Dziś po raz pierwszy w historii istnieje obawa, że wyznawcy Chrystusa znikną z Iraku - mówi w rozmowie z Teologią Polityczną ks. Prof. Waldemar Cisło - dyrektor Stowarzyszenia Papieskiego „Pomoc Kościołowi w Potrzebie”

Teologia Polityczna: Co konflikt chrześcijańsko-muzułmański tak naprawdę oznacza dla Polski i Kościoła? Jakie mogą być konsekwencje wydarzeń na Bliskim Wschodzie – czy żyjemy w obliczu realnego zagrożenia?

Dając odpowiedź, na tak postawione pytanie, staję w obliczu trudnego zadania, gdyż z jednej strony muszę zmierzyć się z obiegowymi poglądami funkcjonującymi w dyskusji publicznej w Polsce – na temat relacji chrześcijanie – muzułmanie – z drugiej strony, trudność stanowi odniesienie się do bardzo złożonej sytuacji na Bliskim Wschodzie, gdzie w zależności od kraju wygląda ona nieco inaczej.

Odniosę się do moich obserwacji z rozmów „na miejscu”. W ostatnim roku miałem okazję odwiedzić tzw. trudne ziemie – od Syrii, Arabii Saudyjskiej, po kilka miejsc w Iraku. Dzięki pracy dla Papieskiego Stowarzyszenia Pomoc Kościołowi w Potrzebie mam bieżący kontakt z księżmi i biskupami tam pracującymi, jednak z góry przepraszam, że nie zostaną  podane tutaj ich dokładne nazwiska, gdyż np. w Arabii Saudyjskiej nie ma ani jednego miejsca, gdzie można oficjalnie sprawować Mszę św., a żyje w tym kraju ok 1,5 miliona katolików z Filipin i podobna liczba osób z Indii, a podejrzenie o modlitwę może się skończyć uwięzieniem.

Teologia Polityczna: Czy możemy mówić o konflikcie chrześcijańsko-muzułmańskim?

Kiedy przypomnimy sobie okres przed rozpoczęciem tzw. interwencji przez siły koalicyjne w Iraku, to dobrze pamiętamy ogromne wysiłki Jana Pawła II, mające na celu powstrzymanie Amerykanów. Przypomnijmy tylko dwie wypowiedzi: Atak na Irak będzie zbrodnią przeciw pokojowi. Najeźdźcy nie działają w imię wartości Zachodu oraz gdy, jak w tych dniach w Iraku, wojna zagraża losom ludzkości, trzeba bezzwłocznie, głośno i zdecydowanie powtarzać, że tylko pokój prowadzi do budowy sprawiedliwego i solidarnego społeczeństwa[1].

To co stało się w 2003 roku, za sprawą Zachodu, ma swoje konsekwencje po dziś dzień. Oczywiście dla przeciętnego muzułmanina wojska amerykańskie i europejskie to byli krzyżowcy, którzy przybyli podbić ich kraj. W Iraku w 2003 roku mieliśmy 1,5 miliona chrześcijan dzisiaj mamy ich 200-300 tysięcy. Niestety jako mniejszość – religijna i społeczna – musieli zmierzyć się ze ślepą nienawiścią ludzi, którzy stracili bliskich. Wtedy najłatwiej atakować najsłabszych! To nie jest tak, że dopiero po 2003 roku pojawiły się prześladowania chrześcijan w Iraku. W ostatnich stu latach było pięć takich okresów. Kościół chaldejski, związany z terenami dzisiejszego Iraku, swoją historię wywodzi od I wieku po Chrystusie! Ze względu zaś na krwawe represje i szykany nosi dziś imię – Kościoła krwi. Pomimo wielu trudności i ogromu ofiar chrześcijanie znaleźli sposób na przeżycie w trudnych warunkach dominacji muzułmańskiej i do tej pory to się udawało. Dziś po raz pierwszy w historii istnieje obawa, że wyznawcy Chrystusa znikną z Iraku. To nie oznacza, że papież czy ogólnie Kościół, opowiadają się za dyktaturą, ale gdy porównamy liczbę ofiar za czasów Saddama Husajna z liczbą zabitych w różnych zamachach, to bilans wypada na niekorzyść sił koalicyjnych, które zdestabilizowały kraj, a nie umiały czy nie chciały, dać silnego rządu. Co to za demokracja, gdzie w niektórych rejonach frekwencja wynosiła czterysta procent![2]

Dzisiaj Irak stoi przed groźbą podziału i nie widać światełka nadziei w tym „tunelu” rozpaczy i cierpienia. Stąd trudno się dziwić, że tamtejsi muzułmanie odnoszą się z niechęcia do chrześcijan, którzy w ich przekonaniu zniszczyli państwo lub są temu współwinni. Osobnym zagadnieniem wartym dyskusji jest wojna wewnątrz samego islamu – pomiędzy sunnitami a szyitami.  

Podobne postrzeganie chrześcijan-krzyżowców, czyli ludzi Zachodu, występuje w wielu innych krajach tego regionu. Wszędzie tam, gdzie Amerykanie, czy inne kraje zachodnie, realizują swoje interesy. Jest powszechnie znanym faktem, że w ostatnich trzydziestu latach pięćdziesiąt procent chrześcijan opuściło Bliski Wschód. Trzeba stwierdzić, że opuścili oni definitywnie swoją ojczyznę. W samym Egipcie żyje od 8 do 10 milionów wyznawców Chrystusa. W jednym ze spisów Koptowie doliczyli się aż 12 milionów wyznawców, dane rządowe mówią z kolei o 6 milionach. Chrześcijanie mają ogromny wpływ na kształtowanie się sytuacji na całym Półwyspie Arabskim oraz w krajach Bliskiego Wschodu, gdzie są obecni jako pracownicy najemni. W wielu państwach tamtego regionu, nie mogą praktykować swojej religii, są karani za przewinienia, których nie popełnili oraz wydalani bez powodu. Wstrzymywane są ich wynagrodzenia, a oprócz tego doświadczają wielu innych szykan. Mówi się nawet w tym przypadku o nowej formie niewolnictwa.

To, co się dzieje w Iraku czy Syrii w stosunku do chrześcijan, nosi znamiona holokaustu.

CZYTAJ WIĘCEJ: www.teologiapolityczna.pl