Propagatorzy antykoncepcji, przed czym także ostrzegał już Paweł VI, coraz częściej ograniczają ludzką wolność. Na razie nie chodzi jeszcze o przymusowe podawanie środków antykoncepcyjnych – przed czym przestrzegał papież już w „Humanae vitae” – ale o przymus wywierany na lekarzy czy farmaceutów, którym zabrania się prawa do odmowy podawania lub przepisywania środków, jakich stosowanie uznają oni za niezgodne z moralnością. W wielu krajach zresztą lekarze nie mają prawa odmawiać takich zachowań, a w innych – na przykład w Stanach Zjednoczonych – próbuje się wprowadzić zapisy, które będą zawieszać wolność sumienia czy prawo do „klauzuli sumienia”. W Polsce także istnieje grupa – chodzi o farmaceutów – których klauzula sumienia nie obowiązuje, i która prawnie zmuszona jest sprzedawać tabletki antykoncepcyjne.

 

O wiele istotniejsze od prawa jest jednak nastawienie społeczne. A to jest jednoznaczne. Lekarze, którzy odmawiają przepisywania antykoncepcji spotykają się z powszechną krytyką, a niekiedy wręcz medialnym atakiem, którego celem jest odebranie lekarzom prawa do własnej opinii w sprawie antykoncepcji hormonalnej. Federacja Kobiet i Planowania Rodziny na swoich stronach wręcz proponuje pacjentkom, by domagały się od lekarza pisemnego uzasadnienie decyzji, którą będą mogły wykorzystać do „dochodzenia swoich praw”. „Pacjentka w sytuacji odmowy wykonania świadczenia może próbować uzyskać go nadal, kierując się do zwierzchnika lekarza, odmawiającego danej usługi. Samo uprzedzenie lekarza o zamiarze złożenia skargi u jego zwierzchnika może okazać się wystarczającą motywacją do podjęcia przez niego oczekiwanych działań. Kiedy lekarz nadal odmawia (...) powołując się na klauzulę sumienia, należy domagać się podania decyzji w formie pisemnej, z datą, pieczątką i podpisem. (Będzie to potrzebne do dalszego dochodzenia swoich praw.) Należy także uprzedzić lekarza, że: Ma Pan/Pani prawo do odmowy, ale wiążą się z tym obowiązki wskazane prawo: 1. Musi wskazać mi Pan/Pani innego lekarza lub miejsce, gdzie uzyskam świadczenie, którego Pan/Pani mi odmawia. 2. Ma Pan/Pani również obowiązek odnotować w dokumentacji medycznej moją dzisiejszą prośbę oraz swoją odmowę (a także przekazać mi swoją decyzję w formie pisemnej wraz z uzasadnieniem.) 3. Czy Pana/Pani przełożony wie, że Pan/Pani nie podejmuje się wykonania tej czynności i dodatkowo, nie dokumentuje tego w mojej karcie zdrowia?” - szczegółowo instruują pacjentki panie z Federacji Kobiet i Planowania Rodziny, zastrzegając, że na końcu zawsze można iść do sądu i domagać się zadośćuczynienia za straty moralne.

 

Tak interpretowana klauzula sumienia przeradza się w prawną fikcję. Lekarz odmawiający wykonywania pewnych „procedur medycznych” jest bowiem zmuszany do współuczestnictwa w nich poprzez wskazanie placówki czy lekarza, który je wykona. To zaś oznacza, ni mniej ni więcej, tylko tyle, że uczestniczy w moralny złu, które może się dokonać w innym miejscu. I nawet jeśli takie jest rzeczywiście obowiązujące w Polsce prawo, to w istocie nie może się ono stać standardem zachowania lekarza, w istocie jest ono bowiem bezprawiem, które nie może obowiązywać w sumieniu. Niezwykle mocno wskazuje na to Jan XXIII w encyklice „Pacem in terris”. „Jeśli więc sprawujący władzę w państwie wydają prawa, względnie nakazują coś wbrew temu porządkowi [chodzi o porządek moralny wypływający z ustanowionego przez Boga prawa naturalnego – dop. mój], a tym samym wbrew woli Bożej, to ani ustanowione w ten sposób prawa, ani udzielone kompetencje nie zobowiązują obywateli, gdyż: «Trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi». Wtedy w rzeczywistości kończy się władza, a zaczyna potworne bezprawie” - wskazywał Jan XXIII, a Jan Paweł II odniósł te słowa do kwestii ograniczania przez państwo prawa do życia. I choć wprost słowa te odnoszą się do aborcji i eutanazji, to można i należy je zastosować także do hormonalnej pigułki antykoncepcyjnej (birth-control pill). Uzasadnieniu tej opinii, która oznacza w istocie nałożenie na katolików – a także wszystkich ludzi dobrej woli – obowiązku odmowy przepisywania doustnej antykoncepcji, poświęcona zostanie dalsza część tego artykułu.

