Mało kto dziś pamięta, że 35 lat temu razem z 14 osobami tworzył pan Komitet Obrony Robotników.


- Tak, byłem jednym ze współzałożycieli Komitetu Obrony Robotników. Moje środowisko Czarnej Jedynki, drużyny harcerskiej z warszawskiego liceum im. Rejtana, to było środowisko, które rozpoczęło akcję pomocy robotnikom w Ursusie, w lecie 1976 r. Naturalną konsekwencją tego zaangażowania się w działanie - które z jednej strony można nazwać humanitarnym ale też politycznym w PRL - było zaangażowanie w organizowanie Komitetu Obrony Robotników. To była słuszna decyzja podjęta we właściwym czasie. Nasze środowisko to byli ludzie młodzi, przygotowani do działania długimi dyskusjami, spotkaniami, które nieodmiennie kończyły się wnioskiem, że jeśli tego komunistycznego systemu się nie obali, to niepodległej Polski się nie stworzy. Szukaliśmy sposobu praktycznego działania, abyśmy to podjęli w sposób naturalny. Mówię, że to było w sposób naturalny, bo składaliśmy przyrzeczenie na przedwojenną rotę harcerską i tam jest takie sformułowanie, które brzmi: „Pragnę całym życiem pełnić służbę” i to było traktowane jako służba i wielu z nas ją pełni do dzisiaj. Już nie w KOR-ze, tylko w innych miejscach, przy innych zadaniach, ale ciągle w życiu publicznym i tak jest dobrze. Wybory sprzed 35 lat, czy ok. 40-stu jak w moim przypadku, bo od tylu lat prowadzę działalność publiczną (20 lat w PRL i 20 lat po 89 r. ), to jest moje życie i KOR jest z jednym z jego bardzo ważnych elementów na początku tej drogi.

 

Patrząc z perspektywy lat na działalność pana i Antoniego Macierewicza, a z drugiej strony na Adama Michnika czy Seweryna Blumsztajna widać, że stoicie po dwóch stronach barykady, w jakimś sensie prezentując całkowicie odmienne wizje Polski. Jak pan patrzy na ten podział?

 

- Żeby nie było wątpliwości, to ani Adama Michnika ani Seweryna Blumsztajna nie było wśród założycieli KOR. Porozumienie naszego środowiska i środowiska Jacka Kuronia było na gruncie praktycznego działania. Trzeba było pomóc ludziom. Niewielu zdaje sobie dziś sprawę z tego, że wtedy nie było wielu chętnych do takiej działalności. To się wiązało z dosyć dużym ryzykiem. W składzie KOR-u, gdzie było 14 założycieli, nie było takiej sytuacji, że było 100 kandydatów, a myśmy z jakiegoś parytetu wybrali 14 osób. Po prostu nie było więcej chętnych niż te 14. To jest pierwsza część odpowiedzi, a drugą jest taka, że od samego początku było dla nas jasne i dla naszego środowiska i sądzę, że dla Jacka Kuronia, że reprezentujemy dwa różne pomysły na działanie, różne cele mamy postawione. My chcieliśmy od samego początku po prostu niepodległej Polski. Nie chcieliśmy zawierać kompromisów z liberalną frakcją w PZPR, czy tym podobnych gier, które były żywiołem Jacka i jego kolegów. Czuli się w tym dobrze i uważali, że to jest droga poprzez rozmiękczanie i rewidowanie komunizmu. Oni byli rewizjonistami, a my niepodległościowcami. I ta różnica była widoczna od samego początku, a ze szczególnym natężeniem się pojawiła, gdy zaczęliśmy myśleć bardziej w kategoriach politycznych po zwycięstwie w 1977 r. Wtedy w lecie ostatni robotnicy z dużymi wyrokami z Radomia i Ursusa wyszli na wolność, a także wyszliśmy my - 11 osób, którzy siedzieliśmy w areszcie śledczym na Rakowieckiej. Przystąpiliśmy wtedy do następnego etapu działania. Te różnice są do dziś. To jest sytuacja gdy my myśleliśmy w 1989 r. - nie przystępując do Okrągłego Stołu – jak tworzyć niezależne struktury społeczne i polityczne, a Adam Michnik pisał tekst, w którym ostrzegał przed polskim ciemnogrodem, który niejako nikomu nie zagrażał, a w domniemaniu jemu zagrażał. I tak to jest, różnimy się, polemizujemy i politycznie walczymy ze sobą. Reguły demokracji określają granice tego sporu.

 

W mediach jest to bardziej atak przeciwko wam - brutalny, bezpardonowy...

 

- Niestety, nie mogę odpowiadać za kolegów, którzy mnie atakują. Staram się tego nie robić brutalnie, jak zresztą pan zauważa.

 

Zapamiętał pan jakąś anegdotę z KOR-owskiego czasu?

 

- To jest historia opowiedziana przez Ankę Kowalską, już w późniejszym okresie funkcjonowania KOR-u. Ona zgłosiła się do współpracy z nami. Przychodząc do mieszkania Antoniego Macierewicza nie znała Antoniego ani jego żony Hanki. Oni też nie wiedzieli o jej istnieniu, nie wiedzieli jak wygląda. Po prostu przyszła, zapukała do drzwi i zaczęła się taka gra, badanie się: a kto? skąd? dlaczego? To była zabawna sytuacja, bo Anka uważała, że jak Hanka otworzyła drzwi, to myślała, że Anka podsłuchiwała. Rezultat był taki, że Anka była jednym z najbardziej cenionych i wydajnych współpracowników KOR.

 

Czy spotyka się pan z kolegami z tej drugiej strony KOR-u, skupionych wokół „Gazety Wyborczej”?

 

- Nie. Nie widzę potrzeby takich spotkań. To jest 20-lecie wylewania przez nich pomyj na moją głowę.

 

Podajecie sobie rękę na powitanie?

 

- Spotykając się przypadkowo zachowujemy formę, w końcu jesteśmy z tego samego kraju. Ale nie jest tak, żebyśmy znajdowali przyjemność w obcowaniu ze sobą. Toczy się dziś spór o pamięć historyczną w Polsce, w którym bardzo istotną rolę odgrywają media, środowiska naukowe. Nie przypadkiem jest tak, że główny wątek opisywanej historii KOR, prawie milczy o naszym środowisku. Zapowiedzieliśmy książkę na ten temat pt. „Całym życiem pełnić służbę” z podtytułem: „Nieznana historia Komitetu Obrony Robotników”, którą wyda wydawnictwo Arcana. To powinno pomóc zainteresowanym dowiedzieć się jak było naprawdę.

 

Czy weźmie pan udział w obchodach z okazji 35 - lecia KOR?

 

- Nie będę brał udziału, ani w spotkaniu z prezydentem Komorowskim, ani w kolacji z marszałkiem Borusewiczem, ani też w dyskusji na temat książki Jacka Kuronia.

 

Rozmawiał Jarosław Wróblewski