Do niedawna jeszcze wojna na Bliskim Wschodzie nie była dla nas europejczyków uciążliwa, bo co my mamy do różnic w 
wierzeniach muzułmanów? Ani my nie jesteśmy sunnitami, ani tez szyitami. To ich sprawa. My możemy tylko obojętnie 
wzruszyć ramionami. Nie bardzo możemy to uczynić, bo jesteśmy powiązani z tym regionem gdzie toczy się wojna 
tysięcznym więzami, wśród których dla nas chrześcijan jest również więź religijna. Chodzi o region skąd historycznie 
nasza religia się wywodzi, a teraz jest tam zagrożona w swej egzystencji. 

Wojna w tamtym regionie wydawała się politykom najlepszym rozwiązaniem, aby poprzeć słuszną walkę uciskanego 
ludu przeciwko tyranowi, o czym nam nieustannie mówiły światowe media. Stąd nie wzbudziło w nas protestu milczenie 
mediów i światowych polityków, na bardzo dobitnie wyrażane wezwania papieża, Jana Pawła II, do zaniechania planów 
inwazji Iraku. Zbyto je milczeniem i porozumiewawczymi uśmieszkami. Jego glos, ze „Wojna jest zawsze porażką 
ludzkości” zostal zignorowany. Uważano, że należy działać energicznie, używając skutecznych środków zaradczych, 
a o prawdziwych motywach, jak zwykle nie było mowy. Zmontowano zatem koalicję, aby zaprowadzić demokrację 
na Bliskim Wschodzie, nazywając to również „nowym porządkiem”. 

Gdy nie udała się wojna z Irakiem, porażkę tę potraktowano bardzo pobłażliwie i szybko zwrócono uwagę świata na 
prometejską „wiosnę arabską”. Z tą „wiosną” też się nie powiodło, szczególnie zaś z jej prometejskością, chociaż 
odniesiony został sukces i rewolucyjne wojsko libijskie zaszlachtowało proszącego o darowanie mu życia, tyrańskiego 
pułkownika Kadafiego. 

Wojna jednak nie traciła impetu, pomimo tego, że tak tragicznie się rozwijała. Nie tracono determinacji w walce o 
pokonanie Asada, gdyż Syria musiała być koniecznie zdemokratyzowana. Nie zahamowało wojennego impetu nawet 
odkrycie, ze dominującą silą, która wsysała i przejmowała kontrolę nad syryjską zbrojną opozycją była terrorystyczna 
Al Kaida w wydaniu Al Nusra i ISIS. Nie przeszkadzało to jednak Europie dozbrajać te opozycję. 

Praktyka dozbrajania nie została powstrzymana nawet po trudnej do pojęcia, nagłej erupcji Państwa Islamskiego, na 
„wyzwolonych” terenach pańtwa irackiego i syryjskiego. Nawet wtedy, czyli do dzisiaj prowadzi się tę politykę. A papież 
Jan Paweł II mówił :” Za wojnę są odpowiedzialni nie tylko ci, którzy ją bezpośrednio wywołują, ale również ci, którzy 
nie czynią wszystkiego co leży w ich mocy, aby jej przeszkodzić." No, ale papież nie jest przeciez politykiem.

My Europejczycy oczywiście byliśmy świadomi tego wszystkiego co działo sie w tamtym regionie. Wiedzieliśmy, dzięki 
mediom, ze nie było nikogo innego kto mógłby tam porządek zaprowadzić, jak tylko nasz nowoczesny i oświecony 
Zachód, a przed naszym zobojętnieniem i zapomnieniem o okropieństwach wojny, skutecznie broniły nas spektakularne 
terrorystyczne wyczyny Państwa Islamskiego i Boko Haram. Szczególnie drastyczny był horror obcinania głów, w tym 
również przez małych chłopców, gwałcenia kobiet, sprzedawania ich, jeśli to nie były muzułmanki, na miejskim rynku, 
ku uciesze ich pobożnych nabywców oraz śluby dorosłych mężczyzn z małymi dziewczynkami.

W takich warunkach, zaczęła się wyczerpywać nadzieja ofiar brudnej wojny, na bliskowschodni „nowy porządek”. 
Przepełnione do granic możliwości obozy dla uciekinierów w Libanie, Jordanii, czy Turcji nie dawały gwarancji 
ustabilizowanego, normalnego życia. W takim samym stanie krańcowego udręczenia i psychicznego wyczerpania 
byli uciekinierzy wewnętrzni, czyli cała wielomilionowa armia ludności cywilnej, która koczowała we własnym kraju, 
stale się przemieszczając, tam gdzie aktualnie nie toczą się walki. 

