Płaczące ikony na Wschodzie, ale także figurki na Zachodzie czy wiele objawień prywatnych nie pozostawiają wątpliwości: powtórne przyjście Pana już się zbliża. I, jak to pokazywał śp. ojciej Joachim Badeni nie ma się szczególnie czemu dziwić. Bóg nie może tolerować masowego zabijania nienarodzonych, a także grzechu pedofilii, który dotknął także duchownych. Obie te rzeczy muszą być sprzątnięte. A przecież teraz do tej listy trzeba dodać kolejne grzechy wołające o pomstę do nieba: eutanazję dzieci w Belgii, legalizację „małżeństw” osób tej samej płci, czy powracające pomysły (gdzieniegdzie już zalegalizowane) aborcji posturodzeniowe (dawniej nazywane po prostu dzieciobójstwem). Wszystkie te znaki, których zapowiedź znajdujemy przecież w Ewangelii, mogą sugerować, że przyjście Pana jest już rzeczywiście blisko, i że powinniśmy być na nie gotowi.

Ale, wbrew pozorom, to wcale nie te znaki powinny nas skłaniać do szczególnej uwagi. Każdy chrześcijanin wie przecież, że ów dzień „przyjdzie jak złodziej” (1 Tes, 5,2), i że niezależnie od tego, czy rzeczywiście stanie się to na dniach, czy za dwieście, trzysta czy tysiąc lat, musimy być przygotowani, nasze lampy muszą być napełnione oliwą, tak byśmy mogli powitać Oblubieńca. Powitanie to zaś wcale nie musi oznaczać końca świata, Paruzji, może być jedynie końcem naszego świata, naszą własną śmiercią, która może nastąpić w każdej chwili...

I właśnie na ten koniec trzeba być przygotowanym. Wielki Post jest zaś do tego świetną okazją. Post (ścisły dotyczy tylko Środy Popielcowej i Wielkiego Piątku, ale przecież sami możemy go regulować i odpowiednio się umartwiać), jałmużna, modlitwa, dobra spowiedź, Eucharystia (jeśli to możliwe to dlaczego nie codzienna?), lektura duchowa, zagłębienie się w Pismo Święte – to wszystko są narzędzia lepszego przygotowania się na spotkanie z Panem. A jako, że to może być nasz ostatni Wielki Post – to warto podjąć do wyzwanie i dobrze się na to spotkanie przygotować... Kościół daje nam do tego wszystkiego konieczne narzędzia.

Jeśli zaś to zrobimy, to nie będziemy musieli – przynajmniej w wymiarze egzystencjalnym – obawiać kolejnych wielkich wojen (które, kto wie, mogą przyjść), rozmaitych „końców świata” czy świeckich apokalips. Będziemy bowiem wiedzieli, że wszystko to musi nastąpić, byśmy mogli wreszcie doczekać się Paruzji, spotkania z Naszym Panem.

Tomasz P. Terlikowski