Wyobraźmy sobie taką oto, czysto hipotetyczną sytuację. Jest wyborcza niedziela 9 października 2011r. Polacy wybierają swoich parlamentarzystów. Późnym wieczorem w mediach pojawiają się pierwsze wyniki z poszczególnych okręgów wyborczych. Jednym z nowo wybranych posłów jest Rebort Biedroń. Godzinę później na jednym z portali społecznościowych, na prywatnym profilu dyrektora jednej z miejskich, poznańskich jednostek organizacyjnych pojawia się wpis: „No i wybrali pedała, który pewnie roznosi HIV-a”. Przewidzenie dynamiki dalszych wydarzeń nie wymaga specjalnego wysiłku. Już następnego dnia rano Pełnomocnik Rządu ds. Równego Traktowania organizuje w Poznaniu konferencję prasową, na której mówi o niespotykanym do tej pory w debacie publicznej pogwałceniu ludzkiej godności, potwierdzającym potrzebę jak najszybszego uchwalenia przepisów penalizujących tzw. mowę nienawiści. Środowiska związane z Rozbratem organizują pikietę pod siedzibą miejskiej jednostki organizacyjnej z transparentami – „Dzisiaj wulgaryzmy - jutro egzekucje. Zatrzymajmy słowną przemoc w Poznaniu!”. Biuro podawcze Urzędu Miasta Poznania nie nadąża z obsługą wpływających pism, zawierających żądania natychmiastowego zwolnienia dyrektora jednostki. Dyżurne autorytety moralne ochoczo dzielą się z mediami swoimi przemyśleniami o bezprecedensowym nadużyciu funkcji publicznej przez dyrektora miejskiej jednostki organizacyjnej oraz konieczności natychmiastowego odwołania go ze stanowiska. Wielu przedstawicieli poznańskiej kultury żąda od prezydenta miasta natychmiastowej dymisji dyrektora miejskiej jednostki, który w ich opinii podeptał brutalnie godność niewinnego człowieka. Wszyscy wyżej wymienieni za oburzające i absurdalne uznają argumenty jakoby wypowiedź dyrektora miejskiej jednostki organizacyjnej korzystała z ochrony zgodnie z zasadą wolność słowa i miała jedynie charakter prywatnej opinii krytycznej. Przez kilka kolejnych dni prezydent Poznania udziela w mediach dziesiątek wywiadów, w których musi odpowiadać na nieustające pytania, kiedy w końcu zwolni z pracy sprawcę jednego z największych skandali ostatnich lat. Krótko mówiąc - słowom oburzenia i ubolewania nie ma końca… Tak by właśnie było.

Tymczasem tydzień temu mieliśmy do czynienia w Poznaniu z sytuacją bardzo podobną, tyle że całkowicie realną. Bezpodstawnie i publicznie obrażono człowieka, używając rynsztokowego języka. Uczynił to nie kto inny, jak dyrektor miejskiej jednostki organizacyjnej, a co gorsza - miejskiej instytucji kultury. Jednak reakcja wielu wspomnianych wyżej osób i środowisk jest zgoła inna. Dlaczego?

Dlatego, że tym razem obelżywych sformułowań użyła ikona lewackiego salonu – dyrektor Teatru Ósmego Dnia Ewa Wójciak. Poza tym nie obraziła symbolu ruchu LGBT, lecz głowę państwa watykańskiego i przywódcę religijnego. Tym samym w myśl panującej w powyższych środowiskach mentalności Kalego, nadała ona jedynie nowy sens i znaczenie użytym przez siebie słowom. I tak w cudowny sposób, z szargania ludzkiej godności uczyniła dopuszczalną krytykę chronioną w sposób bezwzględny przez wolność słowa. A z celowego użycia środka masowego komunikowania, jakim jest portal społecznościowy, uczyniła prywatną wypowiedź, skierowaną jedynie do zamkniętego grona najbliższych znajomych.

W polskiej debacie publicznej dominuje taka właśnie, swoista podwójna moralność. Można ją nazwać kulturą dwóch prędkości. W przekonaniu wielu środowisk i niestety również znacznej części mediów, moralnej a nawet prawnej kategoryzacji i ocenie, podlegać winny zachowania ludzkie, nie ze względu na ich treść czy charakter, ale raczej ze względu na ich adresata i autora. Jednych zatem wolno do woli atakować i poniżać w ramach wolności słowa lub artystycznej ekspresji. O innych nie można powiedzieć złego słowa w ramach walki z mową nienawiści. Jedni mogą mówić wszystko i wszędzie, gdyż po prostu realizują święte prawo do krytyki. Inni z kolei muszą uważać na każde słowo, by nie być oskarżonym o szerzenie nienawiści i cofanie nas do średniowiecza.  

Żeby było jasne – przedstawioną na wstępie hipotetyczną wypowiedź nt. Roberta Biedronia uznałbym za równie  skandaliczną i niedopuszczalną, jak wypowiedź Ewy Wójciak skierowaną pod adresem papieża. W obu przypadkach dobór słów, wzmocniony insynuacyjnym charakterem wypowiedzi w sposób oczywisty dyskredytuje autora i zasługuje na napiętnowanie. W obu wreszcie przypadkach nie może być również mowy o uprawnionym powoływaniu się na wolność słowa, gdyż ta nie chroni bezpardonowego ataku na godność innego człowieka. Wolność słowa należy do kategorii praw podstawowych. Wykonywanie tego prawa podlega jednak prawnej ochronie jedynie tak długo, jak długo nie wkracza w sferę dóbr osobistych innych ludzi – a więc m.in. czci, godności i dobrego imienia. Warto by pamiętali o tym szczególnie ci, którzy mają tendencję do stosowania podwójnej miary.

Norbert Napieraj

Tekst pochodzi z Bloga http://epoznan.pl/blogi-blog-123. Publikujemy za zgodą Autora.