Formy objawiania się acedii są ostatecznie tak samo liczne i wielopostaciowe jak nasze indywidualne frustracje i agresje. Stąd też i opisy, jakie oferuje w wielu swoich dziełach Ewagriusz, są wyjątkowo liczne. Zdradzają one oczywiście konkretne okoliczności życiowe jego samego oraz adresatów. Nie potrzeba jednak wyjątkowej przenikliwości, aby w tych związanych po części z konkretnym czasem i miejscem, pełnych humoru, a czasami przypominających wręcz karykaturę, szkicach z życia mnichów i eremitów rozpoznać wspólne wszystkim ludziom podłoże. Niektóre z karykatur pobudzą czytelnika bezpośrednio do śmiechu – i to jest właśnie ich zadanie. Kto bowiem się śmieje, ten demaskuje sam siebie i tym samym rozpoznał już swą słabość. Poznanie jest tutaj bezwzględnie konieczne, o ile nie chce się walczyć na oślep, tak jak w nocy.

Poniższa lapidarna lista pomoże nam zdać sobie sprawę z barwnej różnorodności objawów schorzenia. Niektórym rysom tej karykatury jeszcze przyjrzymy się bliżej w tym rozdziale i wówczas je wyjaśnimy.

Acedia jest umiłowaniem sposobu życia demonów,
czyni chód chwiejnym, nienawidzi pracowitości,
walczy przeciw wyciszeniu duszy, jest namiętnością udaremniającą śpiew psalmów,
opieszałością w modlitwie, rozluźnieniem w ascezie,
sennością zbyt wcześnie przychodzącą, snem obracającym się wokół siebie,
brzemieniem szaleństwa, nienawiścią celi,
przeciwniczką trudów, przeciwieństwem wytrwałości,
wędzidłem dla rozmyślania, nieznajomością Pism,
wspólniczką smutku, jest jakby zegarem odmierzającym porę posiłku.

„Acedia jest atonią duszy” – mówi Ewagriusz, a w powyższym tekście zobaczyliśmy, że ta postać zła przede wszystkim jest pełna sprzeczności. To wszystko, co jest pod ręką, staje się nienawistne, a to, co nieosiągalne – godne pożądania. Z tego wewnętrznego uśpienia, jak również z niestałości poruszeń duszy, wynikają liczne konkretne przejawy acedii, które należy dokładnie rozpoznać, gdyż bardzo często na pierwszy rzut oka zdają się być zupełnie nieszkodliwe. Skomplikowany charakter acedii sprawia bowiem, że na zewnątrz często ukazuje się ona pod całkiem innym obliczem i ponadto sięga do wszelkich możliwych wybiegów, aby nie zostać rozpoznaną. Przede wszystkim ludziom pełnym powagi ogromnie trudno przyznać się przed sobą i przed innymi, że cierpią po prostu na acedię. Wydaje im się, że należałoby podać ważkie przyczyny, aby wyjaśnić i usprawiedliwić ich stan smutku. I najlepiej gdyby były one całkiem niezależne od nich samych, zewnętrzne, a oni sami ich niewinnymi ofiarami zupełnie wbrew swej woli. Wariacje iluzji, złudzeń i samooszukiwania nie znają tu żadnych granic, zarówno dzisiaj, jak i kiedykolwiek. Jedynie preteksty, które sobie stwarzamy, mogą się zmienić wraz z czasem i okolicznościami. Lecz w gruncie rzeczy oznacza to tylko zmianę imion, które im nadajemy.

Poniżej przedstawiamy kolejno przejawy acedii, tak jak ukazują się one w rozproszonych opisach Ewagriusza. Z pewnością nie rościł on sobie pretensji do wyczerpania tematu. Również my ich nie zgłaszamy. Kto uważnie będzie śledził odnośniki do źródeł, stwierdzi natomiast, że mnich z Pontu w różnych opisach często zupełnie inaczej rozkłada akcenty. Wielki psycholog także tutaj dostosowuje się zatem do zdolności poznawczych swoich czytelników, których niestety już nie znamy.

