Wierzyć warto tylko w Chrystusa prawdziwego
 
Czy rzeczywiście poza Kościołem  nie  ma zbawienia,  a jeżeli  tak,  to jak tę tezęnależy rozumieć?  Pytanie  to  ma  sens  i  warto  się nim  zajmować  tylko  pod  tymwarunkiem,  że  z Jezusem  Chrystusem  rzecz  się  ma  naprawdę  tak,  jak  głosinowotestamentalne  orędzie:  że  naprawdę jest  On  Synem  Bożym,  przez  któ­rego  świat  został  stworzony  i  który  dla  nas  stał  się  jednym  z  nas,  ażeby  naswszystkich  -  ludzi  wszystkich  czasów,  pokoleń  i  kultur  -  zaprosić,  uzdolnići  prowadzić  do  życia  wiecznego.
 
Jeżeli Chrystus naprawdę jest jednorodzonym Synem Bożym i Zbawicielemświata,  to  rozumie  się  samo  przez  się,  że  „nie  ma  w  żadnym  innym  zbawienia,gdyż  nie  dano  ludziom  pod  niebem  żadnego  innego  imienia,  w  którym  mo­glibyśmy  być  zbawieni"  (Dz  4,  12),  i  że  jest  On,  w  swoim  człowieczeństwie,jedynym pośrednikiem  między Bogiem  i ludźmi  (por.  1  Tm 2, 5).Otóż  można  się  fascynować  Chrystusem  i  wcale  w Niego  nie  wierzyć.
 
Już w  czasach  apostolskich  różni  ludzie  uważający  się  za  chrześcijan  nie  umieliw  Chrystusa uwierzyć  naprawdę. Jedni,  ebionici,  widzieli  w Nim  proroka  -  ow­szem,  największego z największych, jednak tylko proroka  (por. Mt 16,14).  Inni,dokeci,  uznając Jego  boskość,  nie  wyobrażali  sobie,  żeby  mógł  On  aż  do  tegostopnia się  zniżyć,  by stać  się  prawdziwym  człowiekiem  (por.  1J  4,  1-3;  2 J 7).W  kolejnych  pokoleniach  chrześcijaństwa  pojawiały  się  różne  inne  pokusy  po­rzucenia  wiary w  Chrystusa  prawdziwego  na  rzecz  łatwiejszych  do  zrozumieniai  przyjęcia  wyobrażeń  na jego  temat. 
 
Toteż  nigdy  dość  powtarzania,  że  chrześcijaństwo  nie  ma  sensu  i  nie  wartomieć z nim czegokolwiek wspólnego, jeżeli prawda o Chrystusie jest inna, niż naucza Nowy Testament i głosi Kościół.  „Jeżeli Chrystus nie zmartwychwstał - wyjaśniabez  ogródek  apostoł  Paweł  -  daremna jest  wasza  wiara  i  aż  dotąd  pozostajeciew swoich grzechach... Jeżeli  tylko w tym życiu w Chrystusie nadzieję pokładamy,jesteśmy bardziej od wszystkich ludzi godni politowania"  (1  Kor 15,17.19).
 
Gdyby  wiara  Kościoła,  że  Chrystus jest  Synem  Bożym  i  Zbawicielem,była  tylko jakimś  tam  podobno  pożytecznym  mitem,  uciekajmy jak  najdalejzarówno  od  Chrystusa,  jak  i  od  Kościoła.  Bycie  chrześcijaninem  i  nadziejażycia  wiecznego  nie  miałyby  wówczas  sensu,  a  stawianie  sobie  pytania,  czyw Kościele zbawienie jest bardziej dostępne niż poza Kościołem,  świadczyło­by o umysłowej  aberracji  i moralnej  przewrotności.
 
Żeby  w  sposób  poważny pytać  o to,  czy zbawienie  można osiągnąć  rów­nież poza Kościołem,  trzeba pytanie to  stawiać  w wierze apostołów,  iż Jezusjest „Mesjaszem, Synem Boga żywego"  (Mt 16, 16), „Panem moim i Bogiemmoim"  0 20, 28)  i że „nie dano ludziom pod niebem żadnego innego imienia,w którym moglibyśmy być zbawieni"  (Dz 4,  12).W  tej  właśnie  wierze  przypatrzmy  się  najpierw  temu,  na  czym  polegadar Kościoła i dlaczego Kościół jest szczególnie właściwym „miejscem" przyj­mowania  zbawienia. 
 
W jaki sposób zbawienie dokonuje się w Kościele?
 
Po  wniebowstąpieniu  Pana Jezusa  to  nie  było  tak,  że  osieroceni  uczniowiepostanowili  zorganizować  się  w  Kościół.  Nowy  Testament  nie  pozostawiawątpliwości  co  do  tego,  że  Kościół jest  darem, jaki  nam  zostawił  Pan Jezus,abyśmy się mogli - niezależnie od tego,  w jakim miejscu  i czasie przyszło namżyć - spotykać  się  z Nim realnie jako  z Nauczycielem  i Zbawcą.Zanim  od  nas  odszedł  -  przez  swoją  śmierć,  zmartwychwstanie  i  wnie­bowstąpienie  - Jezus  wybrał  Dwunastu,  aby  byli  zaczątkiem Jego  Kościoła.
 
