie wobec kato­licyzmu.  Kościół  katolicki jest  największym  ugrupowaniem  religijnym  w  Sta­nach  Zjednoczonych,  liczy ponad   60  milionów członków.  Ale  ogólnie  domi­nująca  kultura jest  głęboko  protestancka.  Uważa  się,  że  być  katolikiem jestrzeczą  w  złym  guście,  że  to  coś  niestosownego.Pamiętam,  że  kiedy dorastałem,  mój  ojciec,  bardzo  dobry,  uczciwy czło­wiek,  powiedział  mi:  „John,  kiedy dorośniesz,  będziesz  musiał  wybrać drogę,którą  podążysz  w  swoim  życiu.  Będziesz  musiał  zdecydować,  do  którego  Ko­ścioła  chcesz  przynależeć.  Tak  długo, jak  długo jesteś  wierny naszemu  Panu,jak  długo  będziesz  modlił  się  w tej  intencji,  chcę  abyś  wiedział,  że  matka  i ja będziemy cię  zawsze  wspierać,  niezależnie  do  decyzji,  którą podejmiesz.  Tyl­ko   pamiętaj   nie   przechodź   na   katolicyzm."   Tak   więc   możesz   wstąpićdo któregokolwiek Kościoła protestanckiego,  ale nie do pomyślenia jest,  abyśstał  się katolikiem.

Skąd ta niechęć do katolicyzmu?

Myślę,  że jest  sporo  ignorancji  co  do  tego,  czym jest  Kościół  katolicki  i  czegouczy.  Istnieje jednak także  bardzo głębokie  antykatolickie  uprzedzenie kulturo­we.  Swymi  korzeniami  sięga  ono  samych  początków  naszego  państwa.  Wieleosób  myśli,  że  Stany Zjednoczone  powstały po  to,  aby  zapewnić  wolność  reli­gijną  emigrantom  z  Europy.  Ale  nie  tak  to  wyglądało.  Większość  wspólnot  wy­znaniowych,  które  przybyły  do  Ameryki,  stanowiły  grupy protestanckie.  Kiedyjuż  się  tu  pojawiły,  w  ogóle  nie  dopuszczały jakiejkolwiek  wolności  religijnej.Były tylko  dwa miejsca  w całych  ówczesnych  koloniach,  gdzie  rzeczywiście  ist­niała wolność  religijna.  Pierwszym była  Fila­delfia,   założona  przez  kwakrów,   czyli  przezTowarzystwo   Przyjaciół,   drugim   zaś   Mary­land,  kolonia katolicka,  nazwana tak na cześćMatki  Bożej  (chociaż  wtedy  na  tronie  Angliizasiadała  królowa  Maria  i  koloniści  mówili,że  nazywają  swą  kolonię  imieniem  królowej,to  jednak   byli   katolikami   i   tak   naprawdęw głębi serca chodziło im o imię NajświętszejMarii  Panny).  Tak  więc  już  wtedy  istniałoowo  uprzedzenie  nie  pozwalające  katolikomdawać   wyrazu   ich   wierze.   Protestanci   po­strzegali katolików jako  ludzi  podążających  za antychrystem,  którym był  papież,wierzyli,  że  katolicy  są prawdziwym  zagrożeniem  dla  zbawienia,  że  są  autoryta-rystami,  przesądni  itd.  Taki  sposób postrzegania naszej  wiary przetrwał  do  dziś.Można  do  tego  dodać  bardzo  podobne  idee  sekularystyczne,  głoszące,  że  Ko­ściół  katolicki jest  rygorystyczny,  nieelastyczny,  zabobonny itd.

A Pan jak postrzegał Kościół katolicki?

Nawet  kiedy  byłem już  dorosły,  znałem  bardzo  niewielu  katolików.  Nie  nale­żeli  oni  do  naszego  kręgu  towarzyskiego.  Podobnie jak  wielu  innych,  miałemuprzedzenia  wobec  Kościoła  katolickiego.  W  odróżnieniu  od  innego  konwer-tyty  Scotta  Hahna,  który  był  kiedyś  protestantem-fundamentalistą  i  odczuwałuporczywą,   intensywną  awersję  do  katolicyzmu,  powodowaną jego  przekona­niami  religijnymi,  moja niechęć  wynikała raczej  z obojętności wobec  katolicy­zmu.   Była  to  religia  niewłaściwa,   zabobonna,   społecznie  nieakceptowana,a  z  pewnością  źle  widziana  w  kręgach,  w  których  się  obracałem.Pamiętam  kiedy jako  nastolatek  kupiłem  sobie  książkęThey  Walked  WithGod(Oni chodzili  z Bogiem).  Myślałem,  że będzie ona o pobożnych chrześci­janach.  I  rzeczywiście  była,  tyle  że traktowała  o katolickich  świętych.  Pamię­tam,  że  kiedy sobie  to  uświadomiłem,  przeraziłem  się,  porwałem ją  na  strzę­py  i  wrzuciłem  do  kosza.  Tak  więc  nie  żywiłem  głębokiej  urazy  do  Kościołakatolickiego,  ale,  jak już  wspomniałem,  nie  była   to  organizacja,  o  wstąpie­niu  do  której  myślałoby  się  poważnie. 