Dla nas ten świat był tragiczny , ale w dużej mierze wirtualny. Tym bardziej, że dotyczył religii która nie stanowi 
podstawy, tak jak chrześcijańska, naszej europejskiej kultury. Dla krajów Europy Zachodniej jednak, sprawa ta nie 
była tak bardzo wirtualna, posiadają one bowiem u siebie duże wspólnoty muzułmańskie. 

To co wiedzieliśmy na ogół na temat uciekinierów z Bliskiego Wschodu, to wiadomości które zbiorczo moglibyśmy 
nazwać: Lampeduza. Uspakajał nas fakt, że mimo wszystko Unia Europejska radziła sobie jakoś z tym problemem. 
Oczywiście, przy wydatnej pomocy mafii przemytniczych i dobrodziejstwu prawa unijnego, które pozwala swobodnie 
przemieszczać się po terytoriach krajów należących do strefy szengen. 

Nagle jednak pojawił się kryzys. Tysiące uciekinierów wojennych, politycznych i ekonomicznych, dostrzegło otwartą 
furtkę przez która mogli się dostać do Europy. Dotąd trzeba było wykorzystywać albo drogę konsularną, usłaną 
tysiącem trudności finansowych, logistycznych i administracyjnych, możliwą do pokonania tylko przez nielicznych, 
albo drogę nielegalną, korzystając z usług mafii przemytniczych. Ta ostatnia ewentualność była niebezpieczna i 
bardzo droga. Nagle jednak ujawniła się nowa, tania droga, przez Turcje do najbliższej wyspy greckiej i już się było 
na terenie Unii Europejskiej. Potem jeszcze trzeba było tylko odbyć podróż, najczęściej do Niemiec, do czego w 
ostatnim czasie oficjalnie zachęcano nawet uciekinierów. Nie trzeba się dziwić zatem zjawisku nagłej „wędrówki 
ludów, skoro „ziemia obiecana” okazała się tak bardzo bliska, z darmową pomocą państwa w zakresie 
zakwaterowania, wyżywienia, ochrony zdrowia i znalezienia pracy. No i bezpieczeństwo! Nagle znaleźli ziemię, 
gdzie będą mogli rozpocząć normalne życie. 

Przerwanie europejskiego systemu ochrony granic przez uchodźców stało się bolesnym zderzeniem dwóch światów. 
Świat wirtualny spotkał się z tym realnym i to w obu kierunkach. Nagle dla nas Europejczyków nie są to tylko medialne 
wątki i przedmiot dość przypadkowych debat. Teraz widzimy przed sobą konkretnych ludzi, którzy okupują nasze 
dworce kolejowe, szukają autobusów i samochodów osobowych, aby udać się dalej, do krajów gdzie czeka ich 
wymarzony raj. Idą nawet pieszo i to z małymi dziećmi. Są zdeterminowani, niezależnie od tego jak ich przyjmujemy. 
Oni mają dość wojny i biedy. Oni musza dojść do celu. Nie wiedzą i prawdę mówiąc bardzo ich to nie obchodzi, 
że sami stają się przyczyną zachwiania tej normalności do jakiej aspirują.

Co maja jednak zrobić? Wiedzą, że my jesteśmy w dużej mierze przyczyną ich nie kończącej się wojny. Nasze media 
pokazywały krótki wywiad z małym Syryjczykiem, który na budapesztańskim dworcu kolejowym płaczliwie wołał łamaną 
angielszczyzną, że on nie chciał przyjechać do Europy, ale musiał, z powodu wojny. Zatrzymajcie tę wojnę, a nie 
będziemy uciekali z naszego kraju. Wtórują mu coraz liczniejsze głosy słyszalne również po europejskiej stronie: 
skończmy z tą wojną. Nie kłóćmy się o kwoty, jaka ilość każdy kraj ma wylać wody z tonącej łodzi, ale zatkajmy 
dziurę, przez którą ta woda się wlewa. Ratujmy siebie i ich jednocześnie. Nie zajmujmy się tylko objawami, ale 
sięgnijmy do przyczyn. Sprawdza się bowiem słowo wypowiedziane przez Jana Pawła II:
”wojna jest zawsze porażką ludzkości”.

O. Zygmunt Kwiatkowski