Niemcy mają problem. W niedzielę w dwóch ważnych landach na wschodzie, Saksonii i Brandenburgii, odbyły się wybory do landtagów. Wygrały stare partie, ale mocny wynik odnotowała AfD. To oznacza, że polityków CDU i SPD w tych landach czekają długie i mozolne negocjacje mające doprowadzić do utworzenia rządu. Stabilności nie będzie.

"W dwóch kolejnych landach, tak jak (wcześniej) w Saksonii-Anhalcie, muszą zostać zawarte koalicje, w których rzeczywiste różnice polityczne próbuje się zamazać lub w których rząd jest postrzegany jako skłócona ciżba" - pisze "Volksstimme" z Magdeburga. Według tego dziennika koalicje, jakie zostaną tam utworzone, będą osłabiać wszystkich uczestników.

Mówi się o tzw. Kenii - koalicji "czarnych" chadeków, "czerwonych" socjaldemokratów i Zielonych. Uczestniczące w "Kenii" partie muzsą "naprawdę się postarać, żeby dotrzeć ze swoim oryginalnym programem do ludzi", przekonuje "Volksstimme".

"Premier Saksonii z CDU Michael Kretschmer na krótko przed wyborami powiedział, że jest przedstawicielem 90 proc. członków swojej partii w tym landzie, którzy nie chcą Zielonych w rządzie" - pisze z kolei "Die Welt". Problem w tym, że teraz w Saksonii bez Zielonych... CDU nie może rządzić. Partia musiałaby zawrzeć koalicję z AfD, ale to jest wykluczone.

Jak pisze "Die Welt", w Saksonii-Anhalcie utworzony został już wcześniej rząd, którego jedynym spoiwem jest... wrogość wobec AfD. Pytanie, jak długo można budować na takiej podstawie - i jak długo będzie to dla wyborców atrakcyjne.

Niemcy panicznie boją się powtórki z Republiki Weimarskiej, a AfD chętnie przedstawiają jako nową NSDAP, która wobec skłócenia i słabości innych partii mogłaby zacząć się jawić jako jedyna siła zdolna do zaprowadzenia porządku na scenie politycznej.

bsw/pap, forsal.pl