Kiedy  zaczął  Pan  myśleć  o  zostaniu  katolikiem? Jak to  się  zaczęło? 

Jedną  z  rzeczy,  które  zaczęły zmieniać  mój  sposób  myślenia  o  Kościele,  byłostudiowanie jego historii.  Zacząłem np.  czytać  o  reformacji,  czy też  o tym,  coprotestanci  nazywają  reformacją,  a  co mogłoby  być  nazwane  protestancką  re­wolucją.  Odkryłem,  że  wiele  z  reform,  które  chcieli  przeprowadzić  ludzie  ta­cy jak  Kalwin,  Luter  i  inni,  nie  stanowiły  tej  radykalnej  zmiany,  jaka  faktycz­nie  nastąpiła  w  XVI  wieku.  Początkowo  reformy  były  skromne.  Następnieczytałem  o  Kościele  pierwotnym  i  zauważyłem  niezmienność,  ciągłość  po­między  treścią  wiary  i  praktykami  Kościoła  starożytnego,  Kościoła  w  dobieXVI-wiecznej  protestanckiej  rewolty  oraz  Kościoła  współczesnego.  Właśnieta  niezmienność  pomogła  mi  zmienić  mój  sposób  myślenia.Słuchałem    kiedyś   wykładu   pewnego   luterańskiego   teologa.    Mówiło  arianizmie,   herezji  we  wczesnym  Kościele.  Powiedział:  „Arianizm  trwał900  lat  jako  realna  alternatywa  wobec  wiary  katolickiej.  Mieli  własnych  bi­skupów,   własne   zgromadzenia  misyjne,   większość  ówczesnego   świata  byłaariańska.  Trwali  przez  900  lat".  Wtedy  przerwał  i  jakby  na  marginesie  wtrą­cił:  „Hm,  mamy  właśnie  450.  rocznicę  przybicia  przez  Lutra jego  95  tez  dodrzwi  katedry  w Wittenberdze.  Być  może  my,  luteranie,  powinniśmy  zdać  so-bie  sprawę  z  tego,  że  się  mylimy...?".  Po  czym  powrócił  do  wykładu.  Nigdynie  zapomnę  tamtej  jego   uwagi.  To  właśnie  jest  prawda.   Na  przestrzeniostatnich  dwu  tysięcy  lat  bywały  ruchy  nazywające  się  prawdziwie  chrześci­jańskimi,  pojawiały  się  one  i  znikały.  Przyjdą  czasy,  kiedy ludzie  będą się  wy­silać,  aby  sobie  przypomnieć,  kto  to  byli  luteranie,  podobnie jak  dziś  wysila­ją  się,  aby  przypomnieć  sobie,  kto  to  byli  arianie.  A  Kościół  katolicki  wciążbędzie istniał.

Co jednak ostatecznie przekonało Pana do katolicyzmu?
 
bie  sprawę  z  tego,  że  się  mylimy...?".  Po  czym  powrócił  do  wykładu.  Nigdynie  zapomnę  tamtej  jego   uwagi.  To  właśnie  jest  prawda.   Na  przestrzeniostatnich  dwu  tysięcy  lat  bywały  ruchy  nazywające  się  prawdziwie  chrześci­jańskimi,  pojawiały  się  one  i  znikały.  Przyjdą  czasy,  kiedy ludzie  będą się  wy­silać,  aby  sobie  przypomnieć,  kto  to  byli  luteranie,  podobnie jak  dziś  wysila­ją  się,  aby  przypomnieć  sobie,  kto  to  byli  arianie.  A  Kościół  katolicki  wciążbędzie istniał.Co jednak ostatecznie przekonało  Pana do katolicyzmu?Muszę  stwierdzić,  że to,  co ostatecznie  doprowadziło  mnie  do  Kościoła  ka­tolickiego, to kwestia autorytetu.  Byłem członkiem Kościoła episkopalnego,amerykańskiego  odpowiednika  Kościoła  anglikańskiego.  Różniliśmy  się  odinnych  protestantów,  ponieważ  wierzyliśmy,   że  mamy  duchowieństwo  wy­wodzące  się  z  Kościoła  pierwszych  wieków.  Mieliśmy  biskupów,   duchow-nych-księży  i  diakonów.  Wierzyliśmy,  że  mamy  sukcesję  apostolską,  wywo­dzącą  się  w prostej  linii  od Apostołów.  To  nas  wyróżniało  na tle  innych  pro­testantów.Kiedy byłem  młodym pastorem  episkopaliańskim,  zaczęła  się debata natemat  święceń  kobiet.  W  Kościele  episkopalnym  byli  tacy,  którzy powiedzie-li:  „To kwestia  doktryny,  a  tej  nie  możemy przecież  zmieniać, jedyne  co mo­żemy,  to  zachować  naukę  pierwotnego  Kościoła  i  przekazywać ją następnympokoleniom".  Druga strona  stwierdziła,  że nie jest to problem doktryny,  leczdyscypliny,  która  do  tej  pory  nie  dopuszczała  kobiet  do  święceń,  natomiastposługa  ta  była  zawsze  otwarta  dla  kobiet.Odkryłem wówczas,  że  spór ten  nie może być rozstrzygnięty. 
 
