„Módlcie się, bo idzie na was wielka kara, ciężki krzyż. Nie mogę powstrzymać gniewu Syna mojego, bo się lud nie nawraca. Klęcz codziennie do 6 sierpnia od godziny 12 do 3 po południu i proś o przebłaganie za grzechy całego świata” – te słowa usłyszała Władysława Papis 31 lipca 1943 roku jako 13 letnie dziecko, jak twierdziła, przekazane jej przez Maryję podczas Objawień w Siekierkach. Kościół się jeszcze nie wypowiedział co do ich autentyczności. Jednak dziś widzimy, że te słowa spełniły się wkrótce w odniesieniu do Warszawy. Powstanie Warszawskie, które rozpoczęło się kilkanaście miesięcy później przyniosło krwawe żniwo i wielkie cierpienie.

Pamiętam dzień 1 sierpnia 2007 roku gdy jadąc samochodem o godzinie 17.00 zawyły syreny w Warszawie i zatrzymał się cały ruch w tym przecież ruchliwym mieście. Zrobiło to na mnie niezwykłe wrażenie. Zawsze z podziwem patrzę na powstańców Warszawskich, którzy niezależnie od swego wieku i od oceny historycznej, powstali na rozkaz, aby bronić swojego miasta – miejsce urodzenia, miasto, Ojczyzna – to nasza „szczególna matka”, której czci i honoru trzeba bronić.

Wielkim „wstrząsem” było dla mnie, gdy kiedyś przeczytałem poniższe słowa: „Powstanie Warszawskie wybuchnie po szesnastu miesiącach od pierwszych objawień i ostrzeżeń Maryi w Siekierkach. W sierpniu 1944 roku młodych warszawian rozpiera chęć walki ze znienawidzonym wrogiem, ruszą więc naprzeciw potędze militarnej Niemców z gorącymi sercami, z butelkami napełnionymi benzyną, ale… bez błogosławieństwa Bogurodzicy.

Dowództwo nie czuło potrzeby oficjalnego zawierzenia akcji zbrojnej Patronce miasta. Owszem, indywidualnie zawierzano się Maryi Łaskawej, modlono się na różańcu, przyjmowano sakramenty, uczestniczono w polowych Mszach świętych, lecz oficjalnego – jak za Marszałka Piłsudskiego – zawierzenia akcji zbrojnej Bogu Najwyższemu nie było! Maryja sama dobitnie wyjaśni w „niebieskiej książce” kwestię oficjalnego zawierzenia na przykładzie odsieczy wiedeńskiej: Turcy zostali pokonani, gdy oblegali Wiedeń i grozili zniszczeniem całego chrześcijańskiego świata. Przewyższali żołnierzy świętej Ligi liczbą, siłą, uzbrojeniem i czuli, że do nich należy zwycięstwo, ale: wezwano Mnie publicznie, i publicznie proszono o pomoc. Moje Imię zostało wypisane na proporcach i było wzywane przez wszystkich żołnierzy. To za Moim wstawiennictwem miał miejsce cud zwycięstwa, który uratował świat chrześcijański. Możemy dodać – podobnie było z bitwą pod Lepanto. Jednak z przykrością trzeba stwierdzić, że zarówno dowództwo Powstania Warszawskiego, jak i mieszkańcy Warszawy w 1944 roku bezgranicznie ufali we własną moc i nie widzieli powodu, by w swoje plany wtajemniczać Boga. Stolica w obliczu godziny „W” zachowała się tak, jak zachowują się przemądrzałe dzieci, które chcą wszystko robić same, bez pomocy Mamy i Taty!

Po raz kolejny w historii ludzie zapomnieli, że to, co dzieli zwycięstwo od klęski, to nie moc oręża, przeważające siły czy strategia nawet najgenialniejszych dowódców, lecz wola Boga Najwyższego, który zawsze i wszędzie Sam o wszystkim decyduje!

Miał tę świadomość lud Warszawy w sierpniu 1920 roku, kiedy leżał krzyżem przed Patronką Stolicy i Strażniczką Polski, błagając o ocalenie stolicy, ocalenie Polski.

W 1920 roku warszawianie mieli świadomość, że współpracując z Najwyższym, będą w stanie pokonać pięciokrotnie liczniejszych i zdeterminowanych bolszewików. Wiedzieli, że gdy współpracują z Bogiem, siła i moc są po ich stronie. Bo: Jeśli Bóg jest z nami, to kto przeciwko nam?