Jak ważne  było  to,  żeby apostołów było właśnie  dwunastu,  świadczy  fakt,  żekiedy  jeden  z  nich  sprzeniewierzył  się  swojemu  powołaniu,  bardzo  szybkow jego miejsce wybrano Macieja (Dz 1, 15-26). Było bowiem woląjezusa, abybyli  oni  ojcami  ludu  Nowego  Przymierza,  na  wzór  dwunastu  synów Jakuba,patriarchów  ludu  Przymierza  Pierwszego.O tym, że Jego zamiarem jest założenie Kościoła i obdarzenie nas nim, Jezusmówił  swoim  uczniom  wyraźnie  (Mt  16,  18).  Zostawił  swojemu  Kościołowi  chrzest  (Mt 28,  19), wobec którego chrzest Jana był zaledwie cieniem  (Mt 3,  11i paralel.;  Dz  11,  16;  19, 3-5), zostawił moc odpuszczania grzechów  0 20, 22n)oraz  dar  Eucharystii  (Mt 26,  26-28  i  paralel.). 
 
Obiecał  ponadto,  że  sam  DuchŚwięty będzie  czuwał  nad  tym,  żeby w  Kościele  była  głoszona  autentyczna Jegonauka (J 14, 26; por. Łk 16, 10; Mt 16, 19; 18, 18;  1 Tm 3, 15).Otóż warto  sobie  uprzytomnić,  że  dzięki  darowi  Kościoła nasza jednośćz Jezusem  i  możliwości  spotkania  z  Nim  są  dziś  niewyobrażalnie  głębsze  niżte,  jakie  mieli  nawet  sami  apostołowie,  kiedy  żyli  z  Nim  na  co  dzień  i  mielimożliwość  bezpośredniego  z  Nim  przebywania.  Apostołowie  mogli  „jedynie"być  w Jego obecności,  słuchać  Go,  zadawać Mu  pytania,  być  świadkami Jegopostępowania  i Jego  cudów.Nasze  możliwości  zjednoczenia  z  Jezusem  i  czerpania  z  Niego  są  nie­porównanie   większe.   Spróbujmy   to   zobaczyć   w  świetle   tajemniczych   słów Pana  Jezusa:  „Pożyteczne  jest  dla  was  moje  odejście.  Bo  jeżeli  nie  odejdę,Pocieszyciel  nie  przyjdzie  do was.  A jeżeli  odejdę,  poślę  Go do was"  0  16,  7).
 
Dlaczego  odejście Jezusa  było  warunkiem  posłania Ducha  Świętego?  Bodopóki Jezus  historycznie  był  z nami,  orędzie zbawienia było dopiero przekazy­wane,  nie było jeszcze przekazane do końca. Jako Człowiek,  był  On wtedy jed­nym  z nas.  Odszedł  od nas  po dopełnieniu naszego odkupienia i przygotowaniuswoich  uczniów,  których  wybrał,  żeby  byli  zaczątkiem  Kościoła,  na  przyjęcieDucha Świętego.  Teraz - mocą tegoż Ducha, którego On nam posyła - możemysię  z Nim  spotykać  niewyobrażalnie  głębiej  niż jako z jednym  z nas. 
 
Spotykając się z Nim w Duchu  Świętym, jednoczymy się z Nim - rzecz jasna,  na razie tylkozaczątkowo  -  na  wzór jedności  Osób  Boskich.  Możemy  nawet  spożywać JegoCiało i poniekąd przemieniać  się  w Niego.  Przychodząc do nas,  On ogarnia nascałych,  tak  że  my  stajemy  się  coraz więcej jedno  z Nim,  tak jak to  zapisał  apo­stoł  Paweł:  „Teraz zaś już nie ja żyję,  lecz  żyje we mnie Chrystus"  (Ga 2, 20).Rzecz  jasna,  wszystko  to jest  możliwe  dlatego  i  tylko  dlatego,  że Jezusnaprawdę   jest   równym    swojemu   Przedwiecznemu    Ojcu    Synem   Bożym,a  stawszy  się  naszym  Zbawicielem,  ma  moc  spotykać  się  z  nami  na  takimpoziomie  bliskości  i  intymności,  jaki  na  tej  ziemi jest  absolutnie  niemożliwynawet  w  relacjach  między  najbardziej  oddanymi  sobie  przyjaciółmi.Jak  wierzący  chrześcijanie  dobrze  wiedzą,  zbawienie  to  nie  jest  jakaś  ze­wnętrzna  nagroda  za  dobre  życie  ani  konsumpcjonistycznie  pojęty  błogostan.
 
