Polski student popularnego w ostatnich latach w Polsce kierunku stosunki międzynarodowe raz po raz wpada w zadziwienie spowodowane sporym dysonansem poznawczym. Otóż na kartach - głównie anglosaskich - podręczników do stosunków międzynarodowych zapoznaje się z wizją, która ma się nijak do jego wiedzy historycznej wyniesionej z domu rodzinnego i polskiej szkoły. W owych książkach za przełomową datę zakończenia procesu tworzenia się nowożytnych suwerennych państw uznaje się rok 1648 i zakończenie wojny trzydziestoletniej. Podpisano wówczas traktat westfalski, dzięki któremu w Europie powstał ład opierający się na równowadze sił suwerennych państw narodowych. Lecz ani w roku 1648 ani blisko tej daty Rzeczpospolita nie zmieniła radykalnie swojego ustroju, nie stała się ani bardziej scentralizowana, ani bardziej absolutna, ani bardziej nowożytna, ani bardziej narodowa, ani mniej wolnościowa… Dodajmy ani mniej nowoczesna… Trudno bowiem z dzisiejszej perspektywy twierdzić, że scentralizowane absolutne monarchie były w XVI, czy XVII wieku bardziej nowoczesne od federacyjnej, wolnościowej, wieloreligijnej Rzeczpospolitej realizującej w praktyce zasady ustroju mieszanego, z ograniczoną władzą królewską, z rozwiniętą kulturą obywatelską.

Następnie polski student dowiaduje się, że ład westfalski przetrwał do rewolucji francuskiej i wojen napoleońskich… Ale przecież wstrząsem dla porządku międzynarodowego o daleko idących konsekwencjach dla dalszej europejskiej polityki były także rozbiory Rzeczpospolitej – nie doceniane najczęściej przez anglosaskich myślicieli,  być może z wyjątkiem Edmunda Burke i Lorda Actona. A przecież z perspektywy narodów Europy Środkowo-Wschodniej upadek Rzeczpospolitej był – parafrazując dzisiejszego rosyjskiego przywódcę - „największą geopolityczną katastrofą” wieku XVIII a może i XIX. Rozbiór chrześcijańskiego państwa przez chrześcijańskie monarchie absolutne na trwałe zaburzył równowagę europejską i spowodował utratę podmiotowości politycznej przez ten obszar Europy. Źródeł wielu późniejszych zjawisk politycznych należy doszukiwać się z zniknięciu z mapy Europy Rzeczpospolitej leżącego między państwami niemieckimi a Rosją, Res Publiki wyróżniającej się swoim wolnościowym ustrojem.

Wreszcie w każdym podręczniku można przeczytać, że stosunki międzynarodowe jako dyscyplina akademicka pojawiają się po ogłoszeniu przez prezydenta Stanów Zjednoczonych Woodrowa Wilsona w styczniu 1918 roku czternastu punktów, które miały uzasadnić zaangażowanie militarne Stanów Zjednoczonych w wojnę światową i naszkicować założenia nowego powojennego ładu międzynarodowego. Rok później w 1919 roku w Walii na uniwersytecie w Aberswith powołano do życia pierwszą katedrę stosunków międzynarodowych. Od tego czasu teoretyczny namysł nad relacjami międzynarodowymi został na dwadzieścia lat zdominowany przez tak zwany paradygmat idealistyczny. Polski student jest zdumiony i często zadaje pytanie: jak to? Przecież do Ligii Narodów nie weszły Stany Zjednoczone, Europa już od lat dwudziestych rozrywana była partykularnymi interesami, protekcjonizmem, a tajna dyplomacja kwitła przez cały ten okres. Wszystko to wyraźnie widzieli polscy publicyści i politycy realistycznie oceniając ówczesną europejską politykę. Polski student bierze do ręki pisma Romana Dmowskiego, Józefa Piłsudskiego, Adama Skrzyńskiego czy Adolfa Bocheńskiego i dziwi się, że anglosascy teoretycy potrzebowali aż wybuchu kolejnej światowej wojny, aby stwierdzić, że ich idealistyczne podejście nie opisuje tej rzeczywistości europejskiej, która zaistniała po 1918 roku….

