Nierównomierny rozwój kraju polega nie tylko na tym, że w Warszawie żyje się lepiej niż w Supraślu. Pęknięcie na Polskę A i Polskę B przebiega także w poprzek metropolii i małych miasteczek. Czasem nawet przez środek ulicy.

Polska to dziś nowoczesne, strzeżone osiedla i sypiące się blokowiska, gdzie czas zatrzymał się w początkach III RP. Pracownicy wielkich korporacji mówiący językami i ludzie ledwo po pięćdziesiątce bez pracy, z którymi nikt nie ma ochoty szukać wspólnego języka.

Ostentacyjne bogactwo i dyskretna bieda. Tak jest pewnie w każdym zakątku świata. Dzielnice luksusu i slumsy są wszędzie. Specyfiką polskich nierówności społecznych jest to, że są całkiem świeżej daty.

W PRL normą była szara równość w niedostatku. Państwo, które z dumą odwołuje się do „Solidarności” jako swego mitu założycielskiego, daje szanse głównie tym, którzy potrafią o siebie zadbać. To kraj sukcesu dla ludzi osobistego sukcesu.

Sukces dobrze się sprzedaje. Biedy nie wystawiamy na publiczny widok. W mediach tradycyjnych i społecznościowych dominują ludzie spełnieni i szczęśliwi. Nawet ci, którzy twierdzą, że dzieje im się krzywda, którzy organizują marsze i pikiety, niewiele różnią się w obrazku od sfrustrowanych obywateli Hiszpanii czy Portugalii.

Jest też oczywiście i ta inna twarz polskiej biedy, o naturalistycznych, szpetnych rysach. Ta też dobrze się sprzedaje.

Codzienne serwisy pełne są scenek z życia marginesu, widoku pijackich melin, zaniedbanych dzieci, ordynarnych facetów i wulgarnych kobiet. „Polska Smarzowska”. Ale to nie bieda, to patologia.

Żeby zobaczyć biedę nienachlaną, prostą, ale nie prostacką, zawstydzoną, zmęczoną, wystarczy zobaczyć, jak ludzie robią zakupy w osiedlowych marketach, postać w kolejce po rejestrację do specjalisty, a najlepiej pojechać tam, gdzie nie jeździ już kolej i PKS. Gdzie chorych do lekarza wożą sąsiedzi dużym fiatem. Albo poczytać stronę z opisami losów rodzin sporządzonymi przez wolontariuszy „Szlachetnej paczki”.

Ktoś powie – to też margines, choć bez negatywnej konotacji. Powie tak, bo jego ścieżki nie krzyżują się ze ścieżkami, którymi chadza bieda. A nie jest to trudne.

Zbudowaliśmy sobie w końcu państwo bezkolizyjne, w którym nie wpadamy na siebie.

Często słyszę zdanie „od dwudziestu lat nie korzystałem z państwowej służby zdrowia” (więc nie muszę widzieć, co się tam dzieje), oczywiście najczęściej w kontekście zasadności płacenia składki. Bo chętnie odcięlibyśmy ostatnie linki zobowiązań i powinności.

Służba zdrowia i edukacja to przykłady segregacji niemal otwarcie wpisanej w system III RP. W tym samym państwie, w tym samym mieście, czasem w tej samej dzielnicy funkcjonują obok siebie usługi dla lepszych i gorszych rodaków. Ci pierwsi mają mierzalne statystycznie większe szanse na dobre zdrowie i efektywną edukację. Drudzy mają za swoje.

Szkoła podstawowa to praktycznie ostatni poziom kształcenia, gdzie szanse na dobry wynik nie zależą od zamożności (lub kapitału kulturowego) rodziców. Potem następuje już segregacja i zaczyna się podział na lepszą i gorszą edukację. Gimnazja (które powstały, by wyrównywać szanse) i licea dzielą się na te, które zgarniają najlepszych absolwentów i te, gdzie poziom kształcenia jest wyraźnie niższy. Na studiach zasada jest jeszcze bardziej przewrotna; za darmo uczą się bogaci, biedniejsi płacą za studia zaoczne.

Bogata Polska ma swój nowy symbol: Pendolino. Pociąg na miarę naszych aspiracji, łączący bez zbędnych przystanków metropolie, enklawy luksusu. Mieszkańcy małych miast i wsi mogą sobie siadać na zarosłej chaszczami ławeczce dawnego przystanku PKS, tuż obok ruiny starego dworca PKP, by z daleka obserwować ten powiew wielkiego świata. A potem spakować się i jechać za chlebem do stolicy… jakiegoś europejskiego kraju.

Polskim problemem numer jeden nie jest ani podział postkomunistyczny, ani postsmoleński. Spory polityczne, emocje plemienne, są w dużej mierze sztucznie kreowane, podgrzewane i nakręcane. Podział, który tak gwałtownie objawił się w 2006 roku, równie szybko może zniknąć. Dużo trwalszy i coraz trudniejszy do zasypania wydaje się podział dotyczący poziomu życia, dostępu do usług, dobrej pracy.

Kazik Staszewski śpiewał w 1988 roku: „Moja ulica murem podzielona/ Świeci neonami prawa strona/ Lewa strona cała wygaszona/ Zza zasłony obserwuję obie strony / Lewa strona nigdy się nie budzi/ Prawa strona nigdy nie zasypia..”

Prorok jaki czy co?

Piotr Legutko

Tekst pochodzi z portalu Stacja7.pl