O  zbawieniu  wiecznym Jezus  mówił  następująco:  „A  to jest  życie  wieczne:  aby  znali  Ciebie,  jedynego  prawdziwego  Boga,  oraz  Tego,  którego  posłałeś, JezusaChrystusa"  0  17,  3).  Niewątpliwie Jezus  mówi  tu  o  całoosobowej  znajomościBoga, o poznaniu Go w miłości i całym sobą.Apostoł Paweł oddał to za pomocą starotestamentalnej metafory oglądania Go„twarzą w twarz"  (1  Kor  13,  12),  apostoł Jan  zwrócił  zaś  uwagę na to,  że  sytuacjazbawienia wiecznego absolutnie przekracza naszą wyobraźnię: „Umiłowani, obecniejesteśmy dziećmi Bożymi, ale jeszcze się nie ujawniło, czym będziemy. Wiemy, że gdysię objawi, będziemy do Niego podobni, bo ujrzymy Go takim, jakim jest" (1J 3,2).Zstępowanie  na nas  zbawienia wiecznego  Nowy Testament  oddaje  za po­mocą idei zrodzenia z Boga  0  1,12n; 3,  3; Jk  1,  18), przybrania za synów (Rz 8,14-17; Ga 3, 26; 4, 6n), udziału w Bożej naturze (2 P 1, 4), jakby utożsamieniaz  Chrystusem  (J  17, 23;  2  Kor  13,  5).
 
Jak widzimy,  wszystkie  te  idee  i  obrazywskazują  na  dar  absolutnie  przekraczający  zarówno  wyobraźnię,  jak  i  naszemożliwości  naturalne,  a  zapewne  nawet  nasze  naturalne  pragnienia.Toteż  znajdziemy  w  Ewangeliach  ostrzeżenia,  które  jednych  ludzi  nie­pokoją,   innych  oburzają  i   gorszą,  że  odmowa  czerpania  z  pozostawionychnam przez Jezusa źródeł zbawienia może kosztować jego utratę:  „Kto uwierzyi  przyjmie  chrzest,  będzie  zbawiony;  a  kto  nie  uwierzy,  będzie  potępiony"(Mk  16,  16).  Podobnie  mówił  Jezus  o  Eucharystii:  „Zaprawdę,  zaprawdę,powiadam wam: Jeżeli  nie będziecie  spożywali Ciała Syna Człowieczego i niebędziecie pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie"  (J 6, 53).
 
Powyższe  pouczenia  z  całą  pewnością  zawierają  ten  przekaz,  że  zbawieniewieczne jest  sprawą  najwyższej  doniosłości  i  że  należy go  szukać tam,  gdzie  rze­czywiście jest ono przez Boga udzielane. O tym, że nie wolno w tych pouczeniachszukać informacji, jakoby ludzie nie czerpiący z pozostawionych przez ChrystusaPana  źródeł  zbawczych  byli  od  zbawienia wykluczeni,  ale  również  o tym,  że  po­uczenia te nie  są pustosłowiem,  lecz coś znaczą - powiem za chwilę.Najpierw  jednak  przypatrzmy  się  ogromnie  popularnemu  dzisiaj   zgor­szeniu  orędziem,  że Jezus  Chrystus jest jedynym  Zbawicielem  ludzkości  i  żetylko  przez  Niego  i  w  Nim  można  osiągnąć  zbawienie. 
 
Współczesny „dowód" na nieprawdziwość wiary chrześcijańskiej
 
ierwsze   poważniejsze   zwątpienie   w   uniwersalną   misję   Kościoła   pojawi­ło  się  w  chrześcijańskiej   Europie  w  okresie  oświecenia.   Filozofowie  tego  okresu   uwierzyli   w  uniwersalność  ludzkiego  rozumu  naturalnego,   orędziuzaś  ewangelicznemu  przyznawali  znaczenie  tylko  partykularne.   „EwangeliaChrystusowa  -  pisał  Lessing  w  swoimWychowaniu  rodu  ludzkiego  -odrzuconabędzie  jako  elementarz,  który  już  spełnił  swoje  zadanie,  nadchodzi  epoka,kiedy  zapanuje  ewangelia  rozumu,   która  nauczy  człowieka,   że  ma  czynićdobro  nie  pod  groźbą  kary,  jak  w  Starym  Testamencie,  ani  nadziei  nagrodyw  przyszłym,  zapowiedzianym  przez  Chrystusa  Królestwie  Bożym,  lecz  dla­tego jedynie,  że  tak  każe rozum"1.Jak  widzimy,  cały  sens  religii jest  tu  sprowadzony  do  moralności,  toteżnic  dziwnego,  że  wiarę  Kościoła  (tak  wstrętne  filozofom  oświecenia  „dog­maty"!)  oraz  przekonanie  chrześcijaństwa  o  swojej  uniwersalności  zaczętopiętnować jako  fanatyzm.  W  czasach  rewolucji  francuskiej  wręcz  manierą  sięstało  nazywanie  katolików  fanatykami2.
 
W  czasach  współczesnych  zakwestionowanie  uniwersalnych  roszczeńchrześcijaństwa  dokonuje  się  „na  miękko",  bez  tej  agresji,  z  jaką  odrzucanoorędzie  ewangeliczne  w  okresie  oświecenia.  Gdyby  naprawdę  Chrystus   byłjedynym  dawcą  zbawienia  -  że  przywołam  argument  szczególnie  często  dziśpowtarzany -  i  gdyby  naprawdę  Bóg  kochał  każdego  poszczególnego  człowie­ka,  to  orędzie  o  tym  zbawieniu  powinno  już  dawno  dotrzeć  do  wszystkichludzi.  Tymczasem  Ewangelia  dotarła  do  stosunkowo  niewielkiej  części  ludz­kości  i  nic  nie  zapowiada,  żeby  w  najbliższym  czasie  miało  się  to  zmienić,co   więcej,   chrześcijaństwo   znajduje   się   obecnie   w   ewidentnym   kryzysie.(W  nawiasie  przypomnę,  jak  potężny  kryzys  chrześcijaństwa  zapowiadał  samJezus-por. Łk 18, 8).Szczególnie popularnym modelem,  służącym  dzisiaj  do kwestionowaniajedyności  Chrystusa  Pana  jako  Zbawiciela  jest  sformułowany  w  roku  1973przez  Johna  Hicka  (i  tak  przez  niego  nazwany)   „religijny  przewrót  koper-nikański". 
 
