- Polska armia będzie liczniejsza. Docelowo powinna dysponować siłą 150 tys. żołnierzy - zapowiada minister obrony narodowej Antoni Macierewicz.

Europa przez ostatnie lata bagatelizowała tę sferę, jaką jest obronność. Polskie wojsko również było systematycznie redukowane. W PRL armia liczyła ok. 450 tys. żołnierzy, w latach 90. była już o połowę mniejsza. W końcu w 2008 r. zapadła decyzja o likwidacji poboru i uzawodowieniu wojska. Dziś liczy ono ok. 100 tys. żołnierzy, a ok. 20 tys. to Narodowe Siły Rezerwowe.
Społeczeństwa europejskie czuły się bezpiecznie w ostatnich latach. Dopiero spokój zakłócił Władimir Putin poprzez wszczęcie wojny na Ukrainie.

– Jest to jeden z powodów odwrócenia czy zahamowania tendencji polegających na redukcji liczebności armii poszczególnych państw – mówi Tadeusz Wróbel, ekspert do spraw wojskowości, dziennikarz „Polski Zbrojnej”. Jak podkreśla, niektóre kraje europejskie, na przykład Belgia, zapowiadają redukcję wojska.

– Ich armia liczy 30 tys. dobrze wyszkolonych i uzbrojonych żołnierzy, ale ma zostać okrojona o 5 tys. osób. To nie może dziwić, zważywszy na położenie geopolityczne tego państwa – zauważa Wróbel.

– W innej sytuacji są Polska, Węgry czy państwa bałtyckie. - dodaje.

Gen. Roman Polko, były dowódca GROM, dobrze ocenia zapowiedzi szefa resortu obrony.

– Stać nas na 150-tysięczną armię, ale budujmy ją rozsądnie, tak by nie „wylać dziecka z kąpielą” . Takie szybkie powiększenie stanów osobowych przerabiałem w mikroskali w GROM. Gdy byłem dowódcą jednostki, zapadła decyzja o jej powiększeniu. Okazało się wtedy, że nie można tego zrobić szybko, bo dostaniemy przypadkowych ludzi, nie było też odpowiedniego zaplecza, bazy itp. - mówi.

Według niego powiększenie armii powinno być procesem obliczonym na lata i dopracowanym w szczegółach.

tg/wprost.pl