Z ojcem Józefem Augustynem, jezuitą, o Panu Bogu i moralności we współczesnym świecie rozmawia Tomasz Wandas

W swojej książce pt. „W miłości nie ma lęku” pisze ojciec, że żyjemy w czasach, których ludzka seksualność zostaje uprzedmiotowiona. Jak temu zjawisku zapobiegać?

Cywilizacja zachodnia, bardziej niż w przeszłości, epatuje seksualnością. Przedstawia ją nieraz w sposób brutalny, używa jej dla celów marketingowych. Seksualność to istotny element człowieczeństwa, integralna część miłości, ale to sfera intymna, delikatna.

Człowiek nie rodzi się jednak jako istota dojrzała, spójna i dlatego łatwo oddzielić seksualność od miłości, wzajemnego oddania, poświęcenia i płodności. Jak temu zjawisku zapobiegać?

Na tak zadane pytanie nie ma łatwej recepty. Każdy traktuje sferę seksualną jak całe swoje życie. Jeżeli człowiek nastawiony jest do życia egoistycznie, wtedy wykorzystuje płciowość, własną i bliźnich, tylko dla siebie. Staje się ona najpierw sferą doznania i użycia.

Sfera seksualna winna być integrowana z całym ludzkim życiem, ze wszystkimi jego sferami: emocjonalną, moralną, duchową. Biblia mówi, że mamy kochać nie tylko ciałem, ale sercem, umysłem, duszą. Stąd też dla wychowania do życia w rodzinie kluczowe staje się pojęcie integracji seksualnej. To, co niższe w człowieku – jego nierozumne instynkty, winny być poddane i podporządkowane temu, co wyższe: rozumowi oświeconemu wiarą. Instynkt seksualny winien być podany kochającemu sercu. 

Czy nie uważa ojciec, że ideologia zachodnia może prowadzić do kresu chrześcijaństwa, czy nawet kresu ludzkiego istnienia?

To jakieś koszmarne wizje. Tworzą je zwykle wizjonerzy, którzy udając proroków, usiłują przepowiadać losy ludzkości na całe tysiąclecia. Skąd oni to wiedzą? Człowiek tworzy historię, ale bynajmniej nią nie steruje. Każde pokolenie czerpiąc z doświadczenia i tradycji oraz myśląc o przyszłości rozwiązuje problemy tylko „swojego czasu”. I rozwiązuje je tylko „za siebie”. Następne pokolenie, będzie miało swoje problemy i będzie musiało je rozwiązywać.

Nikt nie jest w stanie przewidzieć, jak będzie wyglądać świat, ludzkość, Europa za sto, dwieście czy tysiąc lat. Wystarczy nieraz jeden szalony tyran, jedna bomba, jeden zamach, ale też jedno wielkie okrycie, jeden wielki święty, a historia zmienia kierunek. Przykładów takich, choćby tylko w XX wieku, mamy aż nadto. A co do chrześcijaństwa i Kościoła Jezus zapewnił nas, że „bramy piekielne go nie przemogą”. Niech ta obietnica nam wystarczy.

Jak winien odnajdywać się katolik w świecie, gdzie w imię tolerancji promuje się aborcję, małżeństwa homoseksualne?

Jeżeli zrezygnujemy prawdy, że „Bóg stworzył człowieka na swój obraz, stworzył go mężczyzną i kobietą”, to we wzajemnych relacjach międzyludzkich wszystko staje się relatywne, dopuszczalne, zmienne. Sumienie, które określamy jako głos Boga, wymaga świadomości Jego istnienia, wiary w Niego, zaufania Jemu. Jeżeli ze sfery osobistej i społecznej wyeliminuje się religię i religijną moralność, wówczas sam człowiek określa sobie, co mu wolno, a co nie wolno. I tak, zachowania, które przez całe stulecia, ba – tysiąclecia, były określane jako nadużycie, zboczenie, zabójstwo, dziś nauka, polityka, medycyna określa jako „prawo człowieka”. I tak mówi się o prawie do aborcji, do eutanazji itd. Pierwszym problemem człowieka nie jest moralność, ale wiara w Boga, na której opiera się moralność. To, jak człowiek winien się zachowywać, dyktuje mu wiara.

Pamiętam, z jakim zgorszeniem w latach siedemdziesiątych dwudziestego wieku pisano w Polsce o eutanazji, o której już wtedy dyskutowała zachodnia prasa. Wystarczyło czterdzieści lat, a polskie społeczeństwo oswaja się i z tym problemem. Jeżeli spora jego część domaga się w sposób stanowczy aborcji, to można być pewnym, że przyjdzie czas, iż będzie domagać się eutanazji. To prosta konsekwencja. Jeżeli raz zakwestionuje się świętość ludzkiego życia i przekroczy się jedną granicę, to w miarę upływu czasu, zostają przekraczane kolejne. Godzenie w świętość życia, ludzkiej miłości, małżeństwa i rodziny wypomina Kościół współczesnej cywilizacji i za to jest prześladowany. Jezus mówi: „Jeżeli Mnie prześladowali i was prześladować będą”.

Prawdziwy katolik nie powinien jednak ograniczyć się do pokornego przyjmowania prześladowań i krytyki, ale walczyć słowem i czynem?