Wobec  faktu  ewidentnej  -  twierdzi  John  Hick  -  partykularnościchrześcijaństwa  wśród  pozostałych  religii,  najwyższy  czas  odejść  wreszcie  od„ptolemejskiej"  wiary  w  Chrystusa  jedynego  Zbawiciela  i  w  Kościół,  pozaktórym  jakoby  nie  ma  zbawienia,  i  przyjąć  „heliocentryczny"  model  Bogaobjawiającego  się wielopostaciowo(pluriform  revelatioń).Owocem  i  dowodemtego wielorodnego  objawienia  są różne  religie,  które  Hick uznaje  za jednako­wo  kompetentne  do  wprowadzania  ludzi  w  najważniejszy,  ostateczny wymiarnaszego  istnienia. 
 
Co  najmniej  z  dwóch  najwyższej  wagi  powodów pomysł  Hicka zasługujena zdecydowane  odrzucenie.  Po pierwsze, jak przytomnie  zauważa dokumentz  roku  1996  Międzynarodowej  Komisji  Teologicznej  pt.Chrześcijaństwo  i  reli­gie,13:  „Stwierdzenie,  że  wszystkie  religie  są  prawdziwe,  jest jednoznaczneze  stwierdzeniem,  że  wszystkie  są  fałszywe"3.  Innymi  słowy,  prawda  w  „he-liocentrycznej"  propozycji Johna Hicka jest czymś,  co w religiach praktycznienie powinno  się  liczyć.  Otóż nie  sposób nie  zauważyć,  że  dla chrześcijaństwaotwarcie  się na taką perspektywę oznaczałoby zgodę na to,  że ani  słowo Bożenie  jest  naprawdę  słowem  Bożym,  ani  odpuszczenie  grzechów  nie  jest  na­prawdę  odpuszczeniem  grzechów,  ani  sakramenty  sakramentami  -  słowem,trzeba  porzucić  wiarę  i  zacząć  co  najwyżej  bawienie  się  w  ludzi  wierzących.Przede  wszystkim jednak  sprowadzenie  chrześcijaństwa  do jednego  sze­regu  z  innymi  religiami  implikuje  porzucenie wiary w boskość Jezusa  i  w Jegoprzedwieczność,  czyli  mówiąc  po prostu  -  implikuje  zniszczenie  samej  istotychrześcijaństwa  i  zadowolenie  się jego  martwą  skorupą,  nadającą  się  tylko  dowyrzucenia. 
 
Według Hicka wiara w boskość Jezusa to jedynie  poetycka meta­fora,  wyrażająca,  że  był  On  kimś  nadzwyczajnym  ponad  wszelkie  wyobraże­nie.  Nie  trzeba  dodawać,  że  poetycką metaforą jest  również,  zdaniem  Hicka,zarówno  wiara,  że  na  krzyżu  dokonało  się  nasze  odkupienie,  jak  i  wiara,  żeChrystus  zmartwychwstał.W  obliczu  takiej   arogancji  wobec  mojej   chrześcijańskiej  wiary  czło­wiek  nie  ma  nawet  sił  podejmować  dyskusji.  Spontanicznie  przypomina  sięcytowany  tu  już  fragment  Pierwszego  Listu  do  Koryntian  15,  17-19.  JeżeliChrystus  tak  naprawdę  ani  nie  jest  Synem  Bożym,  ani  nie  zmartwychwstał-  to  przecież  nie  ma  sensu  bawić  się  w  chrześcijaństwo.  A  już  szczególniewielkimi idiotami  byli męczennicy, którzy woleli umrzeć,  niż wyrzec się wiaryw  Chrystusa.Słowem,  nigdy  dość  przypominania,  że  chrześcijaństwo  nie  głosi  mituo Jezusie Chrystusie, który można by zależnie od pojawiających się potrzeb prze­rabiać  i  dostosowywać  do  takich  lub  innych  upodobań. 
 