 

Naruszone prawo do życia

 

Fundamentem tego etycznego sprzeciwu wobec BCP pozostaje świadomość jej działania. „... złożone doustne środki antykoncepcyjne posiadają, co najmniej trzy punkty uchwytu w organizmie (…): zagęszczają śluz szyjki macicy i hamują przechodzenie plemników z pochwy do jamy macicy, nie uniemożliwiając jednak tego całkowicie; blokują owulację – nie dochodzi do powstania jajeczka w jajniku. Hamowanie owulacji nie jest jednak zupełne (w 5 procentach ma miejsce wymknięcie się owulacji i czasami dochodzi do zapłodnienia (1.25 procent cykli); uniemożliwiają rozwój błony śluzowej endometrium, która ulega znacznej atrofii i nie jest w stanie przyjąć zapłodnionego jajeczka. Powoduje to wczesne poronienie przez niemożność zagnieżdżenia zarodka” - wskazuje Jacques Suaudeau. I właśnie ten trzeci element pozostaje kluczowy dla etycznego sprzeciwu wobec BCP. Jej działanie pozostaje bowiem – w pewnej części przypadków, działaniem wczesnoporonnym, w wyniku którego ginie poczęte już dziecko. Uczestnictwo w procesie, który może doprowadzić do takiej sytuacji jest zaś czynem głęboko niemoralnym, oznacza bowiem uczestnictwo w zabiciu człowieka na najwcześniejszym etapie rozwoju.

 

Argumentów za tak jednoznacznym uznaniem zarodka ludzkiego na najwcześniejszym etapie rozwoju za człowieka dostarcza zaś nie tyle teologia, ile konsekwentnie przemyślane odkrycia nowoczesnej genetyki. Na szlaku rozwojowym człowieczeństwa znajduje się tylko jeden punkt autentycznej biologicznej nieciągłości, genetycznej przemiany. I jest nim właśnie poczęcie, czyli połączenie się żeńskich i męskich komórek płciowych. Ten nowy twór nie jest przy tym tylko prostym złożeniem materiału genetycznego ojca i matki, ale czymś o wiele bardziej skomplikowanym, czego w najmniejszym stopniu nie da się sprowadzić do kopii czy nawet genetycznego miksu rodziców. W genomie nowego człowieka odbijają się, czasem zupełnie nieoczekiwanie, refleksy poprzednich pokoleń. Nowa całość jest już przy tym kompletna pod względem genetycznym, ma zapisane swoje cechy, skłonność do pewnych dziedzicznych chorób, a nawet kolor oczu.

 

Początkiem człowieczeństwa jest zatem moment poczęcia, a nie implantacji do organizmu matki (na co często powołują się obrońcy doustnej antykoncepcji) czy trzeci miesiąc ciąży. „Po zapłodnieniu jednokomórkowy zarodek nie staje się innym rodzajem rzeczy. On po prostu się dzieli i staje coraz większy i większy, przechodzi kolejne stopnie rozwoju, aż w końcu osiąga stan rozwojowy embrionu, około 8 tygodnia” – wskazuje Dianie N. Irwing. I tej czysto biologicznej konstatacji nie mogą podważyć pytania zadawane przed wiekami przez filozofów spierających się o to, w którym momencie następuje animacja, ani zapewnienia współczesnych filozofów, którzy wyrażają wątpliwości, co do statusu ontycznego zarodka czy embrionu. A nie może bowiem biologia nie pozostawia wątpliwości, co do przynależności gatunkowej zarodka, a jedyną możliwością zakwestionowania prawa do życia jest uznanie, że nie przynależy ono człowiekowi ze względu na to, że jest człowiekiem, a z jakichś innych, arbitralnie przyjmowanych powodów.

