Intencje Martela nie są szczególnie szlachetne. Mimo stronniczego uwikłania jego pracy w bieżącą debatę ideologiczną pytania, które stawia „Sodoma”, są naprawdę poważne - pisze na portalu Fronda.pl Paweł Chmielewski.

 

Jego książce zarzuca się, że jest plotkarska i zjadliwa. Rzeczywiście, trudno niekiedy odróżnić fakty od przypuszczeń, pewniki od powtarzanych pogłosek. Gdy autor próbuje na podstawie bardzo wątpliwych skojarzeń zdemaskować Benedykta XVI jako skrytego homoseksualistę, czytelnik może tylko wzruszać ze zniecierpliwienia ramionami. Martel szydzi bezlitośnie z wielu hierarchów, których nie lubi; kardynała Raymonda Leo Burke prezentuje w sposób skrajnie stronniczy i podły. Podobnych przypadków jest dużo więcej. To niesprawiedliwe i nieprzekonujące; rzuca cień na wiarygodność całej pracy.

Z drugiej strony nie sposób zaprzeczyć, że Martel podaje wiele twardych faktów. Przytacza nazwiska, daty, relacje świadków mówiących pod własnym imieniem i nazwiskiem. Dowiadujemy się wiele o podwójnym życiu wielu najwyższych rangą hierarchów watykańskich. Nie można przejść obojętnie obok relacji o czynach kardynała Angela Sodano i wielu innych najważniejszych purpuratów ostatnich dziesięcioleci. Czy francuski ateista nazywając Watykan „Sodomą” przesadza? Nigdzie nie udowadnia, że sugestywne opisy czynnych homoseksualistów korzystających w Watykanie na potęgę z usług męskich prostytutek (najlepiej imigranckich) są prawdą, a nie tylko dziełem jego wyobraźni. Ale jak inaczej niż niebywałą powszechnością grzechu sodomskiego wśród duchownych wytłumaczyć takie kariery, jak Sodana właśnie czy choćby fenomen zbrodniarza Marciala Maciela Degollado? Czy krycie niemoralnych czynów byłoby możliwe przez dziesięciolecia w środowisku, które ni byłoby do cna zepsute? To pytania chyba tylko retoryczne. Według Martela homoseksualnych ekscesów hierarchów nie kryto z powodu niewiedzy ani niemocy. Nie, kryto je, bo są tak powszechne. Kto by je ujawnił, byłby samobójcą. Homoseksualnych kardynałów i biskupów po nazwisku wskazał dopiero abp Carlo Maria Viganò, ale nie sposób nie zapytać: dlaczego dopiero w roku 2018? W „Dniu sądu” watykaniści Andrea Tornielli i Gianni Valente twierdzą, że Viganò pisze zasadniczo prawdę, ale robi to, bo jego kariera dobiegła końca. Zawaliła się. Przez lata milczał – bo miał nadzieję, że pójdzie „w górę”. Nie poszedł.

Milczeli przecież wszyscy od lat – i wciąż milczą. Przed publikacją „Sodomy” wyczuwało się zwłaszcza w Polsce pewne napięcie odnośnie pontyfikatu św. Jana Pawła II. Czy Martel dostarczy paliwa tym, którzy oskarżają papieża Polaka o świadome tuszowanie rozmaitych skandali? Nie, tak się nie stało. Francuz ukazał system milczenia przez Karola Wojtyłę już zastany. Autor pisze wprost, że papież Polak otaczał się homoseksualistami i ludźmi bez moralności. Ale… robił to każdy papież. Bo według Martela trudno inaczej. Brakowało – wciąż brakuje - zdrowych kadr. Poza tym – Wojtyła był papieżem wojny. Potrzebował antykomunistów. Twardych żołnierzy. Dlatego przebił się Sodano, dlatego trwał Marcial Maciel. Papież nie wierzył w stawiane im zarzuty. Doświadczony przez nazizm i komunizm w Polsce wiedział, jak wielka może być skala kłamstwa i pomówień. Stąd wbrew nadziejom zajadłych antyklerykałów książka Martela nie obali pomnika Jana Pawła II. Nie ujawniano przypadków pedofilii i innych nadużyć – ale winny nie był ten czy inny papież, winny był – i jest – system. Hierarchowie prowadzący podwójne życie nie byli i jeszcze długo nie będą skłonni walczyć otwarcie z problemem, bo – nawet jeżeli osobiście nigdy nie złamali świeckiego prawa – są jego mentalną częścią. Nie powiem, bo i o mnie mogą powiedzieć. Tego nie da się zmienić szybko. W sprawie walki z pedofilią pierwszy krok wykonał tymczasem właśnie św. Jan Paweł II, publikując w roku 2001 motu proprio Sacramentorum caritatis tutela. Tego nie wolno zapominać.

Intencje Martela nie są szczególnie szlachetne. Francuz chciałby, aby Kościół katolicki zmienił swoje nauczanie na temat homoseksualizmu; w jego ocenie to pozwoliłoby niezliczonym księżom na uczciwe życie i stąd zmniejszyło różne patologie, jak choćby nadużycia seksualne popełniane na nieletnich czy bezbronnych dorosłych, zwłaszcza klerykach. To oczywiście bzdura motywowana czysto politycznie. Kościół nie może wyrzec się prawdy. Ale mimo tego uwikłania pracy Martela w bieżącą debatę ideologiczną pytania, które każe postawić „Sodoma”, są naprawdę poważne.