Debata by­ła  uczciwa,  ale  arcybiskup  Canterbury  nie  miał  władzy,  aby  tę  sprawę  roz­strzygnąć.  Biskupi  anglikańscy  na całym  świecie,  wszyscy  ci,  którzy  są  w  ko­munii  z  Canterbury,  i  którzy  zbierają  się  na  konferencję  co  dziesięć  lat,  rów­nież  nie  mieli  władzy,  by  to  rozstrzygnąć.  Także  Konwencja  Generalna  Ko­ścioła  Episkopalnego  w USA  z  pewnością nie  miała  wystarczającego  autory­tetu,   aby  rozwiązać  ów  problem.  Ta  sytuacja  wydała  mi  się  bezsensowna.Bóg  zrobił  przecież  tak  wiele,  aby  nas  zbawić  —  zesłał  nam  Swojego  Syna,który stał się człowiekiem, który cierpiał, umarł, zmartwychwstał,  ustanowiłSwój  Kościół. To bezsensowne,  aby po tym wszystkim Bóg nie  zapewnił namsposobów  rozsądzania  sporów,  które  w  sposób  naturalny  miały  się  pojawićwśród  naśladowców Jego  Syna.Zacząłem  się więc  rozglądać  się  w poszukiwaniu autorytetu,  który mógł­by  rozstrzygnąć  tamtą  kwestię.  Był  tylko  jeden  Kościół,  który  twierdził,  żema taki autorytet - Kościół katolicki. Zacząłem badać to zagadnienie i odkry­łem,  że w ciągu całej  historii Kościoła patriarchat Rzymu nigdy nie uległ  for­malnej  herezji.  Inne  wielkie  patriarchaty,  Konstantynopol,  Aleksandria,  An­tiochia  —  czasami  tak,  ale  Rzym  nigdy!  Rzym  zawsze  był  w jakiś  sposób  za­bezpieczony przed popadnięciem w herezję.  Pomogło mi to przekonać się,  żerzeczywiście  ów  dar  autorytetu,  który  Bóg  dał  Swojemu  Synowi  (Jezus  po­wiedział,  że  otrzymał  pełną  władzę  w  niebie  i  na  ziemi),  został  następnieprzekazany  przez  Naszego  Pana Jego Apostołom  przez  wzgląd  na Jego  naśla­dowców,  oraz  że  jest  on  przekazywany  w  ciągu  wieków  w  Kościele.  Zatemostatecznie  przekonała mnie  kwestia  autorytetu.Kiedy jeszcze  byłem  pastorem protestanckim,  studiowałem  na  Uniwer­sytecie  Fryburskim  w  Szwajcarii.  Będąc  wciąż  protestantem  uzyskałem  po-ntyfikalny  stopień  naukowy,  licencjat  z  teologii.  Pewnego  dnia  mój  profesordogmatyki,  francuski  dominikanin,  zapytał  mnie:  „Jakie  jest,  według  pana,źródło  autorytetu  w  Kościele  anglikańskim?"  Mieliśmy  na  to  bardzo  prostąodpowiedź:  „Och, jest nim wiara  i praktyka wczesnego,  niepodzielonego Ko-ścioła".  Zawsze  mówiliśmy,  że  jesteśmy  "katolikami",  ale  nie  podlegaliśmypapieżowi.   Także  prawosławni  nie   podlegają  papieżowi  od  czasu   rozłamumiędzy  Rzymem  i  Konstantynopolem  w  roku  1054. 
 
