Dowodami na „wyznaniowość” polskiego państwa jest to, że istnieją szkoły katolickie, także publiczne, że rok szkolny jest „demolowany” (to określenie „Polityki”) przez rekolekcje, przygotowania do komunii czy bierzmowania, a nawet to, że w szkołach wiszą krzyże. Wszystko to ma być dowodem na skandaliczne skatolicyzowanie Polski, z którym trzeba walczyć. Problem polega na tym, że akurat te kwestie – z których się cieszę – wynikają z tego, że w Polsce szkoła jest publiczna, a nie państwowa. A skoro tak, to jeśli większość uczniów jest katolikami, to mają oni prawo do uobecnienia swoje wiary w szkole. Inne podejście oznaczałoby uczestnictwo systemu oświatowego w ateizowaniu uczniów.

Dziennikarce „Polityki” przeszkadza także to, że harcerstwo odwołuje się do Pana Boga. I znów można odnieść wrażenie, że pani Podgórskiej harcerstwo myli się z sowieckimi pionierami. Od czasów Baden Powella skauting był związany z wiarą w Boga. I dobrze, że ZHP wróciło do harcerskich i skautowych korzeni.

Ale największym skandalem jest to, że w szpitalach pracują kapelani i istnieją kaplice. Już samo to, że w szpitalu jest kaplica (choć jak rozumiem chorzy w niej nie leżą) ma sprawiać, że ateista ma się czuć w szpitalu jak „zbędny wyjątek”. Jakby tego było mało kapelan chodzi po salach i zachęca do rozmowy. Wszystko to ma oznaczać, że „Polska nie jest krajem, w którym zaprasza się kapłana do swojego życia. Trzeba go raczej wypraszać. Konstytucja zapewnia, co prawda, wolność sumienia i religii, ale obywatel (…) zmuszony jest do kontaktu z przedstawicielami Kościoła i katolickimi instytucjami” - oznajmia Podgórska. A ja mam propozycję dla politruków z „Polityki”, by w ogóle zakazali katolikom pojawiać się na ulicach, albo przynajmniej by wprowadzili zakaz poruszania się w sutannach. Jeśli tego nie zrobią subtelne oczy bezbożników zawsze mogą zostać urażone przez kontakt z instytucją Kościoła i jej przedstawicielami.

TPT/Polityka