Zastanawiano się, gdzie, po Ukrainie, uderzą „zielone ludziki”. Typowano kraje bałtyckie, Białoruś, Kazachstan… Okazało się, że uderzyły na Bałkanach. Co najmniej jeden z tych „zielonych ludzików” wcześniej pracował w Polsce.

Przez kilka miesięcy do mediów trafiały dość skąpe informacje. Sam zastanawiałem się na różnych łamach, czy to prawda, co podawały czarnogórskie władze: że Rosjanie próbowali za pomocą serbskich i proserbskich szowinistów doprowadzić do krwawego przewrotu w tym niewielkim, lecz strategicznie położonym kraju. Na Bałkanach różnie bywało, lokalni liderzy nie raz sięgali po różne prowokacje, by wzmocnić swoją władzę. Okazało się jednak w ostatnich dniach, że to prawda. Potwierdził to brytyjski „Daily Telegraph”, powołując się na źródła w rządzie w Londynie. Brytyjczycy poszli nawet dalej, bo twierdzą, że decyzja ataku na Czarnogórę została podjęta na wysokim szczeblu w Moskwie. W dniu październikowych wyborów parlamentarnych fałszywi policjanci miel otworzyć ogień do opozycyjnych demonstrantów. Na fali oburzenia premier Czarnogóry miał zostać zabity lub uprowadzony, zaś puczyści mieli opanować najważniejsze urzędy w Czarnogórze. Co dalej? Albo przejęcie władzy przez ludzi Rosji, albo kolejna bałkańska wojna domowa. W jednym lub drugim przypadku – zniweczenie wejścia Czarnogóry do NATO, co dawałoby Rosji możliwość kolejnych manewrów.

Dlaczego właśnie Czarnogóra?

Zabicie lub uprowadzenie akurat Djukanovicia miało być wstrząsem, wydarzeniem symbolicznym, i informacją dla liderów i watażków w krajach bałkańskich, że nikt nie jest bezpieczny. Miało też wprowadzić chaos. Aby to zrozumieć, trzeba przypomnieć, kim jest Milo Djukanović. To twórca niepodległej Czarnogóry. Bywał już i prezydentem, i premierem kraju albo, jak obecnie, kierował z tylnego siedzenia. Wywodzi się, jak prawie wszyscy członkowie elit w byłej Jugosławii, z ostatniego pokolenia aparatczyków partii komunistycznej. Jest to gracz niezatapialny.

Gdy rozpadała się Jugosławia, Czarnogóra nie odłączyła się od Serbii i tworzyła z nią wspólne państwo federacyjne. Jedak po kilku latach, gdy do władzy doszedł Djukanović, zaczęła dystansować się od serbskiego dyktatora Slobodana Miloszevicia i dostała wsparcie Zachodu. Djukanović wprowadził nawet jednostronnie jako walutę niemiecką markę, potem zastąpioną przez euro (choć Czarnogóra przecież nigdy formalnie do europejskiej unii walutowej nie weszła). Gdy w Serbii nastała demokracja, Djukanović nie zrezygnował z dążeń niepodległościowych. W maju 2006 doszło do referendum. Czarnogórcy opowiedzieli się za niepodległością, formalnie ich kraj stał się niepodległy w 2007 roku.

Djukanović nie jest żadnym aniołem czy mężem stanu, ale jest bardzo zręczny, i daje krajowi stabilizację. Jego przeciwnicy oskarżają go o dyktatorskie zapędy i korupcję. Tajemnicą poliszynela jest, że w kraju funkcjonuje szeroka szara strefa i przestępczość zorganizowana czerpiące dochody z przemytu albo prania brudnych pieniędzy. Kraj jest na przecięciu wielu szlaków i stref wpływów, i tych oficjalnych, i przestępczych. Największe oficjalne zyski Czarnogóra czerpie z turystyki.