Tak  więc  zawsze  mówi­liśmy,  że  źródłem  autorytetu jest  wszystko  to,  co  stanowiło  wiarę  i  praktykęowego wczesnego  niepodzielonego  Kościoła. Jednak ów francuski  teolog   za­pytał  mnie:  „Ale  co  stanowi  wasz    żywy  autorytet?  Są  zagadnienia,  wobecktórych  Kościół  staje  dzisiaj,   a  które  nigdy  przedtem  nie  pojawiły  się  wewczesnym,  niepodzielonym  Kościele.  Gdzie jest  głos  waszegożywegoautory­tetu,  który ustosunkowuje się do problemów współczesnych?".  Nie umiałemmu  odpowiedzieć.  Tak  więc  znowu  pojawiła  się  kwestia  autorytetu,   którąmusiałem  rozstrzygnąć.  Ostatecznie  uwierzyłem,  że  jej  rozwiązanie  znajdu­je  się  w Kościele  katolickim.Jeszcze jedna  historia.  Byłem  kiedyś  na  Konwencji  Narodowego  Stowa­rzyszenia  Ewangelików  (NAE),  organizacji  skupiającej  niektóre denominacjeprotestanckie.   Na  przodzie   sceny  mieli   oni   duży  transparent   z  napisem:„Święta  Biblia  jest  nieomylnym  przewodnikiem".  W  tym  czasie  byłem  jużkatolikiem.  Znalazłem  się  tam  jako  przedstawiciel  ruchu  Pro-Life.  Powie­działem  do jednego  z  organizatorów:  „Mam  krewnych,  którzy  są  baptystamipewnej  denominacji.  Nie  są  oni  członkami  NAE.  Dlaczego?"  Odpowiedziałmi,  że  owi  baptyści  interpretują  pewien  wers  z  Apokalipsy  w  taki  to  a  takisposób,  zaś  ta  interpretacja jest  błędna.  Powiedziałem  mu,  że  mam jeszczeinnych  krewnych,  należących  do  innej  denominacji  protestanckiej  i  zapyta­łem,  dlaczego  oni  nie  są  członkami  NAE.  Odpowiedział  mi,  że  interpretująinny  fragment  Pisma  w  ten  a  ten  sposób,  co  jest  oczywiście  nieprawidłowe.Wtedy  wskazałem  na  ów  transparent  na  scenie  i  powiedziałem:  „Tu jest  na­pisane,  że  Święta  Biblia jest  nieomylnym  przewodnikiem.  Myślę,  że  to,  cze­go  wam  potrzeba,  to  nieomylny  interpretator  waszego  nieomylnego  przewo­dnika".  Tak  więc  znów  pojawia  się  zagadnienie  autorytetu.  Protestantyzmrozpadł  się  na aż tyle małych  grup,  ponieważ nie miały one  autorytetu,  któryinterpretowałby  im  Pismo.  A  każdy  takiego  autorytetu  potrzebuje. 
 
Czy  to  przypadek,  że  sekularyzacja  szybciej   postępuje  w  krajach   prote­stanckich niż katolickich?
 
Kardynał Newman wykazał, że naturalną konsekwencją protestantyzmu jest ateizm.  Brzmi  to  bardzo  radykalnie,  ale  sądzę  że,  to  prawda.  Ciężko  mi  o  tymmówić,  ale  tak  właśnie  było  w moim  przypadku.  Zostałem  wychowany w pro­testantyzmie,  wstąpiłem  docollege'ui  studiowałem,  aby  zostać  pastorem.  Nakursach  teologii  spotkałem  teologów,  którzy  interpretowali  Pismo  w  sposóbbardzo  liberalny.  Ponieważ  w  Kościołach  protestanckich  nie  było  autorytetumogącego  „zastopować"  jakikolwiek  pogląd  teologiczny,  mieli  oni  wolną  rękęi  tak  czy  inaczej  mogli  umacniać  swoją  pozycję.  Ich  interpretacja  była  bardzoliberalna,  robili  co  mogli,  aby  ich  interpretacja  kwestii  moralnych  przeczyłaObjawieniu.  Dlatego,  że jeśli  istnieje  Objawienie,  to  znaczy,  że  musi  być jakiśsposób jego  interpretowania.  A  w  obrębie  protestantyzmu  on  nie  istnieje.Tak  więc  miałem  profesorów  przygotowujących  mnie  do  posługi  pasto­ra,   którzy  nie  wierzyli  w  zmartwychwstanie  ciała,   w  narodziny  Chrystusaz  Dziewicy,  w  grzech  pierworodny  itd.  Mieli  oni  na  mnie  duży  wpływ,  łatwoprzejmowałem tę ich pozę,  uważałem,  że jest to bardziej  intelektualne podej­ście  do  wiary,  że  wszystko  to  brzmi  o  wiele  racjonalniej.  Pamiętam,  jak  po­wiedziałem  kiedyś  mojej  matce  (za  co  kiedyś  odpowiem  przed  Bożym  tro­nem),  gorliwej  protestantce,  która  wierzyła  w  zmartwychwstanie  umarłych:„Mamo,  proszę,  powinniśmy  mieć  wiarę  jak  dzieci,  a  nie  wiarę  infantylną".Okazywałem  jej   swoją  wyższość  w  tym  względzie.Potem  wyjechałem  na  studia  do  Europy. 
 