Chrześcijaństwo  głosiChrystusa,  który jest Drogą,  Prawdą i Życiem. Jeżeli ktoś  sądzi, że to nieprawda,niech  od  nas  odejdzie,  ale  niech  nie  udaje  chrześcijanina. Jeżeli  ktoś  sądzi,  żenaiwnością i  głupotą jest wierzyć w Chrystusa naprawdę, chętnie przyznajmy murację:  Tak,  my jesteśmy  tacy właśnie  głupi  i  naiwni,  że  w  Chrystusa,  który jestBogiem  prawdziwym  i  Zbawicielem  wszystkich  ludzi,  wierzymy naprawdę. „Nadziwić się nie mogę - pisał już apostoł  Paweł  o majsterkowiczach,  któ­rzy szukali jakiejś lepszej  Ewangelii niż ta, którą głosili apostołowie - że tak szyb­ko  chcecie  przejść  do  innej  Ewangelii.  Innej jednak  Ewangelii  nie  ma:  są  tylkojacyś ludzie,  którzy sieją wśród was zamęt i którzy chcieliby przekręcić EwangelięChrystusową.  Ale  gdybyśmy  nawet  my  lub  anioł  z  nieba  głosił  wam  Ewangelięróżną  od  tej,  którą  wam  głosiliśmy  -  niech  będzie  przeklęty!  Już  to  przedtempowiedzieliśmy,  a  teraz jeszcze  mówię:  Gdyby wam  kto  głosił  Ewangelię  różnąod tej, którą otrzymaliście - niech będzie przeklęty!"  (Ga 1, 6-9).
 
Skoro Chrystus jest Zbawicielem, to nie ma zbawienia poza Kościotem
 
Przedstawmy  teraz   w  syntetycznym   skrócie  naukę  wiary,  jaka  zawiera  sięw  twierdzeniu,  że  poza  Kościołem  nie  ma  zbawienia.  Zacznę  od  zwróceniauwagi  na  dwie  niewątpliwie  błędne  interpretacje  tego  twierdzenia.  Po  pierw­sze,  niezgodna  z  wiarą  katolicką jest  taka  jego  wykładnia,  jakoby  zbawieniamogli  dostąpić  sami  tylko  katolicy,  tzn.  jakoby  wszyscy  niekatolicy  byli  odżycia  wiecznego  wykluczeni4.Po  wtóre,  nie  wolno  prawdy,  iż  poza  Kościołem  nie  ma  zbawienia,  in­terpretować  w  taki  sposób,  żeby  przestała  ona  cokolwiek  znaczyć.  PrzecieżChrystus  Pan  obdarzył  nas  Kościołem  -  a  w nim  swoim  słowem  i  sakramen­tami  -  abyśmy  w  nim  rośli  ku  życiu  wiecznemu.  Zatem  nasza  przynależnośćdo Kościoła i korzystanie w nim ze źródeł zbawienia z całą pewnością nie jestczymś  mało  ważnym.Propozycję  wspomnianej  syntezy  spróbuję  przedstawić  w  trzech  punktach: 
 
1.  Prawda,  że  poza  Kościołem  nie  ma  zbawienia,  podkreśla  najwyższą  do­niosłość  naszej  przynależności  do  Kościoła.  Toteż jeżeli  ktoś  -  uwierzywszy,że  Chrystus jest  Synem  Bożym  i  jedynym  Zbawicielem  ludzi  -  nie  zamierzaprzystąpić  do  Kościoła  i  przyjąć  chrztu,  naprawdę  ryzykuje  utratę  zbawieniawiecznego  (por.  Mk  16,  16).  Podobnie  jeżeli jakiś  chrześcijanin  zaniedbujeniedzielną Eucharystię i nie przywiązuje wagi do tego,  żeby karmić się CiałemPańskim (por. J 6, 53).Tradycja  chrześcijańska  przekazuje  dosłownie  bezmiar  upomnień  na  tentemat. 
 
  „W  dniu  Pańskim  porzućcie  wszystko  -  pisał  np.   żyjący  w  III  wieku  anonimowy autorDidaskaliów Apostolskich(2,59,2n) - i śpieszcie nie zwlekając naswoje  zgromadzenie,  bo  przez  nie  oddajecie  chwałę  Bogu.  W przeciwnym  razieczym  usprawiedliwią się  przed Bogiem  ci,  co  nie  gromadzą  się  w dniu  Pańskim,aby słuchać słowa życia i  spożywać  Boski pokarm,  który trwa na wieki?".W   tej   właśnie  perspektywie   św.   Cyprian  (+258),   biskup   Kartaginyi  późniejszy  męczennik,  jako  pierwszy  używał  formuły,  iż  poza  Kościołemnie  ma  zbawienia.  Używał  jej  jako  argumentu,  za  pomocą  którego  ostrzegałwiernych,  zwłaszcza  tych,  którzy  w  Kościele  katolickim  byli  wykluczeni  odkomunii  świętej,  przed przyłączeniem  się  do schizmy Felicissimusa,  gdzie imoferowano  bezzwłoczne  dopuszczenie  do  sakramentów.W  schizmie  tej  to  sam  szatan  -  argumentował  biskup  Cyprian  -  „obie­cuje pokój,  aby nie można było otrzymać pokoju.  Przyrzeka zdrowie,  aby ten,kto  zawinił,  nie  wyzdrowiał. 
 
Obiecuje  przyjęcie  do  Kościoła,  chociaż  chodzimu  o to,  aby ten, kto mu wierzy,  zgubił się całkowicie poza Kościołem"5.Jak widzimy,  Cyprian nie tyle wygłasza tezę teologiczną,  ile raczej  wypo­wiada  na  najwyższym  tonie  swoje  duszpasterskie  upomnienie  do  wiernych,zwłaszcza  do  tych,  którzy mogliby  dać  się  skusić  oferowanymi  przez  schizmęobietnicami: Trzymajcie się mocno Kościoła katolickiego, nie dajcie się prze­ciągnąć  do  schizmy!  Sens  tego  argumentu  był  mniej  więcej  taki:  Jeżeli  tamprzejdziecie,  możecie  zaprzepaścić  swoje  zbawienie wieczne!Ja  sam  mniej  więcej  tak  samo  przekonywałem  pewnego  kandydata  domilicji,  żeby  do  niej  nie  wstępował.
 
