Marta Brzezińska: Mówi się, że mamy wielki kryzys powołań. Czy to rzeczywiście kryzys powołań, czy to człowiek znalazł się w kryzysie?

 

O. Dariusz Kowalczyk SJ: Zależy w jakiej perspektywie spojrzeć. Jak popatrzymy w perspektywie całego świata, to w ostatnim dziesięcioleciu liczba katolików wzrosła, w tym liczba kapłanów. Są oczywiście regiony, w których powołania kapłańskie i zakonne drastycznie maleją, ale jednocześnie rosną w różnych krajach w Afryce i w Azji.

 

Patrząc na całość Kościoła w perspektywie 2 tys. lat trzeba by się zgodzić z kard. Carlo Maria Martinim, który na łamach włoskiego dziennika „Corriere della Sera” stwierdził: „Historia pokazuje nam, iż Kościół jako całość nigdy nie był w takim rozkwicie jak obecnie. Obecność Kościoła jest rzeczywiście globalna, wierni są za wszystkich kultur i języków; Kościół może szczycić się kolejnymi papieżami reprezentującymi najwyższy poziom. Pomimo niektórych nieuniknionych napięć wewnętrznych, Kościół prezentuje się dzisiaj jako zwarty i zjednoczony, jak prawdopodobnie jeszcze nigdy nie był”.

 

Nie mówię tego po to, aby uprawiać eklezjalny triumfalizm i nie dostrzegać palących problemów. Ale Kościół jest jednak powszechny. Żaden Kościół lokalny, w tym żaden zakon nie ma obietnicy trwania do końca dziejów. Taką obietnicę ma Kościół jako całość, bo „bramy piekielne go nie przemogą”.

 

Można wskazywać różne przyczyny spadku powołań, np. kryzys demograficzny, laicyzacja itp. Kryzys powołań wiąże się z kryzysem społeczeństwa. Nie odpowiemy jednak na te problemy szukając rozwiązań przy tzw. zielonym stoliku i wymyślając pseudo-recepty, że np. trzeba znieść celibat, wprowadzić kapłaństwo kobiet itp. Odpowiedzią na kryzys powołań mogą być natomiast żywe wspólnoty wiary, rodziny, które nie boją się mieć więcej dzieci. Tam, gdzie jest autentyczna wspólnota wiary, tam rodzą się powołania. Choć z drugiej strony Pan Bóg ma fantazję i powołuje ludzi, o których nikt by nie powiedział, że mają szansę wyrosnąć na kapłanów, czy też zakonników.

 

Dziś dzień życia konsekrowanego - zwykłym zjadaczom chleba kojarzy się to z zamykaniem  w klasztorach, odcinaniem od świata, etc. A czy nie jest tak,  że zakonny kontemplacyjne są potrzebne przede wszystkim nam? Bo nieustannie otaczają nas modlitwą? 

 

Życie konsekrowane mieni się wieloma barwami i wiele osób zakonnych prowadzi życie dużo bardziej intensywne niż ludzie świeccy. Ale są też zakony kontemplacyjne, których głównym powołaniem jest modlitwa, i to modlitwa w odosobnieniu od tzw. świata. By zobaczyć sens takiego życia, trzeba mieć wiarę. Kiedyś Tomasz Merton, słynny mnich trapista, powiedział, że Stany Zjednoczone się nie zawaliły, bo jest jakaś garstka ludzi, która w odosobnieniu modli się za ten kraj. Pewno dopiero po śmierci zobaczymy, ile świat zawdzięcza ludziom żarliwie się modlącym, w tym siostrom w klasztorach klauzurowych.

 

I na sam koniec - czy można minąć się z powołaniem? Jeśli może Ojciec podzielić się własnym doświadczeniem, to jak Ojciec rozpoznał swoje powołanie? 

 

Można nie rozpoznać, albo źle rozpoznać znaki czasu i pragnienia własnego serca. I nie chodzi tu tylko o powołanie kapłańskie lub zakonne, ale w ogóle o życie. Dlatego sądzę, że jednym z zadań duszpasterzy jest pomaganie młodym przygotować się do podjęcia właściwych wyborów w życiu.

 

Moje powołanie kapłańskie zrodziło się w dzieciństwie, ale potem o nim zapomniałem. Wyparłem je. Zacząłem studiować. Chciałem być naukowcem genetykiem. Ale Bóg przypomniał mi się wprowadzając mnie w stan jakiegoś egzystencjalnego smutku. Zauważyłem, że myśl „a może zostałbym księdzem” przynosi mi ulgę, radość. A zatem zaczęło się gdzieś w sercu… Potem były tzw. zbiegi okoliczności, które tak naprawdę nie były przypadkami, ale znakami danymi przez Boga. To zaprowadziło mnie do nowicjatu jezuitów, ale wciąż pełnego wątpliwości. Każdy miesiąc spędzony w zakonie pokazywał mi jednak, że to jest moje miejsce. I dziś, po wielu latach, kiedy wstaję rano i czynię znak krzyża, to czuję całym sobą, pomimo różnych trudności, że Jezus chce mnie kapłanem, jezuitą. I wiem, że ja też tego chcę. Tyle że nie zawsze potrafię być wiernym. Jednak miłosierny Bóg wciąż na mnie liczy i posyła z misją.

 

Powiedziałem, że można minąć się z powołaniem. To prawda. Ale trzeba dodać, że zawsze można popatrzeć w siebie i wokół siebie, i zapytać: Boże, co mam robić? A z Bogiem, pomimo różnych życiowych błędów, zawsze można odnaleźć dobrą drogę i wypełnić swe życie sensem i miłością.

 

Rozmawiała Marta Brzezińska