Zacząłem  czytać  egzystencjali-stów.  W  pewnym  sensie już  wtedy  byłem  przekonany  do  swego  rodzaju  ate-izmu  praktycznego,  ponieważ  jeśli  nie  ma  zmartwychwstania  ciał,  jeśli  niema  narodzin  z  Dziewicy,  jeśli  w  ogóle  nie  było  Wcielenia,  to  w  takim  razieBóg  tak  naprawdę  nie  angażuje  się  w  to,  co  się  dzieje  na  tym  świecie.  Egzy-stencjaliści  wywarli  na  mnie  wówczas  duży  wpływ  -  i  w  końcu  stałem  sięateistą.  Wydawało  mi  się,  że  nie  ma  innej  drogi,  którą  można  pójść.  Jean-Paul  Sartre  stwierdził,  że  kiedy  dojdzie  się  do  przekonania,  iż  Boga  nie  ma,to  życie  staje  się  bezsensowne,  absurdalne.  Uwierzyłem,  że  tak  właśnie jest,że właściwie  nie  ma nawet  powodu  aby wstać  rano  i  dalej  żyć.  Znalazłem  sięw  beznadziejnym  położeniu.Ostatecznie  do  wiary  doprowadził  mnie  z  powrotem  francuski  teoretykmarksizmu  Georges  Sorel.   Napisał  on  książkę  pt.   „Rola  mitu".  Twierdziłw  niej,  że  mit  odgrywa  bardzo  istotną  rolę,  ponieważ  motywuje  ludzi  do  te­go,  aby  zachowywali  się  w  taki  czy  inny  sposób.  Zauważył,  że  ortodoksyjnymarksizm  głosi,  iż  musi  dojść  do  strajku  generalnego,  który następnie  doprowadzi  do  powstania proletariatu,  do  rewolucji  i  do  ustanowienia dyktatury te­goż proletariatu. Sorel powiedział:  „Rozejrzyjcie się wokoło!  Nigdy, w żadnymkraju  komunistycznym  nie  doszło  do  zakończonego  sukcesem  strajku  gene­ralnego,   prowadzącego,  zgodnie  z  ortodoksyjną  teorią marksistowską,  do po­wstania  państwa  komunistycznego.  I nic  w  tym  dziwnego."  
 
Twierdził  on,  żetak długo, jak długo marksiściwierzą,że dojdzie do strajku generalnego  i dzia­łają zgodnie z tym przekonaniem,  tak długo również osiągają te cele,  które so­bie  stawiają."  Sorel powiada:  „Spójrzcie na chrześcijaństwo.  Chrześcijanie  za­wsze  wierzyli,  że  nastąpi  powtórne  przyjście Jezusa.  To  mit. Jezus  nigdy  niepowróci.  Ale  to  wierzenie  doprowadziło  chrześcijan  do  bycia  innymi  pośródświata,  do  oddania wszystkiego  dla wiary,  do  obalenia imperium  i  ustanowie­nia  chrześcijaństwa.  Zatem  nie  ma  znaczenia,  czy  mit  to  prawda  czy  fałsz,ważna jest  funkcja mitu,  to,  co  dzięki  niemu  się  dzieje."Pomyślałem sobie więc:  „Potrzebuję mitu!  Potrzebuję mitu,  aby jutro ra­no  wstać  z  łóżka.  Nieważne  czy  chrześcijaństwo jest  prawdziwe  czy  nie,  ju­tro  rano  wstanę  i  będę  udawał,  że  jest  prawdziwe,  tak,  aby  dotrwać  do  na­stępnego dnia." To był mit,  który akurat  był najbliżej,  który miałem  „pod rę­ką".  To  było  to,  co  tak  naprawdę  zaczęło  mnie  prowadzić  do  ponownegopraktykowania  mojej  wiary.Tak zaczął  się  długi proces ponownego stawania się aktywnym chrześcijani­nem.  Doszedłem jednak wtedy do głębokiego przekonania,  że ów mit,  ową wia­rę  w jego  prawdziwość,  musisz  traktować  absolutnie  poważnie.  Musisznapraw­dęwierzyć, że Druga Osoba Trójcy Świętej stała się człowiekiem, Jezusem z Na­zaretu,  musisz  naprawdęwierzyć,że  On  działał  cuda,  musisz naprawdę  wierzyć,że  mógł  On  chodzić  po  wodzie,  musisz  naprawdę  wierzyć,  że  mógł  On  przy­wrócić  umarłego  do  życia,  musisz  naprawdę  wierzyć,  że  On  rzeczywiście  umarłi  powstał  z  martwych,  musisz  naprawdę  wierzyć,  że  Maryja była dziewicą!Wkrótce uznałem,  że jedynym Kościołem,  który formalnie  i  niedwuznacz­nie  nauczał  tego  wszystkiego,  był  Kościół  katolicki. 
 
