Czyżby Krzysztofowi Pieczyńskiemu skończyły się intratne propozycje filmowe albo teatralne? A może od dawna nie zagrał żadnej absorbującej roli, więc ma wiele czasu na refleksję? Albo marzy mu się już nie tylko aktorstwo, ale wejście w buty wieszcza, autorytetu, którego z uznaniem będą słuchali Polacy?

Takie pytania nasuwają się po ostatnich medialnych występach znanego aktora. Pieczyńskiego widać na ekranie, ale częściej w newsowych stacjach, aniżeli ambitnych filmach. Może właśnie ten brak ciekawych propozycji jest przyczyną medialnej aktywności aktora?

Jak inaczej wytłumaczyć to, że artysta najpierw pojawił się w TVN24, by opowiadać niezwykłe brednie na temat Kościoła katolickiego, a teraz... praktycznie to samo powtórzył w studiu Polsat News.

„Każdy mój kontakt z Kościołem katolickim jest kontaktem, w którym moja godność ludzka i moje prawa obywatelskie są deptane” - opowiadał Pieczyński. „Bez względu na to, jaka ilość dokumentów na temat zbrodniczej działalności Kościoła zostanie pokazana Polakom, oni odwracają od tego wzrok. Cywilizacja śmierci to cywilizacja, którą zbudował Kościół. To jest zatęchła atmosfera, pozbawiona pierwiastka twórczego. Ja widzę, że gospodarzem tego kraju jest Kościół katolicki... To najwyższa pora, żeby Polacy odzyskali swój kraj, ponieważ nie są gospodarzami tego kraju... Polacy muszą odzyskać ten kraj” - manifestował.

„Polska musi być państwem świeckim, a nie wyznaniowym. Wszyscy płacą na Kościół i jest w związku z tym bezkarność Kościoła. Jest to instytucja, która od VIII wieku jest nielegalną instytucją, która narzuciła ludzkości swoją wolę. Musimy wrócić do VIII wieku i rozliczyć Kościół z działalności przeciwko ludzkości” - apelował Pieczyński.

Czy te frazesy nie wydają się państwu znajome? To samo kilka dni temu mówił na antenie TVN24, wprawiając w niemałe zakłopotanie kolegę po fachu Jerzego Zelnika (pisaliśmy o tym na Fronda.pl TUTAJ).

Po występie w programie Andrzeja Morozowskiego zastanawiałam się, czy do Pieczyńskiego już pielgrzymują działacze Twojego Ruchu, wszak jego pełnych jadu wypowiedzi nie powstydziliby się Janusz Palikot, prof. Magdalena Środa i prof. Jan Hartman razem wzięci. W końcu jesteśmy w gorącym okresie przedwyborczym, więc partiom (zwłaszcza tym z marginesu sceny politycznej) pewnie przydałyby się medialne, znane twarze. Na razie jednak media nie donoszą o żadnym tego typu transferze, więc Pieczyński kontynuuje swój rajd po telewizyjnych studiach.

Gdyby jeszcze udało mu się powiedzieć coś nowego, choćby jedno zdanie, albo wskazać kilka konkretnych argumentów, mających potwierdzić jego ostre zarzuty... Nic z tych rzeczy, aktor ogranicza się do powtarzania frazesów na temat cywilizacji śmierci, jaką rzekomo stworzył Kościół albo o deptaniu jego godności przez tę instytucję.

To zresztą dość interesujące spostrzeżenie. Jeśli Pieczyński czuje się taki „podeptany” przez Kościół czy katolików, to przecież nie musi chodzić na nabożeństwa, nie musi słuchać kazań księży, może trzymać się od tej instytucji całkowicie z daleka. Przecież nikt z Kościoła nie wchodzi mu z butami do domu, nie zagląda w talerz czy do łóżka (bo gdyby tak było, z pewnością aktor nie omieszkałby zgłosić tego odpowiednim służbom). Trudno zgadnąć, z jakich źródeł Pieczyński czerpie wnioski na temat działalności Kościoła w Polsce, można jednak przypuszczać, że raczej z pism pokroju „Nie” Jerzego Urbana, bowiem tylko tam można znaleźć tak pełne jadu paszkwile, w których nie ma nawet ziarna prawdy. Nie sądzę, by aktor kiedykolwiek na własne oczy zobaczył wymiar działania Kościoła w Polsce – gdyby tak było, gdyby odwiedził choć jeden dom dziecka, hospicjum, dom dla samotnych matek, jakie prowadzą katolicy – nie opowiadałby takich bredni. A jeśli mowa o „deptaniu godności” to jedynym depczącym jest tu właśnie Pieczyński, który – nie powołując się na konkretne dowody – szarga i depcze godność wierzących Polaków.

Co ciekawe, jeszcze kilka lat temu aktor wypowiadał się o Kościele w zupełnie inny sposób. "Myślę, że największą iluzją Polaków jest to, że myślą o sobie, że są ludźmi wierzącymi. Nie dociera do nas, że wiara to przede wszystkim praca nad sobą. Tak popularne w Polsce zamiatanie śmieci pod dywan, nasze czego oko nie widzi, tego sercu nie żal. To jest hipokryzja i śmierć wiary. Nie ma innej drogi do Boga niż przez poznanie siebie. Nie ma też wiary w Boga bez wiary w siebie i ludzi" - mówił w wywiadzie dla "Zwierciadła" w 2007 roku. 

Owszem, to dość gorzkie spostrzeżenie, nie ma w nim jednak takiej nienawiści, jaką teraz do Kościoła sączy Pieczyński. Być może, idąc za myślą wyrażoną kilka lat temu przez artystę, jego dzisiejszy brak wiary jest właśnie efektem braku wiary w siebie i ludzi? Pozostaje więc mieć nadzieję, że jednak spotka na swojej drodze takie osoby, dzięki którym będzie mógł łaskawszym okiem spojrzeć na rzeczywistość Kościoła... 

Marta Brzezińska-Waleszczyk

*Cytaty z wypowiedziami Krzysztofa Pieczyńskiego w Polsat News pochodzą ze strony Se.pl