Niedawna publikacja adhortacji apostolskiej „Evangelii Gaudium” (Radość Ewangelii) okazała się – z polskiej perspektywy – wydarzeniem dość smutnym. Nie myślę nawet o niechlujnym przekładzie, choć i to może być znamienne dla kondycji instytucji kościelnych w Polsce. Wrzawa wokół tego dokumentu pokazała, jak bardzo spłaszczone jest dziś rozumienie katolickiej nauki społecznej. I jak podporządkowane ideologicznym wojnom zwolenników różnych paradygmatów społeczno-gospodarczych próbujących wciągnąć doktrynę Kościoła w swoje gry światopoglądowe.

Manipulacje lewicy

Najpierw zwrócę uwagę na zachowania po lewej stronie. Tutaj zachwyty dokumentem sygnowanym przez papieża Franciszka wzbudziła mocna krytyka współczesnej odmiany globalnego kapitalizmu. Oparty jest on na panekonomizmie, czyli podporządkowaniu wszelkich wartości wspólnotowych (a niejednokrotnie także osobistych) przekonaniu, że „rynek ma zawsze rację”, że miarą wartości społeczeństw i osób jest ich przydatność gospodarcza.

„Franek antykapitalista” – czytałem tu i ówdzie pełne entuzjazmu pochwały biskupa Rzymu. Notabene nie poszło za nimi słowo „przepraszam” za nagonkę, jaką urządzono na Ojca Świętego w pierwszych dniach jego pontyfikatu, w związku z zarzutami o jego rzekomą kolaborację z juntą wojskową rządzącą Argentyną na przełomie lat 70. i 80. XX w. Lewica powinna przy tym pamiętać, że ostra krytyka globalnego kapitalizmu przez papieża idzie w parze z integralnym utrzymaniem innych elementów katolickiej nauki społecznej, odnoszących się do godności i świętości życia ludzkiego.

Konsternacja prawicy

Wśród mniej lub bardziej konserwatywnych liberałów, libertarian i wszelkich wyznawców supremacji wolnego rynku zapanowała z kolei konsternacja. Od wściekłości niektórych libertariańskich doktrynerów, przez zarzuty o socjalizm i komunizm pod adresem głowy Kościoła, po nieśmiałe próby naiwnego sugerowania, że „decyzje gospodarcze są przecież moralnie neutralne”.

Także pozytywne papieskie wypowiedzi o spółdzielczości jako szansie na bardziej przyjazny wspólnotom ludzkim model gospodarczy wzbudziły u nas zdumienie. Bo polskie doświadczenia ze spółdzielczością wciąż w znacznej mierze odwołują się do PRL i postkomunistycznych realiów funkcjonowania szczególnie spółdzielczości mieszkaniowej.

Czyni to niestety jej recepcję i znajomość żenująco niemerytorycznymi. I potwierdza, że polski liberalizm ma wciąż mocno reaktywny charakter, nadal pełno w nim resentymentu wobec wszystkiego, co da się łatwo zwekslować jako „socjalizm” albo „PRL”, a często jest mało refleksyjnym zapożyczeniem sięgającym jeszcze thatcheryzmu lat 80. XX w.

Poza świeckimi ideologiami

Wracając do katolickiej nauki społecznej. Z premedytacją lub przez ignorancję nie dostrzega się na ogół następującej kwestii: ta dziedzina myśli Kościoła leży daleko poza osią sporu socjalizm–liberalizm/lewica–prawica. Katolicyzm postrzega człowieka w jego wymiarze duchowym, egzystencjalnym i społecznym poza horyzontalnym porządkiem świeckich ideologii, w których człowiek często jest spłaszczany do kwestii rasowych, ekonomicznych, kulturowych.

Katolicka nauka społeczna nie krytykuje liberalizmu z pozycji socjalistycznych ani socjalizmu z pozycji liberalnych, ale zawsze i wszędzie ze względu na własne założenia doktrynalne: teologiczne i antropologiczne, a także wynikające z nich konsekwencje społeczne. Stąd dla jednych będzie zawsze „zbyt liberalna/prawicowa”, bo np. odrzuca walkę klas jako metodę prowadzenia sporu społecznego, kładzie nacisk na reformistyczną/ewolucyjną konieczność zmian, odrzuca upaństwowienie/nacjonalizację własności i neguje skrajny etatyzm i paternalizm systemów pomocowych. Te punkty stanowią niezbywalną część katolickiej nauki społecznej, zabezpieczającej choćby przez statolatrią (kultem państwa).