Odmowa uczestnictwa w działaniach prowadzących do pozbawienia życia człowieka na najwcześniejszym etapie rozwoju nie wymaga jednak twardych opinii metafizycznych czy biologicznych. Wystarczy przyznanie się do tego wątpliwości, co do statusu ontycznego zarodka. Jeśli je mamy, to oznacza to, że przyjmujemy (zgodnie z tym, co ustaliła współczesna genetyka), że zarodek może być człowiekiem, choć nim być nie musi. W takiej sytuacji uczciwie myślący człowiek, uzna, że jeśli czegoś nie wie, a ryzykuje, że zabije człowieka, to zrezygnuje z zabijania. I to nawet jeśli nie ma pewności, czy zabija człowieka. Jeśli decyduje inaczej, to oznacza to, ni mniej ni więcej, tylko tyle, że jego wątpliwości są pozorne, i że uważa on, że zarodek nie jest człowiekiem. A wówczas musi uzasadnić biologicznie i genetycznie opinię, że zarodek nie jest człowiekiem, i że w związku z tym można go zlikwidować. To na nim zresztą, o czym często się zapomina, spoczywa obowiązek dowodu, bowiem – zgodnie z zasadą prawa rzymskiego – zawsze w procesie udowadnia się winę (w tym przypadku brak człowieczeństwa), a nie niewinność (czyli w tym przypadku to, że zarodek jest człowiekiem).

 

Argumentem na rzecz możliwości przepisywania czy stosowania antykoncepcji hormonalnej nie może być zasada podwójnego skutku, która umożliwia podawanie leków, które mogą wprawdzie skrócić życie (czy nawet doprowadzić do poronienia), ale ich głównym celem pozostaje leczenie. Zasada ta bowiem zakłada, że „działanie dobrowolne może mieć poza skutkiem zamierzonym bezpośrednio także skutek pośredni, którego nigdy nie pragnęliśmy ani jako celu, ani jako środka do jego osiągnięcia, ale który tolerujemy, ponieważ w sposób nieunikniony wiąże się on z tym, ku czemu dążymy bezpośrednio”. W przypadku wczesnoporonnego działania BPC nie może zaś być mowy o skutkach sprzecznych z intencją podających czy przyjmujących doustną antykoncepcję. Ich celem jest bowiem nie tyle przywrócenie zdrowia, ile właśnie niedopuszczenie do powstania nowego życia. Cel – sam z siebie niemoralny – pozostaje zatem osiągnięty, tyle, że zmieniają się środki. Ujmując rzecz wprost: celem osoby przyjmującej antykoncepcji hormonalnej, a także lekarza je przepisującego jest niedopuszczanie do pojawienia się dziecka, a sposobem jej uniknięcia w przypadku pigułki jest zarówno wstrzymanie owulacji, jak i niedopuszczanie do implantacji poczętego już człowieka.

 

Przywrócić godność medycynie

 