Djukanović (i jego Demokratyczna Partia Socjalistów) latami lawirował między Zachodem a Rosją. Był wygodny dla wszystkich, poza tym nie rzucał się w oczy, więc władze w kraju pozostawały stabilne. Około 2010 roku Djukanović bardzo szeroko otworzył kraj na rosyjskie inwestycje i rosyjskich turystów oraz rezydentów. Czarnogóra powoli stawała się coraz bliższa Rosji. Rosjanie kupowali czarnogórskie nieruchomości i czuli się w tym kraju jak u siebie. Sielanka skończyła się po rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Sankcje nałożone przez Zachód ostatecznie przekonały władze Czarnogóry, że znaczące profity ze współpracy gospodarczej z Rosją nigdy nie nadejdą. Jeszcze przed sankcjami UE, do których przystąpiła Czarnogóra, wymiana handlowa między Rosją a Czarnogórą była znikoma. W tej sytuacji, a może także obawiając się Rosji, Djukanović wznowił kurs na NATO. Zachód przyjął te dążenia z radością. Potrzebował jakiegoś sukcesu na Bałkanach. Tym bardziej, że w pogrążonej w zastoju Serbii do władzy doszły siły nacjonalistyczne i raczej prorosyjskie (choć obiektywnie trzeba dodać, że opowiadające się również za wejściem kraju do UE). Protokół akcesyjny Czarnogóra podpisała wiosną zeszłego roku, obecnie trwa proces ratyfikacji dokumentu przez parlamenty krajów NATO.

Czarnogóra to specyficzny kraj, zamieszkała ledwie przez 600 tys. ludzi. Więcej Czarnogórców żyje w Serbii niż w ojczyźnie. Oprócz Czarnogórców kraj zamieszkuje również kilkadziesiąt tysięcy Bośniaków i Albańczyków, a około 1/3 mieszkańców Czarnogóry nie uważa się za naród odrębny od Serbów. Tyle też mniej więcej też jest przeciwnych wejściu kraju do NATO. Siły proserbskie mają różny charakter, są wśród nich także te skrajnie nacjonalistyczne i jednocześnie prorosyjskie. Bardziej nacjonalistyczne i prorosyjskie niż władze Serbii.

Wybory w październiku 2016 r. były jak referendum nad wejściem do NATO. Wiadomo było, że zwycięstwo rządzącej DPS (bardzo prawdopodobne wobec faktu, że opozycja jest rozdrobniona i podzielona) da legitymację do dalszego zbliżania do Zachodu. Odbywały się w cieniu pogróżek Kremla wobec Czarnogóry. Pojawiały się też doniesienia, że rosyjska ambasada finansuje agitację antyrządową i antynatowską. Na ulicach odbywały się protesty przeciwników NATO.

Oficjalnie nikt nie brał rosyjskich pogróżek dosłownie, wszak kraj ten ciągle komuś grozi. A jednak. Na początku listopada czarnogórska prokuratura ujawniła, że w nocy z 15 na 16 października policja i służby zatrzymały około 20 osób. Prokurator ds przestępczości zorganizowanej Milivoje Katnić oznajmił, że mieli przy sobie kilkadziesiąt sztuk broni palnej. Podgorica nie oskarżyła oficjalnie państwa rosyjskiego. Podano natomiast nazwiska obywateli Rosji Eduarda Szyrokowa i Władimira Popowa. Według Czarnogórców to oni zorganizowali grupę w celu przeprowadzenia aktów terroru i zabójstw przedstawicieli władz kraju, a w werbunku uczestników puczu oraz zakupie broni i wyposażenia uczestniczył serbski nacjonalista Aleksandar Sindjelić. Rosjanie przekazać mu mieli na ten cel 200 tys. euro. Planowanie akcji miało odbywać się m.in. w Moskwie. W spisku miało brać udział w sumie ok. 50 obywateli Czarnogóry, Serbii i Rosji. Za Szyrokowem i Popowem rozesłano listy gończe. Zostali co prawda zatrzymani w Serbii, ale ich wypuszczono. Są poszukiwani przez Interpol, obecnie prawdopodobnie przebywają w Rosji. Wiadomo tylko, że przy Rosjanach podczas zatrzymania znaleziono 120 tys. euro, mundury czarnogórskich sił specjalnych i wyposażenie szpiegowskie.