Mnich włóczęga [jest] pustynnym krzakiem,
trochę pobył w spokoju i znów go niesie mimo woli.

Pierwszą i najpewniejszą oznaką acedii jest pewien wewnętrzny niepokój, który może się objawiać w wieloraki sposób. Na przykład nie można wytrzymać w rodzinnym miejscu, w wyuczonym zawodzie, w towarzystwie przyjaciół i znajomych… Rzeczą niemożliwą staje się dokończenie rozpoczętej pracy, przeczytanie do końca książki… Bierze się coś do ręki po to, by szybko odłożyć na bok… Bardzo często człowiek nie jest przy tym świadomy tego, co się z nim dzieje. Pojawiają się przekonywające powody, które nas pozornie zmuszają do zmian.

Lubieżnemu [mężowi] nie wystarczy jedna kobieta,
a mnichowi opanowanemu przez acedię
nie wystarczy jedna cela.

Przeciw myśli zniechęcenia, nakłaniającej do szukania innej celi pod pretekstem, że mieszkanie, w jakim uprzednio się przebywało, jest obrzydliwe i pełne wilgoci, z której biorą się wszystkie choroby.

Ewagriusz wielokrotnie wymienia pokusę zmiany, gdyż z oczywistych powodów jest ona typowa dla anachoretów. Wszak jeśli eremita żyje z roku na rok w dobrowolnie wybranym odosobnieniu swoich czterech ścian, to brak mu tych wszystkich drobnych, codziennych zmian, które żyjącemu w „świecie” człowiekowi nie pozwalają dostrzec, jak bardzo dotknięty jest przez wewnętrzny niepokój i bałagan.

„Siedzenie” w celi jest tak charakterystyczne dla życia mniszego, że nawet w zachodnim średniowieczu stanowiło synonim „bycia mnichem”. Pokusa cielesnego włóczęgostwa jest bowiem namacalnym przejawem tego podstawowego zła, które skazuje na porażkę każdą próbę duchowego życia: chodzi o wałęsanie się myśli. Dlatego też anachoreta umiejscawia swoje ciało w celi (kellion), a swe myśli skupia na myśli o Bogu. To właśnie jest prawdziwa stabilitas loci, która tak bardzo leżała na sercu Benedyktowi.

Preteksty do opuszczenia miejsca zamieszkania są różne w zależności od człowieka; z pewnością anachoreta znajdzie inne wymówki niż chrześcijanin żyjący w świecie. Powody te mogą się wydawać obiektywnie na wskroś uzasadnione, ale w perfidny sposób dopiero wtedy wydają się nam naglące, gdy cierpimy na acedię…

Oczywiście, niepokój ten może posłużyć się subtelniejszymi argumentami, jak na przykład wilgotność celi. I tak oto pojawić się może przebiegła wskazówka,

że podobanie się Panu nie jest zależne od miejsca. Wszędzie bowiem – mówi – można wielbić Boga.

Kto mógłby temu zaprzeczyć? Lecz czy nie dlatego właśnie nasz Anachoreta uciekł na pustynię, aby „czynić wszystko i starać się o wszystko, co pozwala zachować wyciszenie i być wolnym, a także starać się trwać przy woli Bożej i w walce przeciw mocom niewidzialnym”? Przy czym Ewagriusz wcale nie jest zasadniczo przeciwny zmianie miejsca. Wręcz przeciwnie, okazuje się o wiele bardziej elastyczny niż inni Ojcowie Pustyni. Mimochodem wspomina on poważne przyczyny, a nawet powinność, dla których należy opuścić dotychczasowe miejsce pobytu: „Jeśliby zaś cela, w której przebywasz, stała się przeszkodą dla ciebie, uciekaj i ani nie oszczędzaj jej, ani nie przywiązuj się do niej z miłością”. Pozostanie na danym miejscu pomimo jego niezdatności świadczyłoby tylko o fałszywej żądzy sławy!