  Obiecano  mu  dać  od  razu  mieszkaniei  niezłą pensję,  zarazem jednak nie  ukrywano,  że oczekuje się od niego,  ażebyprzestał chodzić do kościoła.Tego  samego  argumentu  używał  luterański  pastor,  Dietrich  Bonhoeffer- już  w  roku  1936  - wobec  Kościoła  Rzeszy,  organizowanego  przez  zwolen­ników  Hitlera  w  celu  zdominowania  Kościoła  Iuterańskiego  w  Niemczech.Odwołując  się  do  doktrynalnych  uchwał  dwóch  synodów  swojego  Kościoła,Bonhoeffer   stanowczo   stwierdzał,   że   „zarząd   Kościoła   Rzeszy   oddzieliłsię  sam  od  Kościoła  chrześcijańskiego  przez   swą  doktrynę   i  działalność.[...]  Granice Kościoła są granicami zbawienia. Kto świadomie oddziela się odKościoła Wyznającego w Niemczech,  oddziela się od zbawienia"6. 2.  Z drugiej  strony,  Kościół  od  czasów apostolskich  i  z  całą jasnością wyzna­je,  że  Bóg  „pragnie,  by  wszyscy  ludzie  zostali  zbawieni  i  doszli  do  poznania  prawdy"  (1  Tm  2,  4;  por.  4,  10).  Od  razu  trzeba  jednak  stanowczo  powie­dzieć,   że  nieporozumieniem  jest  z  prawdy  o  Bożym  pragnieniu  zbawieniawszystkich  ludzi  wyciągać  wniosek  -  jak  to  dzisiaj  nieraz  się  czyni  -  jakobywolno nam było zapomnieć o misyjności Kościoła. Sam Zbawiciel zobowiązałnas  do  tego,  i  nigdy  z tego obowiązku nie  będziemy zwolnieni,  żebyśmy głosi­li  Ewangelię wszystkim  ludziom  i  wszystkim  narodom  (por.  Mt 28,  19).
 
Dawniej,  w imię  prawdy,  że  poza Kościołem  nie  ma  zbawienia,  zapomi­nano  nieraz  o  tym,  że  Bóg  chce  zbawić  wszystkich  ludzi.  Dzisiaj,  w  imię  tejdrugiej  prawdy,  zapomina  się  nieraz  o  obowiązku  głoszenia  Ewangelii  wszyst­kim,  do których ona jeszcze nie dotarła.  Zauważmy,  że oba błędy,  choć  krań­cowo  odmienne,  mają  podobną  strukturę:  w  obliczu  dwóch  prawd,  trudnychdo  zharmonizowania,  od jednej  z nich  się  ucieka.Godny  podziwu  przykład  jednoczesnej  troski  o  obie  prawdy  znajdziemywKatechizmie  Kościoła  Katolickiego,w  rozdziale  na  temat  zbawczej  konieczno­ści chrztu  (nr  1257):  „Bóg  związał  zbawienie  z sakramentem chrztu,  ale samnie jest  związany  swoimi  sakramentami".  W  odniesieniu  do  naszego  tematumożna  by  powiedzieć  podobnie:   Bóg   związał   zbawienie   z  widzialną  przy­należnością  do  Kościoła,  ale  sam  nie  jest  tym  związany  i  może  wszystkich,których chce,  przyłączyć do  swojego Kościoła niewidzialnie7.
 
Jedno w świetlewiary jest  tu  czymś  oczywistym:  że  Boże  miłosierdzie wobec  wszystkich  ludzinie  upoważnia  nas  do  bagatelizowania  znaczenia,  jakie  w  naszej  drodze  dożycia wiecznego ma jednoznaczna przynależność do Kościoła oraz korzystaniez  umieszczonych  w  nim  przez  samego  Chrystusa  Pana  źródeł  łaski.Tutaj  warto przypomnieć naukę  św. Tomasza z Akwinu  (1274)  o kręgachpowszechnej  przynależności  do  Chrystusa  jako  Głowy  Kościoła.  Akwinatauporządkował  tę  naukę  z  rozmachem,  któremu  żaden  chyba jeszcze  nauczy­ciel  Kościoła  nie  dorównał.  Do Chrystusa  Pana jako  Głowy Kościoła  należąpo  pierwsze  wszyscy  aniołowie  i  zbawieni,  po  wtóre  wszyscy  obdarzeni  łaską,a  nawet  po  trzecie  wierzący,  którzy  łaskę  utracili.  Co więcej  - po  czwarte  i  popiąte  -  potencjalnie  należą  do  Niego  nawet  wszyscy  niewierzący,   a  obecnienależą do Niego również ci,  którzy zasłużą sobie na potępienie wieczne  i osta­tecznie  od  Niego  odpadną8.Niezwykłe    świadectwo    zdecydowanej    nawet    na    męczeństwo    wolitrwania  w  Kościele  i  jednoczesnej  niechęci  do  wypowiadania  się  na  tematlosu   ostatecznego   tych,   którzy   od   prawdziwego   Kościoła   odeszli,   złożył   w   roku   655   wielki   bizantyjski   teolog,   święty  Maksym   Wyznawca.  
 
