Pamiętam wielkie oburzenie na Kościół katolicki, za to, że jednen z jego hierarchów, abp Jóżef Wesołowski został oskarżony o czyny pedofilskie. I bardzo dobrze, że wszyscy stanęli po stronie seksualnie wykorzystanych dzieci. Dobrze też stało się, że Watykan wykluczył byłego nuncjusza apostolskiego na Dominikanie ze stanu kapłańskiego. W Kościele istnieje zerowa tolerancja dla pedofilów. I to jest normalne i oczywiste.

Zaskakuje mnie jednak inne wydarzenie. Oto Roman Polański, reżyser oskarżony o czyny pedofilskie spokojnie sobie spaceruje po krakowskim Rynku. Człowiek, który wykorzystał seksualnie małoletnią dziewczynę powinien siedzieć w więzieniu, ale nie. Polański, gwiazda Hollywood i autorytet piknikowej gawiedzi, jest bezkarny. Polański przebywa w Polsce na wypoczynku i przygotowuje się do kręcenie swojego nowego filmu. Cały jednak czas amerykański wymiar sprawiedliwości ściga tego reżysera-pedofila. Jeśli Stany Zjednoczone wystąpią do Polski o wydanie Polańskiego, rozpocznie się procedura ekstradycyjna. Czy Polska wydałaby Polańskiego Amerykanom? Oto jest pytanie. "W chwili, kiedy procedura zostanie wszczęta, wtedy będziemy mogli rozmawiać o kwestii spełniania warunków koniecznych do tego, aby pan Roman mógł pozostać w Polsce. Mamy nadzieję, że procedura zostanie rozwiązana po myśli pana Romana i że będzie on mógł realizować swoje plany swobodnie - mówi adwokat reżysera Jan Olszewski.

Co powinna zrobić Polska? Polski sąd lub minister sprawiedliwości? Powinien zatrzymać Polańskiego i przekazać go Amerykanom. Tego domaga się sprawiedliwość, ale i szacunek dla ofiar pedofilów. Nie ważne kim jest człowiek, jaki ma status? Jeśli jest oskarżony o czyn pedofilski powinien zostać potraktowany na równi z tymi, którzy czekają na proces. I tyle. Ale nie, Polański sobie spaceruje i ma w nosie wszelką sprawiedliwość, oraz ofiary pedofilii. W tym momencie polski świat kultury powinien podnieść alarm. Wolą jednak oskarżać modlących się katolików o prowadzenie krucjaty przeciwko Golgota Picnic. Gdzie my do jasnej ciasnej żyjemy?

Sebastian Moryń