Gdy do tego polski student odkryje, że racja stanu - jedno z podstawowych pojęć polskiej polityki zagranicznej i polskiego myślenia o państwie, bynajmniej nie cieszy się popularnością na Zachodzie, a nawet jest traktowane podejrzliwie i niesie ze sobą negatywne konotacje, jego zdumienie będzie pełne. Tym bardziej, że w polskim przypadku pojęcie racji stanu nie jest bynajmniej zarezerwowane jedynie dla realistycznego oglądu rzeczywistości międzynarodowej, a najwięksi polscy politycy i teoretycy odwołujący się do pojęcia racji stanu, bardzo często nawiązywali także do zasad moralności, czy też sprawiedliwości, i uważali, że ich znaczenia w stosunkach międzynarodowych nie sposób przecenić. A więc uzgadniali często realizm z elementami idealistycznego podejścia do stosunków międzynarodowych.

Właśnie popularność w Polsce samego pojęcia racji stanu współcześnie i w okresie międzywojennym łączy na pierwszy rzut oka te dwa dwudziestolecia. Czy jednak racja stanu w symbolicznym 1937 roku znaczy to samo co w 2009?  Na łamach „Buntu Młodych” w 1932 roku Ksawery Pruszyński zwrócił uwagę na ważną kwestię, która znakomicie wyrażała dążenia tego młodego środowiska. „(…) poglądy, które nam się wpaja, zrodziły się przed wojną, ze stosunków przedwojennych i w tych stosunkach miały rację bytu. Dziś w nowych stosunkach musimy sobie tworzyć poglądy nowe, oparte na nowej rzeczywistości”.

Przy okazji dzisiejszych rozważań możemy powiedzieć, że poglądy, które nam się wpaja stworzone zostały przed inwazją Rosji na Gruzję, albo przed 1 maja 2004, a więc przed wejściem Polski do struktur europejskich, albo przed 1999 roku, a więc przed przystąpieniem do Sojuszu Północnoatlantyckiego, albo co gorsza przed 1989 rokiem. Faktem jest, że dynamika stosunków międzynarodowych wciąż wymaga od nas ciągłej analizy i tworzenia poglądów nowych, opartych każdorazowo na zmieniającej się rzeczywistości. W tym sensie słowa Ksawerego Pruszyńskiego powinny stanowić ważną przestrogę przed każdorazową analizą sytuacji międzynarodowej.

Organizatorzy konferencji poświęconej setnej rocznicy urodzin Adolfa Bocheńskiego postawili przed nami niezwykle prowokacyjne pytanie o znaczenie – rozumienie racji stanu w 1937 roku, a więc w roku publikacji najważniejszej książki Adolfa Bocheńskiego „Między Niemcami i Rosją” i w roku 2009, w 20 rocznicę częściowo wolnych wyborów i powołania pierwszego niekomunistycznego rządu. Zadanie brzmi tyleż prowokacyjnie co ironicznie nawet. Od 1937 roku dzieli nas nie tylko 72 lata, ale co gorsze katastrofa II wojny światowej, ponad 40 lat dominacji komunizmu nad połową europejskiego kontynentu, przebudowany porządek międzynarodowy, wreszcie wspomniane 20 lat od przełomowego roku 1989.

Wielu autorów, zauważyło, że świat powojenny uległ gwałtownej zmianie. Głównymi mocarstwami stały się dwa supermocarstwa pozaeuropejskie, a w Europie mocno przybladło znaczenie i blask takich mocarstw jak Wielka Brytania, Niemcy, nie mówiąc o Francji, czy Włoszech. „Londyńczyk” Mieroszewski dodawał do tego jeszcze kwestię broni atomowej, która silnych uczyniła jeszcze silniejszymi, a słabszych jeszcze słabszymi[6]. A przede wszystkim spowodowała, że rozmyślania o stosunkach międzynarodowych w konwencjonalnych kategoriach (nie tylko militarnych) stało się archaizmem. Żeby jeszcze bardziej skomplikować obraz, warto uwzględnić dwa niezwykle ważne procesy, które mają bezpośredni wpływ na współczesną sytuację, a mianowicie globalizację – a raczej w liczbie mnogiej – procesy globalizacyjne (uczestniczymy ponoć w trzeciej, a niektórzy twierdzą, że nawet w czwartej fali globalizacji), oraz związane z nią procesy integracyjne.

