Czy zjazd największej w Polsce organizacji dziennikarskiej jest wydarzeniem wartym zauważenia? Teoretycznie tak, SDP skupia w końcu kilka tysięcy nieprzeciętnych indywidualności, większość z nich to ludzie aktywni i znani w swoich środowiskach. Nie ma tu osób przypadkowych, to nie jest związek zawodowy, ale stowarzyszenie twórcze. Na zjazd, który odbył się w miniony weekend przyjechało ponad 130 delegatów wybranych demokratycznie, na walnych zgromadzeniach oddziałów SDP. Każdy wystawił więc najmocniejszą ekipę. Obrady trwały dwa dni, podsumowano trzy lata, omawiano dziesiątki spraw, wybrano prezesa, zarząd, kluczowe komisje, sąd…

Zgoda. Nie wszystkich to musi pasjonować. Nie było ofiar w ludziach, nikogo nie pobito, delegaci nie postarali się o jakiś obyczajowy skandal, nie pomyślano nawet o tym, by wypuścić na Foksal psa przebranego za pająka. SDP może więc mieć tylko do siebie pretensje, że nie zainteresował sobą mediów w sposób dostosowany do obowiązujących dziś standardów.

No, ale od czego są portale branżowe. Press.pl jak zwykle nie zawiódł i o zjeździe SDP poinformował, nawet w bardzo obszernej, profesjonalnej rzecz jasna, informacji, pełnej zróżnicowanych opinii. Warto się nad nią pochylić, bo to zawsze cenna nauka dla dziennikarzy – jako się rzekło – nie potrafiących dotrzeć do odbiorcy z atrakcyjnym przekazem.

Lekcja pierwsza, wcale nie trzeba być na miejscu, by napisać dobrą relację z takiego wydarzenia. To przesąd. Komu by się chciało w taki ziąb, w dodatku w weekend udawać się na ulicę Foksal (gdzie to jest?) w Warszawie. Skąd wiadomo, że autorka tam nie dotarła? Bo będąc na sali obrad nie sposób byłoby popełnić podstawowej pomyłki dotyczącej tego, kto wszedł do zarządu, a kto z niego ubył. Trudno byłoby też wówczas nie uzyskać do tekstu wypowiedzi ustępującego/wybranego prezesa SDP, który był dostępny przez kilkadziesiąt godzin (z przerwami na papierosa włącznie).

Ale przecież nie po to wymyślono telefon, by tracić czas na takie fanaberie. Wystarczy mieć na sali swoich ludzi, którzy wszystko nam opowiedzą. I tu lekcja druga – ciekawym rozmówcą  nie jest ten, kto wybory wygrał, lecz ten, kto je przegrał. A im wyraźniej przegrał, tym bardziej staje się ciekawy. Zjazd widziany oczyma Krzysztofa Bobińskiego i Bartosza Ławskiego, to jest to, co czytelnika może zainteresować. Większość jest nudna, mniejszość fascynująca.

Weźmy taką wypowiedź : „Spodziewałem się porażki. Wielu członków SDP z prowincji sprzyja Krzysztofowi Skowrońskiemu. Nie bez znaczenia był też fakt, że kilka tygodni temu zjazd Oddziału Warszawskiego SDP wybrał na walny zjazd popierających go kandydatów" – przyznaje Bobiński. Na pozór jest to „oczywista oczywistość”. Zarząd został wybrany ponownie, bo po prostu miał w tym co robi poparcie zarówno „prowincji”, jak Warszawy. Ale to przecież takie banalne… 

Dlatego (lekcja trzecia) finalny przekaz musi być inny, właśnie zaskakujący, zmieniający optykę czytelnika. Formułuje go Bartosz Ławski, sekretarz OW SDP, wyjaśniając, że Stowarzyszenie jest… wyobcowane ze środowiska. „Obecnie SDP służy tylko grupie prawicowych dziennikarzy” – mówi. I dzięki tej celnej diagnozie większość staje się nagle mniejszością (w dodatku „tylko służącą grupie”), zaś mniejszość jawi nam się, jako reprezentacja większości, nieomal kadra narodowa dziennikarzy. I w tej sytuacji nie może dziwić, że redaktor Ławski zapowiada już co będzie w następnych odcinkach: „W najbliższym czasie będziemy zastanawiać się, czy Oddział Warszawski SDP, który posiada własną osobowość prawną, nie powinien się stać niezależną organizacją – zapowiada Ławski”.
I co, można o zjeździe opowiedzieć ciekawie? Można! Trzeba tylko wiedzieć, do kogo zadzwonić.

Piotr Legutko/Sdp.pl