Dotyczą między innymi kryzysu powołań kapłańskich. Według Martela przez ostatnie dziesięciolecia do seminariów wstępowało niezwykle wielu mężczyzn mających poważne problemy z własną seksualnością. Ci, którzy odczuwali pociąg do mężczyzn lub inne bliżej niesprecyzowane zaburzenia skutkujące niemożnością nawiązania normalnych relacji z kobietami, po prostu uciekali: przed pytaniami o to, czy mają dziewczynę, czy się ożenią… Stan kapłański wszystkim homoseksualistom, mniej lub bardziej świadomym, jawił się jako ostoja. Stąd, twierdzi Francuz, tak wielkie nasycenie szeregów kleru gejami. Dziś w większości krajów Zachodu to już nie działa, twierdzi Martel. Młodzi z zaburzeniami seksualności nie czują tak silnej jak wcześniej presji rodzinnej i społecznej na to, by żyć z kobietą i zawierać małżeństwo. Nie muszą uciekać. Nie idą do seminariów – i w efekcie mamy duży brak kapłanów. Czy to wiarygodne wytłumaczenie kryzysu powołań? Zaskakujące, pozornie przewrotne – ale ciekawe i wymagające zastanowienia.

Drugi problem to celibat. Jaki sens ma dziś bezżenność księży, jeżeli znaczna część kapłanów – w niektórych regionach nawet większość – to homoseksualiści? Nawet jeżeli żyją w czystości – co nie jest przecież regułą – to są fundamentalnie niezdolni do założenia rodziny. Brakuje tu elementu rezygnacji. Prawo Kościoła katolickiego zabrania przyjmować do seminariów takich mężczyzn. Jest to jednak prawo, którego się nie przestrzega. Nie może być inaczej z powodów strukturalnych. Co więc z celibatem w tym szalonym kontekście? Tego nie można pozostawić bez odpowiedzi.

Kolejne pytanie: jaki wpływ na nauczanie moralne Kościoła ma fakt prowadzenia przez wielu hierarchów i księży podwójnego życia? Jeszcze do niedawna nie miało żadnego; zatwardziali homoseksualiści potrafili, mimo wszystko, bronić czystości wiary. Dzisiaj, gdy w społeczeństwach Zachodu nastąpiła wielka zmiana w ocenie homoseksualizmu, jest im znacznie trudniej autentycznie przekazywać doktrynę. Kryzys zresztą już widać; w wielu miejscach w Kościele rozlega się wołanie o uznanie homoseksualizmu za normalny!

I wreszcie: w jaki sposób można uzdrowić stosunki panujące w Kościele, zwłaszcza na wyższych poziomach? System jest domknięty. Powoli zaczyna się walka z pedofilią zapoczątkowana przez Jana Pawła II, kontynuowana przez Benedykta XVI, prowadzona dalej przez Franciszka. Ale to tylko drobny kawałek problemu. O homoseksualizmie wciąż mówi się za mało. Jak to zmienić?

***

Na koniec nieco poboczna uwaga. Kto zdecyduje się sięgnąć po „Sodomę”, powinien zacząć od końca. Że autor jest niewierzącym homoseksualistą, wiadomo powszechnie. W ostatnim rozdziale Martel opisuje, dlaczego odszedł z Kościoła. Inaczej: sam twierdzi, że „po prostu” coraz mniej interesował się wiarą, a coraz bardziej – świecką literaturą. Ma to wszakże swoje przyczyny; Francuz urodził się, jak wyznaje, w katolickiej rodzinie. Katolickiej – ale bardzo mało pobożnej, rzadko praktykującej. Gdy dorastał, proboszczem jego parafii został niezwykle dynamiczny kapłan. Martel blisko się z nim związał, obserwował go, trochę podziwiał. Uważał go za dobrego księdza. Był to wszakże tylko sztafaż; kapłan zmarł na AIDS. Okazało się, że był czynnym homoseksualistą. A więc: francuski laicyzm, niepraktykująca rodzina, ksiądz, który prowadzi głęboko grzeszne, podwójne życie… Nie, to nie literatura sprawiła, że Martel odszedł od wiary. Warto o tym pamiętać czytając jego książkę.

Paweł Chmielewski


------------------------------------

„To publicystyczny alarm. Mam nadzieję, że pozwoli nie tylko przybliżyć Czytelnikowi drogę, którą Kościół w Niemczech kroczy konsekwentnie od lat, ale sprowokuje też, do postawienia pytania: czy chcemy tego samego?

 

Jeżeli odpowiedź będzie twierdząca, nie trzeba nic robić. Wystarczy płynąć z głównym nurtem europejskiego katolicyzmu. Modernistyczny model sam do nas przyjdzie. Jeżeli jednak chcemy zachować skarb wiary w takiej formie, w jakiej został nam przekazany, nie możemy dłużej stać z boku ogólnoświatowej debaty o przyszłości Kościoła. Nie próbuję tu dać całościowego obrazu Kościoła katolickiego w Niemczech. Wiele szczegółowych spraw zupełnie pomijam. Pochylam się przede wszystkim nad tymi przemianami i zjawiskami, które - dotykając wykładni wiary - wykraczają zdecydowanie poza niemieckie granice. Wspominam często o Kościele katolickim w Austrii, niekiedy także w Szwajcarii; pod względem progresywnego kierunku przebudowywania katolickiej wiary kraje niemieckojęzyczne w wielu punktach stanowią jedność.” (Paweł Chmielewski, fragment wstępu) 

Treściwy i wciągający raport o stanie Kościoła w Niemczech – i nie tylko. A równocześnie, przekrojowa analiza najbardziej dziś palących problemów teologicznych i ich konsekwencji: od buntu wobec encykliki Humanae vitae, przez błędne pojmowanie sumienia, aż po próby przedefiniowania katolickiej etyki i dyscypliny sakramentalnej. Warto przeczytać!