Cesarz wraz  z  patriarchą  Konstantynopola  zorganizowali  wtedy  -  w  celach  politycz­nych,   mianowicie  żeby  pozyskać  życzliwość  dla  cesarstwa  odpadających  odniego  monofizytów  -  spisek  przeciw  wierze  katolickiej   i  próbowali  narzucićKościołowi  monoteletyzm,  herezję,  która  niszczyła  prawdę  Chrystusowegoczłowieczeństwa.   Maksym   był   niemal  jedynym   spośród   znaczących   ludziKościoła  bizantyjskiego,  który  zdecydowanie  sprzeciwił  się  temu  majsterko­waniu  przy wierze.  „Nie  zamierzam porzucać prawdziwego Kościoła"  - broniłsię,  kiedy  oskarżono  go  o  sianie  niepokoju  w  cesarstwie.  Warto  zapamiętaćsobie  tę  linię  obrony:„Zapytano  go:   «Czy  więc  ty  jeden  będziesz  zbawiony,   a  wszyscy  innipójdą na zatracenie?*  Odpowiedział:  «Trzej  młodzieńcy,  którzy nie  oddali  czciposągowi  [władcy],  choć  wszyscy  ludzie  to  czynili,  nikogo  nie  potępiali.  Niepatrzyli  na  to,  co  inni  czynią,  ale  tylko  na  to  baczyli,  żeby  sami  nie  sprzenie­wierzyli  się  prawdziwej  wierze. 
 
Tak  samo  Daniel  wrzucony  do  jaskini  lwównie  potępił  nikogo  z  tych,  którzy  ugiąwszy  się  przed  rozkazem  Dariusza,  niemodlili  się  do  Boga,  lecz  myślał  o  sobie  samym.  Wolał  raczej  umrzeć,  niżsprzeniewierzyć  się  Bogu   i  wskutek  przekroczenia  naturalnych  praw  ojcówznosić  udręki  wyrzutów  swego  sumienia.  Toteż  niech  mnie  także  Bóg  broniprzed  tym,  bym  miał  kogo  potępić  lub  twierdzić,  że  ja  jeden  tylko  zostanęzbawiony.   Wolę  jednak  umrzeć,   niż   cierpieć  wyrzuty  sumienia   z   powoduchoćby  najmniejszego  odstępstwa  od  swej  wiary  w  Boga»"9.Później  bardzo  podobnie  bronił  się  św.  Tomasz  More.  Obaj  są wielkimimęczeńskimi  świadkami  tego,  że  prawdę,  iż  poza  Kościołem  nie  ma  zbawie­nia,  należy  przyjmować  z  całą  dosłownością,  a  zarazem  z  prawdy  tej  absolut­nie  nie  wynika,  jakoby  ludzie,  którzy  znaleźli  się  poza  Kościołem,  mieli  niebyć  zbawieni. 
 
3.  Jeszcze  jeden  temat   spróbujmy  pokrótce   uporządkować.   Skoro   nie  mazbawienia  poza  Kościołem,  pytanie  samo  ciśnie   się  na  usta:  poza  którymKościołem nie ma zbawienia?Istnieje  powszechna  zgoda  teologów  chrześcijańskich   co  do  tego,   żeChrystus  Pan  założył jeden  jedyny  Kościół.  Wskazują  na  to  zwłaszcza  biblij­ne  symbole  Kościoła jako  Ciała  Chrystusa  i  jako Jego  Ukochanej.  ChrystusPan  niewątpliwie  ma  tylko jedno  Ciało  i  tylko jedną Ukochaną.  Rozbieżności  zaczynają   się   dopiero   w   obliczu   pytania:   Gdzie  jest   ten  jedyny   KościółChrystusowy?Teologowie protestanccy szukają,  ogólnie rzecz  biorąc,  odpowiedzi  na topytanie  w dwóch  kierunkach. Jeden  Kościół  Chrystusowy -  to  pierwsza grupaodpowiedzi  -  istnieje  w  wielu  gałęziach,  tzn.  w  wielu  wyznaniach.  Na  przy­kład  w  połowie XIX  wieku  pojawiła  się  w Anglii  doktryna  o  trzech  gałęziachKościoła  Chrystusowego,  odrzucona  przez  Stolicę  Apostolską  w  dekretachz  roku  1864  i  186510.  Otóż  trudno  przyjąć  doktrynę  o  różnych  wyznaniachchrześcijańskich jako gałęziach jednego Kościoła, wydaje się bowiem,  że nie­uchronnie  implikuje  ona  relatywizm  prawdy  objawionej.
 
