Trwająca przez ostatni kwartał debata wokół wydarzeń na Majdanie to jeden z najbardziej interesujących sporów politycznych ostatnich lat. Pokazał on wyraźnie, że tym, co dzieli polskich patriotów, wbrew obiegowemu przekonaniu, nie jest wyłącznie lokowanie politycznego zaufania w różnych aktorach politycznej rywalizacji. Różni ich przede wszystkim sposób rozumienia patriotyzmu i przeżywania polityki.

Patriotyzm narodowy i romantyczny

Nie mogąc uciec od uproszczeń, spróbujmy więc nazwać dwa typy patriotyzmu, które debata o wydarzeniach na Ukrainie uwypukliła. Byłby to patriotyzm „romantyczny” i patriotyzm „narodowy”. Ich logiczną konsekwencją są zaś dwie możliwe perspektywy patrzenia na dynamiczne zmiany u naszego wschodniego sąsiada. Nazwijmy je perspektywą „mesjanistyczną” i perspektywą „realistyczną”.

Kim są „romantycy”? Głosy najbardziej wyraziste należały chyba do Agnieszki Romaszewskiej (TV Biełsat) czy Dawida Wildsteina („Gazeta Polska Codziennie”), choć postawę swoistego antyreżimowego mesjanizmu przyjęła znaczna część patriotycznej inteligencji. Z kolei głos „narodowy” artykułowali w interesujących tekstach tacy publicyści jak uważający się za republikanina Tomasz Kwaśnicki (Kresy.pl) czy wywodzący się z kręgów endeckich Karol Kaźmierczak (Prawy.pl). Przyznać trzeba jednak, że ci ostatni starali się ważyć racje w swoich tekstach, a radykalnie „realistyczne” stanowisko prezentowali – przy wszystkich dzielących ich różnicach – komentatorzy tacy jak ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, Cezary Kaźmierczak czy prof. Adam Wielomski.

Jest rzeczą dość oczywistą, że obie strony sporu o ukraiński Majdan skupiały swą uwagę na odmiennych rzeczach. Strona „romantyczna” akcentowała przemoc obozu władzy, zaś strona „narodowa” podkreślała wagę niezamkniętych rozrachunków ze złowrogim ukraińskim nacjonalizmem i brak oczywistego związku pomiędzy zwycięstwem obozu rewolucyjnego a polską racją stanu.

Bezwzględność romantyków

Pierwszą rzeczą, która wydaje się zdumiewająca, jest to, że przy całej swojej autentycznej chyba wrażliwości przedstawiciele obozu „romantycznego” mają jej znacznie więcej dla Ukraińców niż dla swoich własnych rodaków. Trauma rzezi wołyńskiej, błąkająca się gdzieś w polskiej świadomości i podświadomości narodowej, jest faktem. Brak historycznego zamknięcia tego tematu – podobnie. Tymczasem nasi „romantycy”, zadekretowawszy fakt polsko-ukraińskiego pojednania, bez skrępowania artykułują żądania, by rodacy posiadający wątpliwości czy dostrzegający głosy nijak do przyjętej oceny niepasujące po prostu zamilkli.

Proces dyscyplinowania polskiej opinii odbywa się na różne sposoby, a pojawiające się chwyty momentami zaskakują bezwzględnością, szczególnie, że posługują się nimi ludzie, którzy werbalnie odrzucają jakikolwiek makiawelizm. Są więc niepoparte niczym poza przypuszczeniami oskarżenia o funkcjonowanie na prawach szkodliwej, obcej agentury, są insynuacje niskich politycznych motywacji, są wreszcie sugestie zaburzenia oglądu rzeczywistości przez narodowe uprzedzenia i kompleksy zarazem.

To, co jest charakterystyczne, to odmowa merytorycznej dyskusji, kamuflowana psychologizowaniem i oceną wszelkich przytaczanych faktów jako sztucznie eksponowanych zjawisk z marginesu. Rolą mających wątpliwości Polaków jest milczeć. Gdy zaczynają mówić i drążyć – szkodzą wyższej sprawie.

