Mniej więcej pół wieku temu Erich von Däniken zaczął popularyzować tezę, że byliśmy wielokrotnie odwiedzani przez przybyszów z kosmosu. Chociaż kompetentni naukowcy – poza nielicznymi wyjątkami – nie traktują jej poważnie, to przecież teza ta była w mass mediachprzedstawiana na tyle często, że chyba nam wszystkim kojarzy się z tajemniczymi rzeźbami z Wyspy Wielkanocnej, megalitami z Stonehenge, menhirami z Bretanii czy z kilometrowymi oznakowaniami z pustynnego płaskowyżu Nazca.

Zwolennicy tej tezy pokazują dla jej potwierdzenia wyryte w kamieniu postaci, ich zdaniem, łudząco przypominające współczesnych kosmonautów, oraz starodawne rysunki skalne przedmiotów przypominających rakiety. Dowodów na to, że wielokrotnie odwiedzali nas różni kosmici, dopatrują się w mitach i opowieściach, które mówią o dziwnych postaciach przychodzących w gościnę do ludzi, o wozach ognistych, które pojawiały się lub odlatywały wśród szumu i ognia, o różnych tajemniczych podarkach lub zagrożeniach, za którymi stać mieli przybysze z kosmosu.

Fakty są niezależne od naszych poglądów

Poglądy Dänikena nie zdobyły sobie rangi poważnej teorii naukowej, toteż zwolenników mają niewielu. Jednak niedawno poprosił mnie o pomoc ktoś, kto po lekturze książek Dänikena zaczął mieć problemy z wiarą. Rozmowy na ten temat staram się prowadzić w duchu szacunku dla faktów. Obowiązek taki jest nie tylko postulatem rozumu – wynika on również z naszej wiary, że Bóg jest Panem całego świata, toteż wszystko, co się w nim dzieje, podlega Jego opatrzności. Choć odwiedziny rozumnych istot z kosmosu wydają się nam kompletnie nieprawdopodobne, jednak absolutnie wykluczyć ich nie można.

Nasza wiara natomiast, i trzeba to podkreślić z całą mocą, nie ma żadnego interesu w tym, żeby wypowiadać się na temat istnienia lub nieistnienia pozaziemskich cywilizacji ani – w przypadku jeżeli one jednak istnieją – żeby podejmować pytanie, czy ich przedstawiciele kiedykolwiek nas odwiedzali. Starajmy się jedynie nie tworzyć faktów, ani – nawet jeżeli nic o nich nie wiemy – z góry im nie zaprzeczać. Nie bójmy się również w obliczu pytań i problemów, które nas przekraczają, mówić po prostu: Nie wiemy.

Główne tezy Dänikena są niezgodne z chrześcijańską wiarą. Twierdzi on bowiem, że religia swoje zaistnienie zawdzięcza kosmitom. Ponieważ w zakresie rozwoju techniki – brzmi jego podstawowy argument – wyprzedzali oni ludzkość o całe epoki, bezpośredni świadkowie ich wizyt uznali w owych pozaziemskich przybyszach jakichś bogów i z czasem pamięć o nich utrwaliła się w postaci kultu religijnego. Słowem, początki religii są przez niego wyjaśniane w duchu skrajnie materialistycznym.

Ognisty rydwan z Księgi Ezechiela

Odsuńmy na bok ideologiczne interpretacje Dänikena i postawmy proste pytanie: Czy są jakieś poważne argumenty przemawiające za tym, że nasza Ziemia była odwiedzana przez pozaziemskich kosmonautów? Czy biblijne opisy wydarzeń na górze Synaj (por. Wj 19,16–19), wniebowstąpienie proroka Eliasza (por. 2 Krl 2,1–13), a zwłaszcza opis rydwanu Bożego z Księgi Ezechiela każą na to pytanie odpowiedzieć twierdząco?

Przypatrzmy się owemu rydwanowi, tak jak go widział prorok Ezechiel: „Patrzyłem, a oto wiatr gwałtowny nadszedł od północy, wielki obłok i ogień płonący oraz blask dokoła niego, a z jego środka promieniowało coś jakby połysk stopu złota ze srebrem, ze środka ognia. Pośrodku było coś, co było podobne do czterech istot żyjących. Oto ich wygląd: miały one postać człowieka. Każda z nich miała po cztery twarze i po cztery skrzydła. Nogi ich były proste, stopy ich zaś były podobne do stóp cielca; lśniły jak brąz czysto wygładzony. Miały one pod skrzydłami ręce ludzkie po swych czterech bokach” (Ez 1,4–8).

W rydwanie znajduje się jednak Ktoś Najważniejszy, dla proroka niewidzialny. Owe cztery istoty zachowują się wobec Niego w sposób pełen czci: „Nad głowami tych istot żyjących było coś jakby sklepienie niebieskie, jakby kryształ lśniący, rozpostarty ponad ich głowami, ku górze. Pod sklepieniem skrzydła ich były wzniesione, jedno obok drugiego; każde miało ich po dwa, którymi pokrywały swoje tułowie. Gdy szły, słyszałem poszum ich skrzydeł jak szum wielu wód, jak głos Wszechmogącego, odgłos ogłuszający jak zgiełk obozu żołnierskiego; natomiast gdy stały, skrzydła miały opuszczone. (…) Taki był widok tego, co było podobne do chwały Pańskiej. Oglądałem ją. Następnie upadłem na twarz i usłyszałem głos Mówiącego” (Ez 1,22–24.28).