Znoszenie prześladować nie wyklucza szukania prawdy i głoszenie Ewangelii. Jako katolicy mamy prawo i obowiązek wnosić w życie społeczne, polityczne, kulturalne te wartości, które kształtują nasze życie, życie naszych małżeństw, rodzin, naszych dzieci. Ludzie prawdziwej religii i głębokiej wiary czują więcej, są w stanie przewidzieć zagrożenia tych rozwiązań prawnych i  moralnych, oraz postaw i zachowań osobistych i społecznych,  które - choć wygodne – są przeciwne „ratio recta”, prawemu rozumowi.

To przecież sama biologia człowieka, a nie nauka czy polityka, pokazuje, kim jest mężczyzna, kobieta, czym naprawdę jest małżeństwo, jakiemu służy celowi. I tego nie zmienią żadne gremia naukowe czy państwowe. Określone lobby medyczne, polityczne może dawać nowe definicje kobiecości, męskości, małżeństwa, ludzkiego życia, ale to w niczym nie zmienia ich istoty.

Ponieważ żyjemy w społeczeństwie pluralistycznym, stąd też jako osoby wierzące musimy prowadzić społeczny dialog, dyskusje; pokazywać współczesne zagrożenia dla ludzkiego życia, rodziny, małżeństwa, ludzkiego szczęścia. Nade wszystko musimy dawać świadectwo autentycznej wiary, która buduje miłość, szanuje życie. Nie możemy narzucić siłą naszych przekonań moralnych. Prawdziwa religia nie stosuje bowiem przemocy. A gdy jesteśmy prześladowani, trzeba przypomnieć sobie słowa Jezusa: „Jeżeli mnie prześladowali i was prześladować będą”.

Nasza postawa katolicka sprawdza się jednak nie w polemice, na wykładach, w artykułach, ale w bezpośredniej relacji z konkretnym człowiekiem, także tym myślącym inaczej, a nade wszystko w relacji z ubogimi.

Jak rozwijać życzliwość i miłości do ludzi, którzy nas jako katolików krytykują i atakują?

Jest to przedmiot nieustannego wewnętrznego zmagania, modlitwy, pracy nad sobą. Kochać ludzi, którzy nas atakują, jest bardzo trudne. Każdy z nas jest człowiekiem po grzechu pierworodnym. Spontanicznie – mimo wiary i modlitwy – budzi się w nas odruch gniewu, lęku, a nawet chęci zemsty. Stare prawo „oko za oko” drzemie gdzieś na dnie ludzkiej duszy i trzeba czuwać, by to nie ono kierowało naszym postępowaniem w chwilach prześladowania i doznawanej krzywdy.

Cieszy mnie, że tak wielu młodych ludzi angażuje się w sprawy wiary, religii, w sprawy społeczne. W mediach zbyt często powtarza się, że młodzi odchodzą od Kościoła, a za mało mówi się o tych którzy starają się wierzyć głębiej, pełniej. Jest ich bardzo wielu. Ponadto gdy bywamy atakowani z powodu naszego zaangażowania religijnego, winniśmy pamiętać, że nie jesteśmy sami. Prawdziwa wiara wyraża się także w budowaniu wspólnoty: rodzinnej, przyjacielskiej, religijnej. Trzeba w takich chwilach budzić w nas ducha jedności. Gdy przeciwnicy Boga i Kościoła atakują nas, winniśmy budować wspólnoty, by modlić się razem, wspierać się wzajemnie, pomagać sobie, podtrzymywać się na duchu.

Wielkie media, które są wielkim biznesem, pokazując problemy religijne nie starają bynajmniej o podawanie obiektywnej informacji, ale realizują konkretne zamówienia środowiskowe, polityczne, biznesowe, medyczne. Ponieważ modne jest atakowanie Kościoła, to robią.

Religia jest głęboką potrzebą człowieka i nie da się jej wykorzenić. Stąd nie trzeba się aż tak bardzo obawiać ataków na religię, na Boga. Dziewięćdziesiąt trzy procent ludzkości wierzy w Boga. Bóg w świecie ma się bardzo dobrze, a idee „śmierci Boga” zrodziły się w zranionych, obolałych sercach i umysłach.

Ale skąd u pewnych osób tyle nieraz niechęci, a wręcz nienawiści do religii, Pana Boga?

Rzeczywiście są tacy autorzy, dziennikarze, politycy. Nie będę wymieniał polskich nazwisk; wymienię trzy obce: Richard Dawkins, Christopher Hitchens, Michel Onfray  - oni piszą i robią programy medialne przeciwko Bogu, jakby był On ich bardzo osobistym wrogiem. Jezus mówi, każdy, kto żyje w nieprawości, nienawidzi światła. Media robią wrażenie, że całe niemal społeczeństwo jest niewierzące. To manipulacja. Około czterdzieści procent katolików w Polsce chodzi do Kościoła w niedzielę, a drugie czterdzieści kręci się koło Kościoła, tak czy inaczej. Raz na rok przyjedzie Msze świętą, ale jednak przyjdzie. A gdy umrze ktoś w rodzinie, stara się o pogrzeb katolicki. To też coś znaczy.

Bardzo dziękuję za rozmowę