W wypadku wątpliwości najlepiej zasięgnąć rady, jak uczynił to pewnego razu Palladiusz, któremu najwidoczniej acedia zgotowała niemało kłopotów.

Kiedyś pełen zwątpienia przyszedłem do niego [Abba Makarego z Aleksandrii, ojca duchowego Cel] i zapytałem go:
– Co mam czynić, ojcze? Gnębią mnie moje myśli i mówią mi: „Nic tu nie robisz, odejdź stąd!”
Odpowiedział mi:
– Powiedz im tak: „Dla Chrystusa pozostaję w tych murach [mojej celi]”.

Wątpliwości co do sensu życia ascetycznego będziemy jeszcze spotykać wielokrotnie. Palladiusz przez jakiś czas dzielnie stawiał im opór. Jednak po śmierci swojego nauczyciela Ewagriusza opuścił pustynię. Z powodu zdrowotnych dolegliwości lekarze doradzili mu zmianę klimatu. Śledziona i żołądek zdawały się być zaatakowane. Rzecz ciekawa, zagrożone zdrowie nie sprawiało mu już żadnych trudności podczas bardzo ruchliwej kariery biskupiej, ani też w ciągu wieloletniego wygnania w Egipcie…

Przy tym wszystkim Palladiusz znał doskonale duchową naukę swego mistrza i wiedział, że troska o fizyczne zdrowie jest często jedynie pokusą acedii.

Przeciw myśli zniechęcenia ukazującej nam długą starość i gorzką, nieutuloną biedę oraz choroby, które mogą zabić ciało.
Do duszy, która z powodu choroby ciała podlega myślom zniechęcenia.

Lęk przed zachorowaniem, który Ewagriusz w szczególnie barwny sposób opisuje w rozdziale Praktikos poświęconym obżarstwu, nie był sam w sobie nieuzasadniony. Żołądek, wątroba, śledziona, nienasycone pragnienie, długa choroba, brak najkonieczniejszych środków, nieosiągalność lekarza itp. ciągle pielgrzymują przed duchowymi oczyma anachorety. Z pewnością na pustyni często brakowało najbardziej potrzebnych rzeczy. Jednakże dla mnicha choroba oznacza wezwanie do tego, by wspólnie ze służącymi mu braćmi nauczyć się cierpliwości i wdzięczności za cierpienie. W tym właśnie demony próbują nam przeszkodzić za pomocą owych lęków, gdy w czasie acedii malują przed naszymi oczyma wszystkie możliwe choroby.

Tajemniczy związek między chorobą psychiczną a fizyczną, który tak bardzo zajmuje nowoczesną medycynę, był Ewagriuszowi najwidoczniej dobrze znany. W rozdziale Antirrhetikos poświęconym smutkowi, który z acedią jest przecież najściślej związany, opisuje on zadziwiające psychosomatyczne fenomeny, będące jego zdaniem następstwem nadmiernych stanów lękowych. Z pewnością zafascynowałyby one dzisiejszego psychiatrę. Można by tu przytoczyć dużo tekstów o przerażających snach, demonicznych wizjach itd. Niech wystarczy jednakże tylko wskazanie na te niepokojące zjawiska jako na następstwa smutku. Jak widać, były one również starożytnym dobrze znane.

Istnieją także mniej dokuczliwe objawy acedii, które na pierwszy rzut oka w ogóle nie mają z nią nic wspólnego.

Przeciw myśli [pochodzącej od] demona zniechęcenia, nienawidzącej pracy fizycznej, którą zna, chcącej natomiast uczyć się innej pracy, efektywniejszej i łatwiejszej.

