Całkowicie bez echa przeszła w polskich mediach sprawa ks. prof. Ansgara Wucherpfenniga, niemieckiego jezuity, który otrzymał od Stolicy Apostolskiej oficjalną zgodę na głoszenie herezji. Tymczasem pokazuje ona, jak wielkie postępy poczyniła już w Kościele katolickim liberalna rewolucja.

W październiku tego roku media w Niemczech poinformowały, że dotychczasowy rektor Wyższej Szkoły Teologiczno-Filozoficznej Sankt Gallen we Frankfurcie będzie musiał ustąpić, bo nie otrzymał z Watykanu wymaganej zgody na dalsze piastowanie urzędu. Taka decyzja zapadła w Kongregacji Nauki Wiary i Kongregacji ds. Edukacji Katolickiej.

Powodem była w pełni uzasadnione oskarżenia o głoszenie herezji. Wucherpfennig proponował udzielanie kobietom święceń kapłańskich. Publicznie przyznawał, że zdarzało mu się wbrew kościelnemu prawu udzielać błogosławieństwa jednopłciowym parom. W licznych artykułach naukowych i szeregu wystąpień w prasie krytykował też nauczanie Kościoła na temat homoseksualizmu. Według jezuity Kościół się myli oceniając związki gejowskie jako grzeszne; jego zdaniem Magisterium jest pozbawione w tym wypadku jakiejkolwiek biblijnej podstawy. Jezuita uważa – podobnie jak ogromna rzesza niemieckich teologów, księży, biskupów – że współczesna nauka udowodniła, iż skłonności homoseksualne są naturalne i wrodzone. Autorzy biblijni pozbawieni tej wiedzy mieliby potępiać rozpustę, ale nie homoseksualizm rozumiany jako autentyczna miłość między dwojgiem ludzi tej samej płci.

Sprawą Wucherpfenniga zajęły się czołowe postacie Kościoła. Potępił go jednoznacznie kard. Gerhard Müller, były prefekt Kongregacji Nauki Wiary. Ale heretyk znalazł silniejszych obrońców. Wiadomo, że w Watykanie za zmianą decyzji lobbowali między innymi generał jezuitów o. Arturo Sosa Abascal oraz przewodniczący Konferencji Episkopatu Niemiec kard. Reinhard Marx, obaj bliscy Ojcu Świętemu.

Kilka dni temu ogłoszono, że Wucherpfennig będzie mógł objąć dawny urząd. Co więcej jezuita zakomunikował otwarcie, że tam, gdzie będą tego wymagać jego duszpasterskie obowiązki będzie wprawdzie pozostawał w zgodzie z nauczaniem Kościoła, ale… w swojej pracy naukowej zamierza dalej „twórczo” rozwijać doktrynę.

Taki obrót wypadków nie powinien zaskakiwać. Co najmniej od 1968 roku Stolica Apostolska toleruje głoszenie przez teologów i biskupów heterodoksyjnych poglądów na ludzką seksualność. Sprawa Wucherpfenniga jest tylko kolejnym dowodem na to, że w Kościele zaszły już bardzo głębokie zmiany. Najważniejszym z ich źródeł jest nowa ocena ludzkiego sumienia, sprzeczna z tradycyjnie katolicką, wyrażoną przez św. Jana Pawła II w Veritatis splendor. Drugim jest postępujące od ponad stulecia przyjmowanie przez katolicką teologię protestanckiego spojrzenia na źródła Objawienia. Tradycja liczy się coraz mniej, a coraz bardziej Pismo Święte odczytywane na sposób historyczny. 

W idących jak zwykle w awangardzie zmian Niemczech w ostatnich miesiącach wielu biskupów mówi już zupełnie wprost rzeczy, których jeszcze niedawno nie mieliby odwagi powiedzieć: że nauczanie Kościoła na temat ludzkiej seksualności jest przestarzałe i wymaga zmiany. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że taka zmiana przyjdzie. Na poziomie Kościoła powszechnego blokują ją jeszcze różne episkopaty bardziej konserwatywne, co pokazał ostatni Synod Biskupów o młodzieży. Będzie zatem przeprowadzana na poziomie lokalnym, tak samo, jak w przypadku rozwodników w nowych związkach czy dopuszczania do Eucharystii protestantów. Prawdopodobnie zobaczymy wkrótce, że w krajach liberalnych udzielanie kościelnych błogosławieństw parom gejowskim stanie się normą.

Kościół z miesiąca na miesiąc staje się w widzialny sposób coraz bardziej rozbity i zatomizowany. Myliłby się jednak ten, kto oskarżałby o ten stan rzeczy tylko Franciszka. Ojciec Święty rzeczywiście otworzył na oścież drzwi, przez które szerokim strumieniem wlewa się do Kościoła powódź rewolucji. Drzwi te jednak już od dawna nie były szczelnie zamknięte, a masy mętnej wody wzbierały długo. Papa Bergoglio wyciąga ostateczne konsekwencje z twierdzeń głoszonych od dziesięcioleci przez progresywnych teologów zachodnich oraz ze zmian wprowadzonych na Soborze Watykańskim II. Jego głośne dokumenty z adhortacją apostolską Amoris laetitia na czele zostały ogłoszone rewolucyjnymi i przynoszącymi zmianę paradygmatu. To prawda, ale dokumenty te nie są w niczym oryginalne. Papież Franciszek na nowy poziom przenosi to, co głoszono i nierzadko realizowano już od dawna, choćby w Niemczech. Heterodoksyjna praktyka zyskuje oficjalną sankcję, ale poprzez jej tolerowanie sankcję nieoficjalną posiadała już wcześniej.

Obecny Ojciec Święty jest do pewnego stopnia instrumentem w cudzych rękach. Tak już bywało w przeszłości wielokrotnie. Tym razem doktrynalnymi krokami papieża steruje grono wpływowych hierarchów liberalnych – nie tylko niemieckich, ale także włoskich i amerykańskich. Hierarchowie ci dążą do sprotestantyzowania Kościoła w celu doprowadzenia do jedności z luteranami – oraz do pogodzenia się ze współczesnym światem, zwłaszcza w obszarze oceny ludzkiej seksualności. To nie jest grupa w Kościele wyalienowana, ale reprezentacja całej rzeszy postępowych teologów i duszpasterzy z wielu krajów całego świata. Mówi się, że obserwujemy dziś walkę papieża Franciszka z Janem Pawłem II. Faktycznie, ale to tylko wierzchnia warstwa konfliktu. Problemem nie jest papież Argentyńczyk; problemem są przede wszystkim zgubne, z gruntu niekatolickie idee, które opanowały znaczną część ludzi Kościoła. Dziś można odnieść wrażenie, że większość.

Paweł Chmielewski