Z drugiej jednak strony Kościół zawsze (a nie od czasów Soboru Watykańskiego II, jak próbuje przekonywać część konliberałów) zwracał uwagę na fakt, że także własność prywatna ma charakter społeczny i nie jest jedynie absolutną własnością jednostki, ale ma ostatecznie charakter służebny. Dalej, również w przedsoborowej nauce Kościoła znajdują się mocne zarzuty pod adresem kapitalizmu i warstw posiadających, z reguły wskazujące na to, że wyznawany przez nich kult panekonomizmu i egoizm klasowy oddala ludzi i wspólnoty ludzkie od Kościoła, a zatem od zbawienia.

Ponadto już w przedsoborowej nauce katolickiej znajdziemy poparcie dla inspirowanych chrześcijaństwem związków zawodowych. Jak i zwrócenie uwagi na to, że państwo ma obowiązki społeczne również w dziedzinie gospodarczej: ponieważ Kościół zawsze widział integralny związek między różnymi sferami (między)ludzkiego życia. Ostrzegał nie tylko przed statolatrią, lecz także przed szerszym niebezpieczeństwem: idolatrią, w tym przed kultem absolutyzacji doktryn gospodarczych, rzekomo zupełnie suwerennych względem osądu Kościoła i osądu etycznego.

Prawdziwe nauczanie Kościoła

Kilka dni temu, gdy Internet huczał od zachwytów i potępień pod adresem papieża Franciszka i adhortacji apostolskiej „Evangelii Gaudium”, na portal społecznościowy wrzuciłem fragment pewnego wcześniejszego dokumentu Kościoła z pytaniem, kto jest autorem cytatu/całości i z jakich lat on pochodzi. Ów wyimek brzmi tak: „Postępowanie niektórych katolików przyczyniło się znacznie do osłabienia wśród robotników zaufania do religii Jezusa Chrystusa. Ci właśnie katolicy nie chcieli zrozumieć, że to miłość chrześcijańska żąda uznania pewnych praw przysługujących robotnikom i dlatego Kościół również zdecydowanie się ich domaga. Co sądzić o postępowaniu tych, którzy w swoich kościołach kolatorskich uniemożliwili odczytanie encykliki »Quadragesimo anno«? Co powiedzieć na to, że katoliccy przemysłowcy nawet dziś jeszcze okazują się wrogami tego chrześcijańskiego ruchu robotniczego, który My sami zalecaliśmy? Czyż nie jest to rzecz godna ubolewania, że czasem nadużywa się prawa własności uznawanego przez Kościół, aby pozbawić robotnika sprawiedliwej zapłaty i należnych mu praw społecznych? Istotnie, obok sprawiedliwości zamiennej należy jeszcze przestrzegać sprawiedliwości społecznej, nakładającej obowiązki, od których nie wolno się uchylać ani pracodawcom, ani robotnikom. Sprawiedliwość społeczna domaga się od jednostek tego, co służy dobru ogółu”.

Odpowiedzi na pytanie o autorstwo powyższego fragmentu były różne: Franciszek, kard. Stefan Wyszyński, Jan XXIII, Paweł VI – co wskazywało, że komentujący umiejscawiają takie stwierdzenia gdzieś w nurcie posoborowej nauki Kościoła. Rzecz w tym, że to fragment encykliki Piusa XI, „Divini Redemptoris” z 1937 r. Znanej lepiej jako… „O bezbożnym komunizmie”. Dokumentu, który trudno byłoby uznać przecież za „lewicowy”…

Porzucić jałowe spory

Myślę, że to najlepsze podsumowanie tekstu: katolicka nauka społeczna nie jest własnością i orężem liberałów, choć przez lata III Rzeczypospolitej bardzo usilnie starali się oni do tego przekonywać. Z kolei antyklerykalna czy bardziej radykalna część lewicy nie powinna łudzić się nadziejami, że Kościół „zreformuje się” wedle jej gustów. Kościół nie jest zakładnikiem żadnej ze świeckich doktryn, co nie znaczy, że jego nauka społeczna i gospodarcza nie może być inspiracją dla poszukiwania dobra w obrębie świeckich społeczeństw.

Ale tę jego rolę łatwiej będzie nam w Polsce pojąć, jeśli uczciwie podejdziemy do własnych oczekiwań wobec katolickiej nauki społecznej, zamiast prowadzić jałowy spór o to, czy doktryna Kościoła jest „lewicowa”, czy „liberalna” w materii społeczno-gospodarczej. Powiem wprost, ryzykując jako socjalista krytyką własnego środowiska: jest wobec nich nadrzędna, a równocześnie – pomocnicza.

Krzysztof Wołodźko

Artykuł ukazał się i interentowym Tygodniku "Nowa Konfederacja", który współpracuje z portalem Fronda.pl.