Niekonsekwencja narodowców

Po drugiej stronie sporu też nie brakuje postaw, które przy bliższej analizie wydają się co najmniej niekonsekwentne. Skala i ton krytyki, z jaką spotkały się antyrządowe wystąpienia Ukraińców, wskazują, że część „narodowo” nastawionych Polaków uprzedzona jest nie tylko do czczących UPA ukraińskich nacjonalistów, ale do wszystkich Ukraińców, a nawet Polaków ujmujących się za ukraińską sprawą.

W takiej optyce Ukraińcy okazują się niejako genetycznie skażeni skłonnościami do zachowań barbarzyńskich. Tym, co wydaje się warte odnotowania, jest to, że brak chyba analogicznego podejścia do narodu niemieckiego, mimo iż jego przedstawiciele pozbawili życia znacznie większą liczbę naszych rodaków niż Ukraińcy. Warto też zauważyć, że tego typu trwałe narodowe uprzedzenie nie ma wiele wspólnego z kulturową koncepcją narodu, wyznawaną przez rzeczywistych polskich narodowców. Naród w ich ujęciu był zawsze rzeczywistością dynamiczną i zmienną, a nie bytem raz nadanym, o niezmiennym charakterze.

Interesująca jest również swoista niekonsekwencja polskich „realistów”. Trafnie odnotowują oni słabość państwa polskiego i brak możliwości realnego wpływu na przemiany polityczne w Kijowie. Zapewne trafnie diagnozują brak przewidywalnego związku między rewolucją a polską racją stanu. Ale zarazem nie dostrzegają rzeczywistego procesu zachodzącego na poziomie społecznym: powszechnych i trudnych do zanegowania odruchów solidarności ze strony Polaków i stopniowego przewartościowywania postaw ze strony sporej części Ukraińców.

Można się spierać, na ile takie tendencje są trwałe. Można wskazywać na luźny związek polityki rządów z emocjami na poziomie społeczeństw. Wypada jednak zapytać, czy rzeczywiście jest wyrazem realizmu formułowanie takiej narracji politycznej, która szlachetne odruchy znacznej części społeczeństwa sprowadza do roli nieodpowiedzialnej manii i przypływu politycznej głupoty?

Wielu konserwatywnych „realistów” jest nastawionych krytycznie względem demokracji. Dlaczego więc utyskują, że ten nienadający się ich zdaniem do rządzenia lud okazuje prostolinijne uczucia, zamiast przyjmować pozy charakterystyczne dla doświadczonych politycznie mężów stanu?

Realistyczne rozważania o wariantach międzynarodowych przesileń politycznych były, są i będą rozważaniami w dużym stopniu hermetycznymi. Wyrazem realizmu byłoby to przyznać i sformułować ocenę dynamiki stosunków pomiędzy Polską a Ukrainą oraz pomiędzy Polakami a Ukraińcami, odpowiadającą większościowej wrażliwości politycznej własnych rodaków.

Czas na poważne rozmowy

Z takich całkowicie znoszących się wzajemnie punktów widzenia, jak te powyżej zarysowane, wyłamuje się oczywiście wiele stanowisk w jakiś sposób wypośrodkowanych, otwartych na dyskusję i chętnych do argumentacji bez prób moralnego czy intelektualnego dyskredytowania drugiej strony.

Bogata debata wewnętrzna w ostatnich miesiącach odbyła się przecież wśród sympatyków idei narodowej. Okazało się wtedy, że wielu realistów nie odżegnuje się od celów wykraczających poza wąsko i doraźnie pojęty interes państwa, a wśród sympatyków Majdanu nie brak też ludzi, którzy nie próbują zamykać oczu na elementy układanki słabo pasujące do uproszczonych wyobrażeń.

Wydaje się, że pozostający w tle oceny ukraińskiej rewolucji spór o właściwy model polskiego patriotyzmu nieco sparaliżował wymianę argumentów. Nadszedł więc czas na rozmowę o sprawach fundamentalnych. Najlepiej zacząć ją właśnie teraz: gdy największe emocje zdążyły już ostygnąć i na świeżo ukształtowane podziały zaczynamy patrzeć z odrobiną dystansu.

Krzysztof Bosak

Tekst ukazał się na łamach internetowego tygodnika "Nowa Konfederacja"