Pokusa nagłego uznania pracy i wyuczonego zawodu za źródło własnego nieszczęścia musiała być już w tamtych czasach bardzo rozpowszechniona. W każdym razie Ewagriusz wymienia ją wielokrotnie. Również dzisiaj jest tak samo aktualna jak wtedy, i to z tych samych powodów. Starożytni mnisi najczęściej zarabiali na swe utrzymanie wyplataniem koszy. Była to prosta, właściwie mechaniczna praca, która na dłuższą metę musiała być jednak odpychająco monotonna. Lecz właśnie tej jednostajności świadomie poszukiwano, gdyż w normalnych warunkach pozwalała ona duchowi w nieskrępowany sposób oddać się modlitwie i medytacji. Wręcz domagała się tych duchowych czynności. Kiedy jednak mnich popada w acedię, wówczas ta zaleta monotonii obraca się w swoje przeciwieństwo i staje się przygniatającym ciężarem. Z odrzuceniem takich cech życia na pustyni jak samotność, milczenie, wyrzeczenie się luksusu itp., które pierwotnie były poszukiwane jako coś przydatnego, spotkamy się jeszcze wielokrotnie.

Przeżycia te mają prawo wydać się współczesnemu człowiekowi zupełnie znajome! Dzięki najrozmaitszym środkom techniki ciężar jego powszedniej pracy stał się dużo lżejszy. W ten sposób ma on czas i swobodę, by zwrócić się ku czemuś innemu. W ułatwieniu tym leży jednakże niebezpieczeństwo zabijającej ducha rutyny i monotonii. A jeśli do tego człowiek z jakichkolwiek powodów ulegnie acedii, to uzyskana wolność ku czemu innemu wydaje mu się być czczą pustką, a codzienna praca staje się źródłem uprzykrzenia. Jednakże zbyt często stanowi to tylko fatalną iluzję. Natomiast ten, kto jest napełniony wewnętrznie, wykonuje tę jednostajną pracę wręcz nieświadomie. I rzeczywiście jest on wyzwolony ku czemuś innemu.

Naturalnie na miejscu pracy mogą pojawić się także „przełożeni” lub „koledzy”; krótko mówiąc bliźni, którzy są rzekomo winni naszego nieszczęścia. Cierpiący bowiem na acedię przypomina sobie nagle i jaskrawo dokładnie wszystkie niesprawiedliwości, jakie wycierpiał od innych, faktycznie lub tylko w wyobraźni.

Przeciw myśli pobudzającej do oskarżania abba, jakoby rzekomo nie podtrzymywał na duchu braci i był wobec nich surowy, i nie litował się nad nimi w ich udręczeniu – nie będziesz złorzeczył przeciw kapłanom Boga… (Wj 22,28).

Sądząc po liczbie przykładów, które wymienia Ewagriusz, można przypuszczać, że również ta pokusa jest od dawna wyjątkowo „popularna”. Jest nam ona szczególnie bliska, gdyż nigdzie nie jesteśmy tak podatni na zranienia, jak w tak zwanej sferze afektywnej. Teolog z Pontu bardzo trafnie mówi o dręczonym przez acedię, że prześladuje go myśl, „iż zanikła miłość wśród braci, a nie ma nikogo, kto by go pocieszył”.

Ze zrozumiałych powodów przede wszystkim żyjący w bezżeństwie, mnisi i kapłani, łatwo ulegają iluzji, że źródłem ich nieszczęścia jest właśnie bezżeństwo, brak prawdziwej, ludzkiej intymności. Lecz czyż również żyjący w małżeństwie nie doświadczają tego w odniesieniu do partnera i w ogóle każdy człowiek – w sferze kontaktów międzyludzkich? Łudzenie się i samooszukiwanie wielu już wprowadziły w błąd, gdyż prawdziwy charakter ich depresji pozostał dla nich zakryty. Ludzie ci nie pojmują, że tkwią w centrum szczególnie trudnej walki z samymi sobą i że ich przeciwnikiem nie jest żadna instytucja, żaden ślub, ani też współmałżonek, koledzy z pracy, czy też jeszcze co innego, lecz własne zranione „ja”, skutek zakochania w samym sobie, w którym Ewagriusz widzi korzenie wszystkich ośmiu „sprawczych myśli”.

Fragment z książki Gabriela Bunge Acedia – duchowa depresja. Więcej opracowań i tekstów źródłowych znajdziesz w naszej księgarni internetowej.

mod/ps-po.pl