Polsko-rosyjski okrągły stół

Kilka dni temu prok. Katnić stwierdził także, że Eduard Szyrokow, według ustaleń czarnogórskich śledczych, do jesieni 2014 roku pracował na placówce w Warszawie jako zastępca attache wojskowego Federacji Rosyjskiej w Polsce. Czarnogórskie media piszą, że był związany z wywiadem wojskowym GRU.

W Polsce miał posługiwać się nazwiskiem Szyszmakow. Rzeczywiście, pracował ktoś taki w Polsce. Biuro Bezpieczeństwa Narodowego 24 stycznia 2014 roku (a więc gry trwały protesty na Majdanie w Kijowie) informowało, że odbyły się kolejne od 2012 roku robocze konsultacje polsko-rosyjskie, „polsko-rosyjski okrągły stół ekspercki poświęcony przejrzystości ćwiczeń wojskowych.”.”Obrady otworzyli i podsumowali zastępcy sekretarzy rad bezpieczeństwa Polski i Rosji Zbigniew Włosowicz i Jewgienij Łukjanow. Wystąpienia wygłosili przewodniczący Rady Wykonawczej Stowarzyszenia Euro-Atlantyckiego Janusz Onyszkiewicz, prorektor Moskiewskiego Państwowego Instytutu Spraw Międzynarodowych Artjom Malgin, Łukasz Kulesa z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, dyrektor generalny Rosyjskiej Rady Spraw Międzynarodowych Andriej Kortunow(…) . W dyskusji głos zabrali m.in. gen. Franciszek Kochanowski ze Sztabu Generalnego Wojska Polskiego i płk Eduard Szyszmakow z ataszatu FR.” – czytamy dalej w komunikacie. Wówczas BBN skrytykowała bodaj tylko „Gazeta Polska Codziennie” i portal Niezalezna.pl. Dziś ówczesny szef BBN gen. Stanisław Koziej na twitterze bagatelizuje to spotkanie stwierdzając, że przecież nie było tajne.

Profil facebookowy „Rosyjska V kolumna w Polsce” odnalazł nawet zdjęcia z okresu bytności Szyszmakowa w Polsce. Konkretnie, ze spotkań z weteranami LWP. Rzeczywiście, umundurowany mężczyzna ze zdjęć wygląda jak mężczyzna na zdjęciu z listu gończego wysłanego przez prokuraturę czarnogórską.

Szpieg na salonach

W listopadzie 2014 roku Szyszmakowa wydalono z Polski „Wydalenie dyplomatów rosyjskich z Polski, potwierdzone przez rosyjski MSZ, może mieć związek z aferą szpiegowską ujawnioną przez stronę polską. 17 października prawnik o podwójnym, polsko-rosyjskim obywatelstwie Stanisław Sz. został aresztowany na trzy miesiące przez sąd rejonowy w Warszawie. O areszt wniosła prokuratura apelacyjna, która postawiła mu zarzut pracy na rzecz obcego wywiadu. Tego samego dnia Wojskowy Sąd Okręgowy w Warszawie aresztował też podpułkownika Z.J. z jednego z departamentów Ministerstwa Obrony. Wniosła o to Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie, która postawiła mu zarzut udziału w działalności na rzecz obcego wywiadu. Wojskowy i cywil mieli pracować na rzecz rosyjskiego wywiadu wojskowego GRU; nie współdziałali ze sobą, choć ich sprawy łączą się.” – pisał wówczas Newsweek.pl. Jak podkreśla wspomniany profil „Rosyjska V kolumna…”, „podpułkownik Zbigniew J. zajmował się również organizowaniem uroczystości na cmentarzach sowieckich w całej Polsce”.