Tak  więc  powróciłem  dopraktykowania  wiary,  do  wiary,  że Jezus  jest  Synem  Bożym,  ale  kiedy już  razodzyskałem moją wiarę,  zdałem sobie  sprawę,  że jest tylko jeden  Kościół cało­ściowo, niedwuznacznie wierny temu przesłaniu. Tym Kościołem był Kościół ka­tolicki.  Tak  więc jeśli jesteś  chrześcijaninem  „bezapelacyjnie",  „ostatecznie"  —wydaje mi się,  że jedynym właściwym miejscem dla ciebie jest Kościół  katolicki.Moje  osobiste  doświadczenie  jest  zgodne  z  szerszym  zjawiskiem  w  kul-turze.  Wszystkie  te  kraje,  które  włączyły  się  w  ruch  protestancki,  są  terazspołeczeństwami  niechrześcijańskimi.  Skandynawia  nie jest już  chrześcijań­ska.  Nawet  w  Anglii,  która  była  najbliższa  katolicyzmowi,  tylko  ok.   1-2  pro­cent  wiernych  Kościoła  anglikańskiego  chodzi  w  niedzielę  do  kościoła.  Za­tem  to,  co  w historii  położyło  się  cieniem  na  kulturze,  niestety położyło  siętakże  cieniem  na  moim  życiu  osobistym. 
 
A jednak mówi  się o renesansie chrześcijaństwa,  a nawet protestantyzmu,w dzisiejszej Ameryce...
 
Protestantyzm, który kwitnie w USA, nie jest tym tradycyjnym protestanty­zmem,  który  został  sprowadzony  z  Europy.  Jeśli  przyjrzeć  się  Kościołom,które  tu  przybyły,  Kościołowi  anglikańskiemu   (czyli  episkopalnemu),  lute-rańskiemu  czy  kalwińskiemu,   to  bynajmniej   nie  znajdują  się  one  w  stanierozkwitu.  Tradycyjne,  główne,  duże,  stare  i  utwierdzone  amerykańskie  Ko­ścioły protestanckie  straciły  ogromną liczbę  wiernych,  np.  w  ciągu  ostatnichkilkunastu  Kościół  episkopalny  stracił  połowę  swoich wiernych.  Tak  napraw­dę  rozwijają  się  tu  Kościoły  charyzmatyczne  i  fundamentalistyczne.  Często  w  znacznej  mierze  zależy  to  od  osobowości  pewnych jednostek,  dobrych  ka­znodziei,  potrafiących  inspirować  współwyznawców.To  interesujące,  że  w  USA  w wielu  kwestiach  społecznych,  np.  w  sprawieaborcji,  powstał  sojusz  owych  bardziej  konserwatywnych  grup  protestanckich,ewangelików  oraz  Kościoła  katolickiego.  Tyle,  że  im  intensywniejszy  staje  sięów kontakt na płaszczyźnie  spraw społecznych,  tym więcej  mamy nawróceń nakatolicyzm!  Upragnioną pewność  w dziedzinie  doktryny,  nauczania moralnegowielu  protestantów  odnajduje  w  Kościele  katolickim.Inny interesujący fenomen  to  fakt,  że ci protestanci,  którzy stosowali całeżycie  antykoncepcję,  nie widząc  w tym  niczego złego,  kiedy tylko  zaangażowa­li się w działalność ruchu Pro-Life przeciwko aborcji, zaczęli zgłębiać za­gadnienia  związane  z  antykoncepcją  i  odkrywać,  że  np.  wiele  spo­śród  tzw.  pigułek  antykoncepcyjnych  to  w  rzeczywistości  środkiporonne.  Dochodzili  oni  do  przekonania,  że  ten  stosunek  dodzieci,  który  odzwierciedla  się  w  „mentalności  antykoncepcyjnej",w  naturalny  sposób  prowadzi  do  takiego  traktowania  dzieci,  jakiereprezentuje  ruch  proaborcyjny.  W  ten  sposób  tracili  złudzenia  coswojej  religijnej  tradycji  i  odnajdywali  drogę  do Kościoła ka­tolickiego.Trzeba   więc   stwierdzić,   że   liberalne   protestanckieKościoły  „głównego nurtu"  tracą wyznawców,  natomiastowe  bardziej  konserwatywne  Kościoły  ewangelickie,  blisko  współ­pracujące  z Kościołem katolickim, dostarczają mu dziś wspaniałychkonwertytów.
 