Do tych elementów, które oddzielają nas od okresu międzywojennego należy jeszcze dodać czynnik świadomościowy - niezwykle ważny w rozważaniach nad rozumieniem racji stanu. Prof. Ryszard Legutko w znakomitym „Eseju o duszy polskiej”, czy publicysta Rafał Ziemkiewicz, zwracają uwagę na przepaść dzielącą współczesnych Polaków, od narodu, który tworzył II Rzeczpospolitą i jej politykę. Czytając tych autorów, zadajemy sobie niepokojące pytanie o to, czy w ogóle jesteśmy tym samym narodem? Czy coś jeszcze łączy nas z Polakami i ideą polskości, która okazała się tak heroiczna w godzinach próby. Czy w ogóle warto zastanawiać się nad jakąkolwiek ciągłością w zasadach prowadzenia polityki zagranicznej, w rozumieniu racji stanu, skoro żadnej ciągłości nie ma, a jeśli się pojawiają jakiejś jej elementy to okazują się one tylko złudzeniem i samooszukiwaniem się…

Nie podzielając aż tak pesymistycznej diagnozy wspomnianych autorów, musimy koniecznie brać pod uwagę ów aspekt świadomościowy i tożsamościowy, jako niezwykle ważny fakt społeczny. Powinien on być obecny stale w naszych głowach, choćby po to aby pamiętać jak wielką pracę mamy wciąż do wykonania. Nawet jeśli wizja Legutki czy Ziemkiewicza jest przerysowana, to jednak zwracają oni uwagę na bardzo istotne zjawisko.

Otóż mimo całej epoki, jaka dzieli nas od okresu międzywojennego, sytuacja II Rzeczpospolitej i główne zadania stojące przed państwem polskim, dążenia ówczesnych elit i ówczesnego społeczeństwa jawią się wcale nie jako archaiczne, ale jako zadziwiająco aktualne. Zwróćmy uwagę na trzy istotne punkty: kwestię podmiotowości w relacjach międzynarodowych, znaczenie polityki wschodniej, wreszcie realizm w podejściu do Rosji, ale także w podejściu do Niemiec.

Całą polską politykę zagraniczną dwudziestolecia międzywojennego można streścić jako dążenie do zachowania suwerenności i do prowadzenia własnej niezależnej polityki. Celem ówczesnych elit politycznych, co zresztą łączyło się z powszechnym poparciem społecznym, było przekonanie innych państw i innych społeczeństw, że Polska jest podmiotem na arenie międzynarodowej i powinna być podmiotowo traktowana. Polacy starali się przekonywać, że nie są „nowym państwem” powstałym w wyniku ustaleń wersalskich, będących w jakimś stopniu realizacją wilsonowskiej wizji. W świadomości polskich obywateli i polskich elit Rzeczpospolita Polska nie była nowym państwem, Polacy byli narodem historycznym, a ich państwo w przeszłości miało swoje okresy wielkości. Postulat suwerenności był realizowany za pomocą dynamicznej i samodzielnej polityki zagranicznej, podkreślającej mocarstwowe ambicje Polski, które jednak – jak słuszne zauważa Marek Kornat – należy rozumieć nie jako megalomanię i próbę budowy imperium (choćby kolonialnego – bo ministrowi Beckowi zdarzyło się skwitować polskie dążenia kolonialne – stwierdzeniem, że polskie kolonie zaczynają się za Rembertowem) – lecz jako dążenie do uzyskania i zachowania podmiotowości i niezależności, dążenie do tego aby nie stać się klientem któregoś z mocarstw.

I tutaj zachodzi pierwsze podobieństwo między II a III Rzeczpospolitą. Współczesne państwo polskie podobnie jak II RP nie jest ani państwem wielkim ani też nie jest państwem małym. Jest w warunkach europejskich państwem średnim, które ma ambicje stania się realnym podmiotem stosunków międzynarodowych, i dąży do tego aby być państwem traktowanym podmiotowo. Podobnie jak w okresie międzywojennym współczesna Polska musi przekonywać i torować sobie drogę na arenie międzynarodowej i przekonywać, że nie jest „nową Europą”, lecz od wieków stanowi jej ważną część. Tak więc jednym z kluczowych naszych zadań jest doprowadzenie do sytuacji, w którym Polska nie będzie traktowana w sposób protekcjonalny, nie będzie zależała od kaprysów imperiów, lecz będzie prowadzić swoją własną, samodzielną politykę. Dążenie do osiągnięcia owej podmiotowości i uznania, powinno być jednym z głównych naszych obecnych celów.