Naruszenie prawa do życia, które związane jest z pigułką nie jest jednak jedynym naruszeniem etosu zawodu lekarza. I chodzi nie tylko o zakwestionowanie jego fundamentów, które zawarte są w „Przysiędze Hipokratesa” jasno zakazującej podawania kobiecie środka poronnego , ale również o inne elementy etosu zawodów medycznych. Aby lepiej zrozumieć, o co chodzi można odwołać się do bardzo ogólnej definicji etosu medycyny, autorstwa Anny Nawrockiej. „... medycyna (i nauki z nią związane) jest nauką i sztuką powołaną do służenia człowiekowi potrzebującemu, choremu, cierpiącemu, który staje się jedną z najważniejszych wartości zarówno dla lekarza, jak i dla innych przedstawicieli zawodów medycznych” - wskazuje Nawrocka. I aż ciśnie się na usta pytanie, o to, jaką chorobę czy też jakie cierpienie leczy lekarz podając środki antykoncepcyjne? Odpowiedź jest zaś dość oczywista – nic nie zostaje tu uleczone, a nawet mocniej kobieta zostaje wyprowadzona ze stanu zdrowia, którym w jej przypadku jest... płodność. Światowa Organizacja Zdrowia zupełnie jednoznacznie uznaje za chorobę cywilizacyjną bezpłodność, czyli stan, do którego doprowadzają kobiety lekarze przepisujący im środki antykoncepcyjne. Zgoda na takie działanie oznacza radykalną zmianę etosu medycyny. Jej celem nie jest już wówczas leczenie osób chorych, a zapewnianie ludziom możliwości wybranego przez siebie stanu życia. Tylko, czy to rzeczywiście ma być celem medycyny? I czy nie przyczynia się do ogromnych szkód społecznych i zdrowotnych?

 

Kluczowa moralnie pozostaje jednak inna kwestia, czyli problem moralnej oceny skutków ubocznych BPC. W tekście poświęconym zagadnieniom etycznym nie ma tu miejsca na ich szczegółowe omawianie, ale nie ulega wątpliwości, że jak każdy środek farmaceutyczny pigułka nie jest pozbawiona licznych, niekiedy groźnych dla zdrowia konsekwencji. Są one zresztą wymieniane w każdym poważnym podręczniku ginekologii, a nawet w ulotkach dołączanych do tych specyfików. I o ile w przypadku innych leków potencjalne skutki uboczne usprawiedliwione są wyższym dobrem, jakim jest doprowadzenie pacjenta do stanu zdrowia, lub przynajmniej umożliwieniu mu dalszego życia, o tyle w przypadku środków (nie sposób ich nazwać lekami, bo niczego nie leczą) antykoncepcyjnych tego usprawiedliwienia być nie może. Lekarz przepisując pacjentce BPC ponosi zatem odpowiedzialność moralną nie tylko za ewentualnie poronione przez nią dzieci, ale również za uszczerbek na zdrowiu, jaki zawsze przynosi długotrwale stosowana antykoncepcja. I nie ma sensownego usprawiedliwienia moralnego takiego działania. Nie jest nim bowiem wola pacjenta. On sam ma – jeśli przyjmujemy, co wcale nie jest bezdyskusyjne – zasadę absolutnej autonomii moralnej człowieka – prawo się truć, ale lekarz nie ma prawa go w tym wspierać, zgodnie z przytaczaną już zasadą, że pacjentowi nie wolno podawać trucizny.

 

Przytoczone powyżej argumenty dość jasno pokazują nie tylko to, że moralnym obowiązkiem (a nie tylko prawem sumienia) lekarza, który poważnie traktuje swoje powołanie (i to niezależnie od jego wyznania) jest odmowa przepisywania antykoncepcji hormonalnej. Podobne prawo musi przysługiwać także farmaceucie, który powinien mieć prawo zdecydowanie odmawiać sprzedaży tego typu środków, i to niezależnie od tego, w jakim celu zostały one przepisane przez ginekologa. Niczym nieusprawiedliwionym „bezprawiem” (by posłużyć się terminem stosowanym przez papieży) jest zaś wymóg, by lekarz taki wskazywał kogoś innego, kto do czynu głęboko niemoralnego się przyczyni. Lekarz przepisujący antykoncepcję lub tylko wskazujący innego specjalistę, który to zrobi, nie tylko uczestniczy bowiem (pośrednio lub bezpośrednio) w działaniach, które mogą doprowadzić do śmierci niewinnych istot ludzkich, nie tylko skazuje kobietę na skutki uboczne środków, które nie służą jej zdrowiu, ale również przyczynia się do niszczenia sięgającego czasów Hipokratesa etosu medycyny. Lekarz (czy farmaceuta) odmawiający takich działań nie tylko zachowuje się moralnie, ale też odwołuje się do tego, co zawsze było fundamentem medycyny, rozumianej jako służba człowiekowi.



Tomasz P. Terlikowski