Marta Brzezińska: “Dziennik Gazeta Prawna” informuje, że od czasu krachu na rynku zaczęła spadać liczba rozwodów w Polsce. Czy ojciec, z perspektywy duszpasterza małżenstw, też patrzy na kryzys jak na lek na plagę rozwodów?

 

O. Mirosław Pilśniak OP: Odpowiadając na to pytanie, mogę się opierać jedynie na swojej intuicji. Fakt, że liczba rozwodów spada, to niewątpliwie bardzo pozytywna wiadomość. Zawsze trzeba się cieszyć, że jest mniej rozbitych rodzin, ale to chyba nie kryzys ekonomiczny jest tego przyczyną. A przynajmniej – nie tylko on.

 

Więc?

 

Zdecydowana większość małżeństw rozpada się, bo małżonkowie nie pracowali nad relacją albo ich styl życia, pewien status społeczny dawał złudne poczucie bezpieczeństwa, które sprawiało, że małżeństwo niejako schodziło na drugi plan. Być może w sytuacji kryzysowej ludzie zaczynają poważniej myśleć o swoim życiu, konkretnie zastanawiać się, co z nimi będzie. A to również sprzyja pracy nad relacją między małżonkami. Może być jedną z pobocznych przyczyn, ale nie kryzys, lecz praca ludzi nad związkiem jest powodem trwałości małżeństwa.

 

W sytuacji poważnych problemów finansowych chyba przestaje się zwrawać uwagę na drobnostki, nie przejmuje się tym, że on rozrzuca koszule po mieszkaniu, a ona za długo rano zajmuje łazienkę.

 

Jeżeli są jakieś trudności, to one niewątpliwie zawsze bolą. Trudno mi wyobrazić sobie sytuację, w której małżonkowie mówią: „Jest kryzys, bądźmy razem, łatwiej będzie przetrwać”. W tak świadomy sposób nie przeżywa się ani kryzysu, ani czasów pomyślności, bo to byłaby jakaś czysta kalkulacja. Jeżeli jednak szukać jakiegoś związku pomiędzy trwałością małżeństw a kryzysem ekonomicznym, to raczej takiego, że ludzie zaczynają poważniej traktować swoje życie, a więc również swoje małżeństwo, dbają o nie bardziej.

 

Decyzję o rozstaniu chyba trochę trudniej podejmuje się, kiedy prócz sakramentu małżeństwa (który oczywiście jest nierozerwalny i najważniejszy) czy dzieci, łączy nas jeszcze dom, niespłacony kredyt i raty za samochód.

 

Decyzji o rozwodzie w momencie, kiedy łączy nas wspólny dom, kredyt, zobowiązania finansowe nie podejmuje się łatwo, ale jeśli w małżeństwie jest kryzys relacji, to kredyt tego nie uzdrowi. Trwałość związku z powodu wspólnego kredytu jest w moim odczuciu mało realna. Może komuś zdarza się kierować taką logiką, że skoro już mamy jakieś kłopoty, to nie przysparzajmy sobie kolejnych. To jednak raczej czynnik marginalny, zdecydowanie wtórny. Z powodu kredytu nikt nie będzie tkwił w rozpadającym się związku przez kilkanaście lat. Na spłacanie rat ludzie już dawno wymyślili różne sposoby. Z mojej perspektywy duszpasterza, to raczej poważniejsze traktowanie relacji i nieustannie podejmowane próby rozwiązywania problemów aniżeli kryzys są czynnikami trwałości małżeństwa.

 

Rozmawiała Marta Brzezińska