Czy na wzrost liczby tych konwersji miała wpływ również decy­zja   Kościoła  anglikańskiego   o  wyświęcaniu   kobiet  na  „kapła­nów"?
 
Nie  ulega  wątpliwości,  że  decyzja  wyświęcania  kobiet  na  „kapłanów"  dopro­wadziła  do  wielu  wystąpień  z  Kościoła  anglikańskiego,  do  przejścia  wieluosób  na  katolicyzm  lub  do  Kościoła  episkopalnego.  Spora  liczba  wiernychprzeszła na prawosławie.  Główną przyczyną była właśnie tamta decyzja.  Pro­szę  pamiętać,  że  anglikanie  różnili  się  od reszty protestantów,  ponieważ  gło­sili,  że  ich biskupi,  kapłani  i diakoni  mają sukcesję  apostolską;  pogląd ten  był  jednym   z  ich  centralnych przekonań  religijnych.  Kiedy więc  doszło  do  zmia­ny  sprzecznej  z  dwutysiącletnią  tradycją Kościoła,  dla wielu  ludzi  stało  się  topowodem  do  opuszczenia  Kościoła  anglikańskiego.Inną  rzeczą,  którą trzeba sobie  uświadomić, jest to,  że  istnieje  sporo  takichelementów  doktryny  protestanckiej,  które  z  konieczności  prowadzą  do  współ­czesnych,  znanych  nam  zaburzeń  w  kulturze.  Przykładowo  zasadysola fideisolagratia,czyli  twierdzenia,  że jesteśmy zbawiani jedynie przez wiarę  i jedynie przezłaskę,  twierdzenia prowadzące  do  odrzucenia  w  wierze  roli  wspólnoty,  autoryte­tu,  sakramentów.  Przyczyniły się do pojawienia się wszechobecnego poczucia in­dywidualizmu,   subiektywizmu   i   relatywizmu,   obserwowanego   we   współcze­snych społeczeństwach zachodnich.  Doprowadziło to do trapiącego nas dziś kry­zysu  moralnego,  który  w  znacznej  mierze  ma  korzenie  protestanckie. Jeśli  niktnie może powiedzieć jednostce,  co jest prawdziwe,  a co  nieprawdziwe w jego po­glądach  religijnych,  to  tym  bardziej  nie  można jej  powiedzieć czegoś  podobnegow  żadnej  innej  dziedzinie. 
 
Jaki jest Pana stosunek do ekumenizmu i dialogu katolicko-protestanckiego?
 
Ekumenizm  bywa rozumiany na różne  sposoby.  Kościół  katolicki po SoborzeWatykańskim  II  zachęcił  do  ekumenizmu,  tzn.  zaprosił  katolików  do  wcho­dzenia  w  dialog  z  ludźmi  o  innej  tradycji  religijnej,  także  z  niechrześcijana­mi.  Kościół  katolicki  nigdy  się  tego  nie  obawiał,  gdyż  zawsze  był  bardzo  pe­wien  tego,  że  posiada  Prawdę.  Zatem  nie  bał  się  dialogu.Ale  zawsze  istniało  zagrożenie  grzechu  indyferentyzmu.  Indyferentyzmutrzymuje,  że  nie  ma znaczenia  w co  ktoś  wierzy,  ani  co  robi,  byle  był  w tymszczery;   że  istnieje  wiele  dróg  wiodących  do   raju   i  nie  jest  ważne,   którąz  nich  się  podąża. Jest  to  herezja,  postawa  grzeszna.  Wielu  solidnych  teolo­gów  ostrzegało  wiernych  katolików  wchodzących  w  dialog  z  niekatolikamiprzed  popadnięciem  w  indyferentyzm. Jest  to  ciągle  aktualne.To,  co ruch ekumeniczny powinien  dać katolikom,  to impuls do  głębsze­go  studiowania  własnej  wiary,  tak,  aby  wierniej  mogli  ją  przedstawiać  tym,którzy nie  są  katolikami.  Oczywiście  mam  nadzieję,  że  owa  dyskusja  z  przed­stawicielami  innych  wyznań,  innych  religii,  ostatecznie  doprowadzi  do  ichnawrócenia na katolicyzm,  że  w trakcie  dialogu  z  nami  dostrzegą oni  to,  cze­go  brakuje  w  ich  tradycjach  religijnych,   że  w  Kościele  katolickim  przyjmą  pełnię  tego,  co  Bóg oferuje  człowiekowi.W  środowisku  ekumenicznym  pojawiła  się  tendencja  do  przemilczaniabłędów  protestantyzmu.  Mówi  się  raczej,  że  protestanci  nie  posiadają  praw­dy w  tym  samym  stopniu,  co  my.  Niewątpliwie  słusznie,  ponieważ większośćherezji  to  właśnie  "niecała  prawda".  Właśnie  dlatego  heretycy  odnoszą  za­zwyczaj  takie  sukcesy.  Mówią  coś,  co jest  prawdziwe,  co  jest  atrakcyjne,  cotrafia   do   innych,   co   znajduje   u   ludzi   oddźwięk,   przyciąga   ich,   ale   rzeczw  tym,  że  prawie  zawsze  jest  to  prawda  częściowa,  nie  jest  to  cała  prawda.Tak  więc  Kościół  katolicki  posiada  pełnię  prawdy  i  zawsze  jest  nadzieja,  żeprotestanci   dostrzegą  to,   czego  brak  w  ich  własnej   tradycji   religijnej,   żeuznają  pełnię  wiary,  jaką można  odnaleźć  w  Kościele  katolickim. 
 