Po drugie: znaczenie relacji ze Wschodem. W II RP mieliśmy ważne koncepcje dotyczące szczególnego zainteresowania i brania na siebie odpowiedzialności za państwa i narody znajdujące się na wschód od polskich granic. To poczucie odpowiedzialności i przekonanie, że interesy tych państw, narodów są zbieżne z fundamentalnymi polskimi interesami były głoszone na przykład w ramach tak zwanej idei jagiellońskiej - mniej lub bardziej negatywnie przyjmowanej przez naszych najbliższych sąsiadów - czy ideę prometejską za którą opowiadał się mocno na przykład Włodzimierz Bączkowski. Także dziś Polska jest szczególnie zainteresowana tym co dzieje się na Ukrainie, Białorusi, na Litwie, ale także na Kaukazie. A wynika to nie tylko z sentymentów, ale przede wszystkim, z realistycznego oglądu rzeczywistości, z przekonania o znaczeniu Rosji i jej wpływu na to co dzieje się w Europie Środkowej i Wschodniej, znaczeniu sięgającym co najmniej początków XVIII wieku.

Po trzecie pojawia się więc sprawa Rosji. Oczywiście III Rzeczpospolita w odróżnieniu od II nie ma swojej najdłuższej granicy z jednym z najbardziej zbrodniczych państw w dziejach – ze Związkiem Radzieckim, lecz łączy ją z II RP wrażliwość na to co dzieje się w Rosji (obojętne bolszewickiej, czy Putina i Medwiediewa). Ten realizm w spojrzeniu na rosyjską (a wcześniej sowiecką) politykę wyróżnia Polskę na tle Europy, współcześnie i przed 1939 rokiem.

Te trzy elementy: dążenie do uzyskania podmiotowości na arenie międzynarodowej, prowadzenie własnej polityki zagranicznej służącej przetrwaniu suwerennego państwa i jego rozwojowi, szczególny stosunek do wschodnich sąsiadów i do całego obszaru Europy Środkowo-Wschodniej, a wreszcie wrażliwość na to co dzieje się w Rosji (realizm w podejściu do Rosji) stanowią elementy łączące główne cele II RP z zadaniami, które wciąż stoją przed nami. Co w takim razie nas różni?

Józef Mackiewicz w 1944 roku napisał słynną analizę zatytułowaną „Optymizm nie zastąpi nam Polski”, dziś warto napisać „Optymizm nie zastąpi nam racji stanu”. Ale racji stanu nie zastąpi nam także pesymizm. Racji stanu rozumianej jako właściwe rozpoznanie długofalowych i fundamentalnych interesów współczesnego państwa polskiego, interesów koniecznych do jego przetrwania i rozwoju.

Optymizm nie zastąpi nam racji stanu, ani nie zastąpi nam tych, którzy mają ją realizować. Nie wystarczy bowiem mieć wąską elitę zdolną do przenikliwej analizy i myślenia w kategoriach zbiorowego interesu. Elitę która będzie w stanie sformułować główne zasady współczesnej racji stanu, opracuje krótko i długookresowe cele.

Trzeba jeszcze tę rację stanu realizować, a do tego potrzeba nie tylko rządu, polityków, służby dyplomatycznej, administracji (słowem sprawnego państwa), ale także elit różnorakich, różnorodnych warstw społecznych. W myśl zasady, że w demokratycznych społeczeństwach, w dobie kultury masowej, każdy staje się w jakimś stopniu ambasadorem swojego państwa. Nie wspominając o niemniej ważnych  różnych przyczółkach zagranicznych w postaci: instytutów, Katedr, emigracji, opinii publicznej. Te wychodzące poza struktury administracyjne elementy są tym ważniejsze im w społeczności międzynarodowej bardziej rozpowszechnione są idee demokratyczne.

CZYTAJ WIĘCEJ NA: www.teologiapolityczna.pl

Arkady Rzegocki/teologiapolitycza.pl