Druga  grupa  odpowiedzi  na  powyższe  pytanie  zmierza  w  kierunku  re­zygnacji  ze  wskazywania  konkretnych  wspólnot  religijnych  i  twierdzenia,  żejeden  jedyny  Kościół  Chrystusowy  znajduje  się  dopiero  w  trakcie  budowyi jest  zasadniczo  niewidzialny;  ujawni  się  on  widzialnie  i  ostatecznie  dopierow Dniu chwalebnego  przyjścia Chrystusa. Jednak nie sposób nie  zauważyć,  żeChrystus Pan nie taki Kościół założył. Zbawiciel niewątpliwie chciał przecież,ażeby Jego  Kościół  był  również  widzialny  -  przecież  wyznaczył  mu  konkret­nych  apostołów,  zostawił  swoje  słowo,  obdarzył  sakramentami.Zastrzeżenia   budzi    również    doktryna,   jakoby   ten   jedyny   KościółChrystusowy  realizował  się  w jakimś  konkretnym  -  w  tym  oto  i  tylko  w  tymKościele.  Nie  będę  wskazywał  palcem,  gdzie  dzisiaj  ta  doktryna bywa wyzna­wana.  Przypomnę  tylko,  jak  z  jej  wyznawcami  polemizował  niegdyś  świętyAugustyn  (+430). 
 
Jego  polemika  z  donatystami  znakomicie  pokazuje  róż­nicę  między  katolickim  rozumieniem  Kościoła  a  rygorystycznymi  ujęciamitych  wyznań  chrześcijańskich,  które  kościelność  przyznają  tylko  i  wyłączniesamym  sobie.  Wiara katolicka,  owszem, jeden jedyny Kościół  Chrystusa roz­poznaje  w  apostolskim  i  katolickim  Kościele  zgromadzonym  wokół  biskupaRzymu  jako  następcy  Piotra,  zarazem  jednak  nie  odmawia  innym  wspólno­tom  wierzących  w  Chrystusa  realnego  udziału  w  tej  jedynie  prawdziwej  koś-cielności.  Zresztą  wsłuchajmy  się  uważnie  w  wyjaśnienia  Augustyna:„Chcą  czy  nie  chcą,  są  naszymi  braćmi.  Wtedy  przestaliby  być  naszymibraćmi,  gdyby  przestali  odmawiaćOjcze  nasz.Mówią:  Nie  jesteście  naszymibraćmi,   nazywają  nas  poganami.  Dlatego  też  chcą  nas  ponownie  chrzcić,twierdzą,  że  nie  mamy  tego,  co  oni  dają. 
 
Z  tego  wynika  ich  błąd,  iż  zaprze­czają,  że jesteśmy  ich  braćmi.  My  ich  chrztu  nie  powtarzamy.  Otóż  oni,  nie  uznając naszego chrztu,  zaprzeczają,  że jesteśmy ich braćmi.  My zaś  nie po­wtarzając  ich  chrztu,  ale  uznając  własny,  mówimy  do  nich:  Braćmi  naszymijesteście.  Oni  twierdzą:  Odejdźcie  od  nas,  nie  mamy  z  wami  nic  wspólnego.A  właśnie,  że  mamy  z  wami  coś  wspólnego:  wyznajemy jednego  Chrystusa,w jednym  ciele,  pod jedną  głową powinniśmy  być.  Dlaczego,  odpowie  [dona-tysta], szukasz mnie, jeśli zginąłem? Nie szukałbym,  gdybyś nie zginął. Skorozginąłem  - odpowie  - jak mogę  być  twoim  bratem?  Bo chcę  usłyszeć  o tobiesłowa:  Brat  twój  był  umarł,  a  ożył;  zaginął  i  odnalazł  się  (Łk  15, 24. 32).Zaklinamy  więc  was,  bracia,  przez  same  wnętrzności  miłości,  której  mlekopijemy,  której  chlebem  się  karmimy,  przez  Chrystusa  Pana  naszego,  przezJego  łagodność"".
 
Dokładnie tak samo mówił o jedynym Kościele Chrystusa ostatni  sobór,zanim przystąpił  do przedstawienia  swojej  nauki  o kręgach przynależności  doKościoła.  Tutaj  naukę tę przedstawię w syntetycznym cytacie  tekstu soboro­wego, tak jak został on przedstawiony wKatechizmie Kościoła Katolickiego,836:„Do  tej  katolickiej  jedności  Ludu  Bożego...  powołani  są  wszyscy  ludzie...należą lub  są jej  przyporządkowani  zarówno wierni  katolicy, jak  inni  wierzącyw Chrystusa,  jak wreszcie  wszyscy w  ogóle  ludzie,  z  łaski  Bożej  powołani  dozbawienia".
 
Znamienne,  że  cały obszerny wykład  soborowejKonstytucji dogmatycznejo Kościele,13-16, został syntetycznie streszczony w czterech kolejnych nume­rach wspomnianegoKatechizmu.Trudno  o mocniejsze  świadectwo,  że  te  dwieprawdy -  iż poza  Kościołem  katolickim  nie  ma  zbawienia,  a zarazem  iż  BoskiPasterz  chce  ogarnąć  i  ogarnia  swoją  zbawczą  łaską  wszystkich  bez  wyjątkuludzi  -  wyznajemy jako  jednocześnie  prawdziwe  i  wzajemnie  się  objaśniające. 
 
JACEK SALIJ OP
 
Pismo Poświęcone Fronda nr 38 / 2006