Tymczasem  wielu   liberalnych  katolików  postuluje  daleko   idące  zmianyw  kierunku  protestantyzacji  Kościoła... 
 
Uważam,  że  katolicy  liberalni  w  USA  to  bardzo  osobliwy  fenomen.  Mamyprzecież  tu  tak wielki  pluralizm  religijny,  istnieje  tak  wiele  Kościołów do  wy­boru,  że  nie  rozumiem  dlaczego  oni  po  prostu  nie  przyłączą  się  do  któregośz   tych   Kościołów,   które   bardziej   odpowiadają   ich   sposobowi   myślenia.To,  czego  zazwyczaj  żądają  ludzie  z  organizacji  takich,  jakCali  to  ActionczyWir sind Kirche,to obalenie Kościoła katolickiego,  to jego przemiana w coś in­nego niż Kościół katolicki.Wyświęcanie  kobiet  na  „kapłanów"?  Mogą  przecież  zostać  episkopalia-nami!  Rozluźnienie  obyczajów seksualnych?  Istnieje  dowolna liczba  Kościo­łów  protestanckich  w  USA,  które  właśnie  tak  postąpiły!  Na  ich  miejscu  za­miast  dalej  uparcie  twierdzić,  że  reprezentują  katolicyzm,  byłoby  uczciwieji  bardziej  szczerze wobec  siebie  samych  stwierdzić:  „To,  co  utrzymujemy, jestw  rzeczywistości  niezgodne  z  tym,  co  Kościół  mówił  dotąd  przez  dwa  tysią­ce  lat.  Tak  naprawdę  zmierzamy  w  innym  kierunku."W  Niemczech jest  to  trudniejsze.  Ci  z  ruchuWir  sind  Kirchenie  mają  ażtylu  możliwości.  Tylko  luteranizm  albo  katolicyzm.  Ale  w  tym  kraju  drogastoi  otworem  do  setek  innych  grup  religijnych... 
 
Rzecz w tym jednak,  że oni mówią:  „To my jesteśmy katolikami".
 
Wszystkie  roszczenia  owych  rewizjonistycznych  katolików,  twierdzących,   żeto  oni  odzwierciedlają  prawdziwą  świadomość  Kościoła,  że  to  oni  wyznająprawdziwą  doktrynę  na  temat  święceń  kobiet,  aborcji,  antykoncepcji  czy  spo­sobu  obierania  biskupów  —  sądokładnietymi  samymi  argumentami,  którychużywali  protestanci  w XVI  wieku.  Nikt  nie  chce  być  „protestantem",  nikt  niechce zakładać nowego Kościoła.  Oni chcą „zreformować"  Kościół.Tak  jak  może  być  tylko  jedna  Oblubienica,  tak  będzie  jeden  prawdziwyKościół.  Oblubieniec  będzie  miał  tylko jedną  Oblubienicę. 
 
Dziękuję za rozmowę.
 
ROZMAWIAŁ    RAFAŁ    SMOCZYŃSKIFILADELFIA,   PENSYLWANIA,   LISTOPAD   1998  
 
Pismo Poświęcone Fronda nr 15-16 (1999)