Za nami kolejna ceremonia rozdania Oscarów. Jak ją zapamiętamy? Ano właśnie sęk w tym, że chyba wcale...

Zawiodą się ci, którzy spodziewają po tym tekście pastwienia się nad "Spotlight" nagrodzonym statuetką dla najlepszego filmu. To znaczy krytyka może i będzie, ale nie ze względu na tematykę. Lżenie tego tytułu za podejmowany temat dotyczący przypadków pedofilii w bostońskim Kościele i tropiących tę sprawę dziennikarzy nie jest bowiem uprawnione. "Spotlight" wbrew licznym obawom, podjęło ów temat w sposób stonowany i raczej przedstawiało fakty, niż siliło się na lewicową agitację, co zauważyliśmy zresztą w naszej recenzji tego filmu.

A jednak nagrodzenie tego obrazu Oscarem dla najlepszego filmu jest porażką, podobnie jak i cała tegoroczna oscarowa gala. Czemu? Ano temu, że miniony rok okazał się jednym z najsłabszych w amerykańskim kinie w XXI wieku (i chyba w ogóle jednym z najsłabszych w ogóle). Ktoś pamięta te roczniki, kiedy o Oscary biły się "Pianista" z "Władcą pierścieni", "Chłopcy z ferajny" z "Ojcem chrzestnym III", czy jeszcze dawniej "Taksówkarz" z "Rockym"? Niestety rok 2015 nie obrodził w USA w wartościowe produkcje, co znalazło przełożenie na Oscarach.

Same nagrody rzecz jasna od wielu lat spotykają się z w pełni uprawnioną krytyką. Upolitycznione, oddające gusta akademików (czyli twórców lewicowego przecież w większości Hollywood), zdominowane przez promocję i pieniądz pozwalający wywindować określone filmy, a wreszcie będące targowiskiem próżności. Bo cóż bardziej zasługuje na to miano niż gromada milionerów wręczających sobie nawzajem złote statuetki?

Jednak pomimo tych wszystkich jakże słusznych zarzutów pod adresem Amerykańskiej Akademii Filmowej trudno nie zauważyć, że poziom filmów nominowanych w tym roku był zwyczajnie słaby, a przecież w dawnych latach bywało zgoła odwrotnie. Krótki przegląd tytułów bijących się w tym roku o najwyższe laury pokazuje to dobitnie.

Najwięcej statuetek, bo aż sześć zdobył "Mad Max: Na drodze gniewu" George'a Millera będący powrotem tego twórcy do jego najbardziej ikonicznej serii, w której kiedyś pierwsze skrzypce grał Mel Gibson. Nowa wersja z Tomem Hardym w roli głównej okazała się perfekcyjnie zrealizowanym kinem akcji nakręconym w pięknych plenerach australijskich pustyń. Jednak choć krytycy zachwycali się realizacyjną maestrią, wielu widzów narzekało, że film Millera jest słaby scenariuszowo i nie oferuje nic ponad dwugodzinny (istotnie wyśmienity wizualnie) pościg. Fakt, że "Mad Max" to głównie techniczna perełka, znalazł przełożenie w nagrodach. Film wygrywał bowiem tylko w tzw. "technicznych" kategoriach: charakteryzacja, scenografia, kostiumy, montaż, montaż dźwięku i dźwięk.

Trzy nagrody, też w sumie w pełni zasłużone powędrowały do "Zjawy", którą nagrodzono za reżyserię, zdjęcia oraz za najlepszą męską rolę pierwszoplanową. W tej ostatniej kategorii w końcu zwycięstwa doczekał się Leonardo DiCaprio, który zagrał rolę bardzo trudną i wymagającą, zwłaszcza fizycznie. Zdjęcia Emmanuela Lubezkiego doprawdy czarowały oko, a reżyseria Alejandro Gonzaleza Inaritu tej niezwykle trudnej realizacyjnie, bo rozgrywającej się w śnieżnym plenerze historii, zasługuje na uznanie. A jednak "Zjawa" również jest często krytykowana za to, że choć plastycznie stanowi wspaniały obraz, to historia walki o przetrwanie głównego bohatera Hugh Glassa również nie jest zbyt oryginalna.