Wiosną 2016 roku J. Został skazany na 6 lat więzienia. Stanisławowi Sz. grozi do 10 lat więzienia. Miał zbierać tajne informacje, gdy pracował jako prawnik w firmie obsługującej Polski LNG, spółkę odpowiedzialną za budowę Gazoportu w Świnoujściu.

Ten młody człowiek przyjechał z rodzicami do Polski na początku lat 90. „Udzielał się na wielu polach” – pisał portal tvn24.pl. Nawet publicystycznym. „Teksty Sz. Znaleźliśmy m.in. „Nowej Europie Wschodniej”, „Krytyce Politycznej”, „Tygodniku Powszechnym” – czytamy dalej na tvn24.pl. Sz. pisał o potrzebie partnerstwa między Rosją a Zachodem. Gdy zaczęła się rosyjska inwazja na Ukrainę, ujawnił się jednak jako zdecydowany zwolennik reżimu Putina.

Poza tym ABW ustaliła, że brał udział także w posiedzeniach komisji sejmowych zajmujących się rynkiem paliw. Chciał też odbyć wolontariat w Ministerstwie Gospodarki, ale odpowiedź była negatywna.

Jakie więc z tego wszystkiego wnioski dla Polski? Po pierwsze, widać, jaką kompromitacją był „reset” polskiego rządu z Rosją po 2008 roku, a potem po katastrofie smoleńskiej. Wygląda na to, że w ówczesnej atmosferze „zaufania i wzajemnego zrozumienia” polsko-rosyjskiego, na salony i do gabinetów wpuszczono dość niebezpiecznych ludzi. Na szczęście potem, gdy Rosja pokazała swoje prawdziwe oblicze, polskie służby i wymiar sprawiedliwości, przynajmniej w tym przypadku, zadziałały jak trzeba.

Fiasko Rosji

Polacy powinni też wyciągnąć inne wnioski z tego, co się stało w Czarnogórze. Okazało się, że z jednej strony Rosja prawdopodobnie jest gotowa zlecać zabójstwa lub porwania przywódców innych państw, obalać rządy i mieszać się w politykę wewnętrzną innych krajów. Jednocześnie okazało się, że akurat Bałkanach ma krótkie ręce. Sentyment do Rosji w Serbii i Czarnogórze to jedno, ale interesy – drugie. Rosja nie ma dziś gospodarczo za wiele do zaoferowania. Poza tym bałkańskie kraje mają taką specyfikę, że miejscowe elity i sitwy nie lubią, gdy ktoś z zewnątrz im się za bardzo wtrąca. Trudno więc nawet GRU zinfiltrować tamte kraje w dostatecznym stopniu. Tak było już w czasach Jugosławii, tak jest i dziś.

W Czarnogórze, jak widać, Rosjanom udało się zwerbować dość żałosną liczbę „zielonych ludzików”. Z tekstów w prasie czarnogórskiej i serbskiej wynika, że większość nacjonalistycznych działaczy i bojówkarzy (nawet ci, którzy byli w Donbasie i na Krymie służąc po stronie Rosji), nie zdecydowało się na przyłączenie do rosyjskiej awantury na Bałkanach, mimo że im to proponowano. A wśród tych, którzy się przyłączyli, byli tacy, którzy donieśli czarnogórskim służbom. Kto wie, może od początku dla nich pracowali. Jeżeli tak, to kompromitacja rosyjskich służb jest tym większa.

Rosja buduje wizerunek swojej rzekomej wszechmocy i chce budzić strach. A jednak, jak widać, ma ograniczone możliwości. Nie poradziła sobie w regionie, gdzie ma wielu sympatyków. Wydarzenia w Czarnogórze pokazują, że wobec Rosji należy więc być czujnym, ale jednocześnie ma co się jej za bardzo bać.

Marcin Herman

ZA: JAGIELLONIA.ORG

dam/jagiellonia.org