1 sierpnia 1944 roku, w dniu wybuchu Powstania Warszawskiego, Hitler wspólnie z Himmlerem wydał rozkaz, który przesądzi o losie „zbuntowanej” Warszawy: Każdego mieszkańca należy zabić, nie wolno brać żadnych jeńców. Warszawa ma być zrównana z ziemią. W ten sposób ma być stworzony zastraszający przykład dla całej Europy. W tym dniu Warszawa stanęła pośrodku dwóch wrogów, ale zapomniała prosić o pomoc Swoją Królową, jakby zapominając o Jej miłości i „zasługach” dla Swego ukochanego Kraju.

I tak Niemcy niszczyli ją, a Sowieci, zgrupowani na drugim brzegu Wisły, z zimną krwią przyglądali się agonii Warszawy, miasta, którego nie udało się im zdobyć i złupić w 1920 roku:

Spoglądając na rok 1920 i 1944, nurtuje mnie jako osobę duchowną pytanie: co w ciągu dwudziestu czterech lat, które upłynęły od bitwy warszawskiej, mogło tak bardzo odmienić serca i umysły mieszkańców stolicy, że bez oficjalnego zawierzenia Bożej Opatrzności podjęli się walki z przeważającym wrogiem? Skąd pomysł, by własnymi, wątłymi siłami, bez Bożego błogosławieństwa próbować oswobodzić stolicę? Przecież w większości trudnych czasach naszej Ojczyzny „prosiliśmy” o pomoc Niebo. Nie od dziś wiadomo, że: jeśli Pan miasta nie strzeże, daremnie czuwają straże (Ps 127,1).

Chrystus Pan uprzedzał: beze Mnie nic uczynić nie możecie (J 15,5). Skąd więc ta krótkowzroczność w Polsce, która w owym czasie uważała się za kraj katolicki? Gdyby głos Bogurodzicy „z Siekierek” został usłyszany, gdyby podjęto powszechne modlitwy przebłagalne w intencji pokoju (jak w 1920 roku), gdyby lud Warszawy zreflektował się i podjął przemianę życia, to losy Powstania z pewnością potoczyłyby się inaczej! Tak ocalała Niniwa, której mieszkańcy posłuchali proroka Jonasza i nawrócili się, żałując za dawne grzechy. Tak ocalał Rzym dwa miesiące wcześniej (5. VI.44). Dzięki modlitwie uratowało się zaminowane przez Niemców miasto, miliony ludzi ocaliły życie, o czym można przeczytać w różnych opracowaniach. Z historii znamy wiele przykładów osób lub społeczeństw uratowanych dzięki modlitwie. Czy jednak my Polacy dzisiaj spoglądając na Powstanie Warszawskie, nie zabierając zasług jego uczestnikom, wyciągniemy z tej krwawej lekcji historii właściwe wnioski?

Dowódcy Armii Krajowej nie poszli w bój z błogosławieństwem swojej Matki, okryci płaszczem Jej opieki. Nie prosili Patronki Warszawy, by skruszyła strzały Bożego gniewu godzące w miasto, nie prosili, by odrzucała, jak ongiś w Wólce Radzymińskiej, wrogie pociski, które teraz bezkarnie burzyły dom po domu. Nie byli z Maryją, nie chcieli Jej słuchać, więc nie mogli doświadczyć skutków Jej solennej obietnicy: i nic się wam nie stanie! Dlatego nie może nikogo dziwić, że w sierpniu 1944 roku, w święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, nie powtórzył się Cud nad Wisłą z 1920 roku, nie pokonano i nie przepędzono okupanta ze stolicy! Jeszcze raz: dlaczego tak się stało – w okresie międzywojennym Warszawa stała się miastem dość rozwiązłym, masoneria dążyła do masowej demoralizacji i upadku obyczajów, aby w ten sposób „zabić” Pana Boga w sercach ludzi. Czy ten, który nie ma Boga w sercu swoim, będzie wzywał Bożej pomocy? To pytanie jest aktualne i dzisiaj, gdy patrzymy na nasze życie.

W Fatimie Maryja prosiła serdecznie na zakończenie objawień 13 października: „Niech ludzie już dłużej nie obrażają Boga grzechami, już i tak został bardzo obrażony". To przesłanie jest nadal aktualne i warto je przypomnieć w dniu rozpoczęcia Powstania Warszawskiego, tak ważnego w dziejach naszej stolicy i naszego Narodu.

o. Zdzisław Świniarski SSCC (Sercanin Biały)