Kto chciałby w wizji proroka Ezechiela dopatrywać się kryptoreportażu z lądowania kosmitów, musiałby zniszczyć to, co w tekście tym jest najistotniejsze: jego przesłanie religijne. Przypomnijmy sobie historyczny moment, w którym Ezechiel pisał swoją księgę. Dopiero co lud Boży zaznał klęski, która wydawała się ostateczna i nieodwracalna: nie tylko utracił własne państwo, nie tylko ludność została zdziesiątkowana i uprowadzona, nie tylko cały kraj został zrujnowany i splądrowany, ale samo jego serce – świątynia jerozolimska, jedyna na świecie świątynia Boga prawdziwego, będąca poniekąd sakramentem życiodajnej i opiekuńczej obecności Boga wśród swojego ludu – została zbezczeszczona i zburzona. Wszystko wskazywało na to, że z tej klęski naród już się nie podniesie.

W obrazie ognistego rydwanu Bóg – przez proroka Ezechiela – ogłaszał nadzieję, której nikt się wtedy nie spodziewał: Na ziemi wygnania jest On tak samo blisko swojego ludu, jak był w Świętym Świętych w Jerozolimie! Przecież w Jerozolimie był On nie ze względu na tamto miejsce, ale ze względu na lud, który sobie wybrał i z którym zawarł przymierze! Teraz będzie On ze swoim ludem w kraju wygnania i On sam dopilnuje tego, żeby niewola trwała krótko: „Tak mówi Pan Bóg: Wprawdzie wygnałem ich pomiędzy narody i rozproszyłem po krajach, jednak przez krótki czas będę dla nich świątynią w tych krajach, do których przybyli” (Ez 11,16).

Jeśli uważnie wczytamy się w opis Bożego rydwanu, łatwo zauważymy, że jest on pełen odniesień świątynnych. Przede wszystkim jest to rydwan „Chwały Pańskiej” (kabod Adonai), czyli osobistego, pełnego miłości udzielania się Boga swojemu ludowi. O chwale Pańskiej, wypełniającej Namiot Przymierza, a później Święte Świętych Biblia mówi tak często, że nietaktem z mojej strony byłoby podawanie odnośników.

Świątynność ognistego rydwanu podkreśla również to, że obecne są w nim cztery potężne, tajemnicze istoty. Przypomnijmy, że Bóg spotykał się z Mojżeszem i rozmawiał z nim „sponad przebłagalni i spośród cherubów, które są ponad Arką Przymierza” (Wj 25,22; por. Lb 7,89). Cheruby to jakby żywy tron, na którym zasiada Stwórca i Pan całego stworzenia: „Pan króluje, drżą narody; zasiada na cherubach, a ziemia się trzęsie” (Ps 99,1); „Panie, Boże Izraela! Który zasiadasz na cherubach, Ty sam jeden jesteś Bogiem wszystkich królestw świata. Tyś uczynił niebo i ziemię” (2 Krl 19,15).

Natomiast objawienie się Bożego rydwanu to jakby Boża odpowiedź na prośby, które zanosił do Boga Psalmista: „Posłuchaj, Pasterzu Izraela, Ty, co jak trzodę wiedziesz ród Józefa. Ty, który zasiadasz nad cherubami, zabłyśnij, przed Efraimem, Beniaminem i Manassesem! Wzbudź Twą potęgę i przyjdź nam na pomoc!” (Ps 80,2).

Aż nie chce się wierzyć, że ktoś, interpretując tę wyjątkowo logiczną wizję, mógł się w owych cherubach dopatrzeć kosmitów! Przecież nawet człowiek niewierzący – jeśli chce odczytać ten tekst zgodnie z intencją autora – nie będzie zaprzeczał, że jest to tekst religijny.

Dopowiedzenie

Ale bądźmy dociekliwi. Może jednak opis ognistego rydwanu jest przynajmniej pośrednio świadectwem tego, że jacyś goście z kosmosu nas odwiedzali? Kto wie, może właśnie dzięki takim wydarzeniom prorok miał do dyspozycji pojęcia i obrazy, które ułatwiły mu sformułowanie jego religijnego przesłania?

Otóż jeżeli naprawdę byliśmy odwiedzani przez jakieś rozumne istoty z kosmosu, to z punktu widzenia naszej wiary nie widać przeszkód, ażeby w opisie ognistego rydwanu – pamiętając o ściśle religijnym sensie tego opisu – odbiło się to jakimś echem w jego literackim kształcie. Owszem, tak być mogło. Wydaje się to jednak bardzo mało prawdopodobne.

 

Jacek Salij OP

"W Drodze" nr. 8/2012