Portal Fronda.pl: Liczba orzeczeń na temat nieważności małżeństw wzrosła trzykrotnie w latach 1989-2010. Coraz więcej ludzi zgłasza się w takiej sprawie do trybunałów kościelnych – w samym 2010 roku wniosków było blisko osiem tysięcy. Skąd się bierze taka tendencja? Czy nie jest to przypadkiem tworzenie furtki, którą można ominąć brak zgody Kościoła na rozwody? Czy może to po prostu znak czasów - ludzie coraz mniej poważnie podchodzą do małżeństwa i oto efekty...

O. Mirosław Pilśniak OP: Nic się nie zmieniło w nauczaniu Kościoła. Nie pojawiły się żadne nowe kategorie oceny, które sugerowałyby, że dzisiaj nie da się zawrzeć trwałego małżeństwa. Jest wręcz przeciwnie. Kościół wciąż podkreśla w swoim nauczaniu na temat małżeństwa, że chodzi w nim o trwanie w miłości. Przyczyn orzekania o nieważności małżeństw nie należy więc szukać w nauczaniu Kościoła, bo nie zmieniły się kategorie oceny trwałości małżeństwa.

Dlaczego więc coraz więcej małżeństw prosi o orzeczenie nieważności?

Myślę, że problem leży po stronie tych, którzy zawierają małżeństwo. W momencie, kiedy stają do zaślubin, istnieje poważna wada ich decyzji. To mogą być różne wady. Ludzie zawierają sakrament małżeństwa, ale nie są pewni, czy w ogóle uda im się wytrwać. Z czasem okazuje się, że nie był to dobry pomysł, że nie byli do tego dostatecznie przygotowani, zdolni, gotowi... Zwiększona ilość orzeczeń o nieważności małżeństwa świadczy o wadach decyzji lub woli osób zawierających małżeństwo. Nie oznacza to automatycznie faktu, jakoby ludzie gorzej żyli. Trybunały kościelne nie orzekają o winie czy moralności małżonków, ale o ich zdolności do małżeństwa lub rodzaju decyzji, z jaką stawali do zaślubin. Wśród wierzących, którym nie udało się małżeństwo jest też większa świadomość tego, że można zwrócić się do biskupa o ocenę ich decyzji, zdolności z jaką stawali do zaślubin. Mówię o tej świadomości z pewnym wahaniem, bo media i dziennikarze bezmyślnie powtarzają frazy na temat „unieważnienia” małżeństwa czy „kościelnych rozwodów”. To nieporozumienie, bo nie ma czegoś takiego! Powtarzanie tego typu stwierdzeń tworzy opinię, że Kościół może unieważnić coś, co ludzie chcieliby uznać za nieważne. Stwierdzenia trybunałów kościelnych dotyczą orzekania o nieważności, czyli oceny, czy małżonkowie faktycznie stali się małżeństwem, czy też czy obrzęd był, ale nie doszło do przyjęcia sakramentu. Myślę, że wśród wiernych istnieje pewne zamieszanie wynikające z faktu przyjęcia w obiegowym języku nieprawidłowej terminologii o „unieważnieniach”. Ludzie składają wnioski do trybunałów, bo wydaje im się, że biskup może coś unieważnić, czyli de facto dokonać rozwodu.

[koniec_strony]

Co robi Kościół, aby takich orzeczeń o nieważności było mniej? Jaka jest oferta duszpasterska dla narzeczonych albo małżeństw w kryzysie?

Nie powiedziałbym, aby w tej materii w Polsce działo się coś specjalnie nowego. Jesteśmy mniej więcej na tym samym poziomie wymagań, jakie stawiamy narzeczonym. Oczekujemy tego, aby byli dorośli, ukończyli minimalne przygotowanie w formie kursu przedmałżeńskiego, który ma im uświadomić, że faktycznie zawierają sakrament małżeństwa, a nie tylko budują „związek”. W sensie oddziaływania na to, by zawierano trwałe małżeństwa myślę, że nie ma dziś wielkiej różnicy w stosunku do tego, co było 20 lat temu. Z mojej obserwacji wynika, że jakość kursów dla narzeczonych jest lepsza, niż kiedyś. Często są na nie zapraszani specjaliści, którzy pomagają otworzyć oczy na istotne sprawy. Duszpasterze, którzy prowadzą takie kursy są tez ciekawymi ludźmi i mają wiele ważnych rzeczy do powiedzenia. Jakość przygotowania jest w mojej ocenie lepsza, ale przeciętny odbiorca takiej nauki jest inny, niż kiedyś. Laicyzacja postępuje w wielu dziedzinach życia, podobnie dzieje się w sferze małżeństw. Ludzie biorą ślub, bo jakoś to będzie, bo będzie fajnie, bo się kochają... Motywy bywają naprawdę marne. Ja w sumie cieszę się, kiedy spotykam małżeństwa zawierane na poważnie, z bardzo głębokiej motywacji, z wielkim staraniem o to, by było to coś prawdziwego i Bożego. To jest tak samo, jak z wierzącymi w Polsce. Tylko kilkanaście procent wierzy na poważnie.

Może mamy do czynienia z kryzysem małżeństwa i rodziny? Jak wskazują inne dane, co czwarta polska rodzina jest niepełna, a co piąte dziecko rodzi się poza małżeństwem...

Myślę, że można mówić o kryzysie w wielu dziedzinach. Kryzysie danego słowa, postaw... Zamiast prawdziwego zaangażowania w miłość miewamy konsumpcję. To przeważa w każdej dziedzinie życia, dlaczego więc nie miałoby dotknąć małżeństwa i budowania życia rodzinnego? Jeżeli za najwyższą wartość, której ludzie chcą się poświęcić, uważa się indywidualną wolność i możliwość kreowania swojego życia stale na nowo, to także z małżeństwa niewiele wyniknie. Jeśli ktoś nie jest gotowy dać siebie naprawdę, to także małżeństwa nie zbuduje. To, co dzieje się w sferze małżeństwa pewnie wypadkową poglądów współczesnej kultury. Mając na względzie to, co ludzie dziś uważają na temat życia, prawdy, wolności i miłości, to naprawdę cud, że istnieją trwałe małżeństwa i rodziny, które chcą na poważnie budować wspólnotę miłości.

Rozmawiała Marta Brzezińska-Waleszczyk