Wspomniane na wstępie "Spotlight" dostało Oscary za najlepszy scenariusz oryginalny i ten najważniejszy za najlepszy film. Tu mamy jednak do czynienia z dokładnie odwrotnym problemem niż w przypadku dwóch wcześniejszych filmów. Choć historia przedstawiona w filmie Toma McCarthy'ego jest interesująca, cały film jest bardzo statyczny, dość nijaki wizualnie, pozbawiony tempa, a bohaterowie nie są dostatecznie dogłębnie przedstawieni. Pozostawia tym samym ogromne wrażenie niedosytu i trudno nie odnieść wrażenia, że gdyby nie ważny i kontrowersyjny temat, film nie mógłby liczyć na żadne nagrody.

Podobne zarzuty można kierować pod adresem "Big Short" nagrodzonego za najlepszy scenariusz adaptowany. Ten obraz podejmował temat kryzysu finansowego sprzed paru lat i chciwości sektora bankowego, która do tego kryzysu doprowadziła. Ciekawy temat, ciekawi bohaterowie brnący przez meandry skomplikowanych zagadnień ekonomicznych, jednak całość ponownie - solidna, ale nie zapadająca w pamięć, jak choćby kultowe "Wall Street" z pamiętną rolą Michaela Douglasa.

"Most szpiegów" Stevena Spielberga został nagrodzony za najlepszą męską rolę drugoplanową. Oscara otrzymał Mark Rylance grający radzieckiego szpiega, którego obrony podejmuje się bohater grany przez Toma Hanksa. Najnowszy film Spielberga to jednak zupełnie inny, to znaczy słabszy poziom niż takie klasyki jak "Szeregowiec Ryan", "Lista Schindlera", czy nawet "Monachium". Film z Hanksem jest zaledwie poprawną opowiastką o czasach Zimnej Wojny, poprawnie odegraną i zrealizowaną, jednak nie wnoszącą niczego nowatorskiego do gatunku thrillera, czy filmu historycznego.

Kto jeszcze? "Marsjanin" Ridleya Scotta to dobre kino rozrywkowe, ale pozostaje zaledwie miłym dla oka lekkim filmem przygodowym. "Brooklyn" to standardowy dramat obyczajowy, "Dziewczyna z portretu" banalny film podejmujący temat transseksualizmu... Na tym tle wyróżniał się tylko "Pokój", za który aktorskim Oscarem za pierwszy plan została nagrodzona Brie Larson. W ciekawy sposób podejmował on temat uprowadzenia kobiety, zamkniętej w tytułowym pokoju z dzieckiem. Był to chyba jedyny film w tym roku, który był jakkolwiek oryginalny i zapadał w pamięć.

<<< PRAWDZIWA PRAWDA O BANKSTERACH !!! ZOBACZ >>>

Ciężko stwierdzić, czy to wróży poważny problem dla amerykańskiego kina i czy jest ono coraz bardziej wypłukane z oryginalnych pomysłów. Jednak bezsporny jest fakt, że w tym roku takich brakowało. Najciekawsze wizualnie filmy, nie broniły się scenariuszem, te z interesującym zdawałoby się pomysłem, były zaś zrealizowane co najwyżej poprawnie. I to tak naprawdę jest największa porażka oscarowej gali - fakt, że za kilka lat nikt nie będzie pamiętał o filmach, które zostały nagrodzone, tak jak pamięta się do dziś o "Ojcu Chrzestnym", "Forrescie Gumpie", "Amadeuszu", czy "Milczeniu owiec".

Fakt, że Hollywood ma coraz większy kłopot z wyprodukowaniem naprawdę dobrych tytułów powinien zajmować twórców bardziej niż to, czy nominacje dostali czarni, czy też nie, albo jak ważna społecznie była tematyka nagrodzonego filmu. Bo w końcu kogo obchodzi tematyka, jeśli kino nie dostarcza nam przy tym wrażeń, emocji i nie zapada w pamięć?

emde