"Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł? Albo co da człowiek w zamian za swoją duszę? "(Mt 16,26)

Nasze czasy z jakąś niespotykaną dotychczas motywacją zdają się proklamować kult nauki, tym samym przeciwstawiając ją religi: nauka albo religia, rozum lub wiara, słyszymy – w takiej atmosferze wykreowanej przez zbiorową świadomość (większość) przyszło nam żyć. Wszystko to sprawia wrażenie jakiegoś nieprzezwyciężalnego konfliktu. Czy takie stanowisko ma jakieś solidne uzasadnienie? Z jednej strony mamy niepodważalne odkrycia naukowe – głęboką penetrację wszechświata, DNA komórki, analizy niewyobrażalnie małych cząstek materii i pyłu słonecznego, z drugiej Kościół obwarowany zasadami moralnymi, przykazaniami i formalizmem. Do tego wszystkiego dochodzą jeszcze ostatnio nagłaśniane afery pedofilskie z udziałem księży oraz niejednokrotnie ujawniane tzw. podwójne życiorysy  osób w habitach – to wszystko nie do pogodzenia z tym, czego Kościół naucza. Poprzestając na takim oglądzie sprawy konflikt rysuje się bardzo wyraźnie – nauka z jej fascynacją i odkryciami tajemnic rzeczywistości, kontra smutny tłum owieczek trzymany w kagańcu przykazań kościelnych. Tak patrząc, musimy odrzucić religię, bo postrzegamy ją jako opium dla ludu, truciznę, która truje wszystko dookoła. Czy jednak takie spojrzenie dociera do istoty zarówno tego czym jest religia, jak i tego czym jest nauka?

Rzeczywistość jest bardzo skomplikowana - wielowymiarowa i polifoniczna. To jeden z powodów, dla którego mamy pokusę przylgnięcia do wszelkiego rodzaju uproszczeń, szybkich kalek, które mają nam pomóc rozumieć. Potrzebujemy tego, gdyż musimy wyrobić sobie jakiś stosunek do otaczającego świata. Działa tutaj zwykła potrzeba poczucia bezpieczeństwa – stąd intencja oswojenia rzeczywistości, która pozostając niookreśloną budziłaby lęk. Niestety wszelkiego rodzaju drogi na skróty oddalają od tego, co jest – zamykają w teoretycznym i wymyślonym świecie, który istnieje tylko w czyjejś głowie. Takie podejście nazywamy powierzchownym lub po prostu prostackim. Aż dziw bierze, gdy słyszymy wypowiedzi młodych ludzi, którzy oglądnąwszy kilka filmików na you toube, z wielką łatwością formułują sądy, które jednym zdaniem przekreślają cały dorobek chrześcijaństwa, z którego ispiracji powstały przepiękne katedry kościołów, arcymistrzowskie dzieła muzyczne najwybitniejszych kompozytorów świata czy sztuka, która po dziś dzień zapiera dech w piersiach. Mało tego – nie sposób nawet sobie wyobrazić, kim i gdzie byśmy byli, gdyby nie chrześcijaństwo. Z pewnością warto przemyśleć sobie powody, dla których nikt z nas niechciałby żyć na przykład w Arabii Saudyjskiej - nie chodzi tutaj jedynie o położenie geograficzne. Tymczasem wielu dzisiaj uważa się za mądrzejszych od całych pokoleń ludzi żyjących na przestrzeni wielu wieków - z taką łatwością przekreślając to, co wypracowali  i nie bacząc na to, jak wiele im zawdzięczamy. Niestety nie można się zgodzić na takie uproszczenie.

Podobne, bo powierzchowne jest dziś (nie)rozumienie nauki. Rozmawiając z ludźmi lub czytając różne wypowiedzi, odnosi się wrażenie, że przeważa podejście pozytywistyczne, które cechowało XIX w!  Jest ono nieaktualne i nie ma nic wspólnego z  nauką wspóczesną – wystarczy poczytać historię Koła Wiedeńskiego. W skrócie chodziło o to, iż ambitna próba członków Koła, aby z poznania naukowego uczynić jedyne wiarygodne źródło poznania rzeczywistości w ogóle – okazała się absurdalna. Samo założenie takiej metodologii będąc tezą filozoficzną a więc z poza nauki, czyni ją sprzeczną. Nauka to tylko jeden ze sposobów dostępu do rzeczywistości – nie jedyny. Każda próba sprowadzenia ludzkiego poznania do wąskiego tunelu poznania naukowego, jest gwałtem zadanym realnej komplikacji świata – fatalną redukcją, gdzie całe połacie rzeczywistości pozostają pominięte. Szczególnie ważne, gdy mamy do czynienia z fenomenem człowieka. Dobrze wiemy czym może skończyć się jego uprzedmiotowianie, sprowadzanie do roli królika doświadczalnego (eksperymenty medyczne). Nauka nie wyznacza granic racjonalności, takie ograniczenia mogą istnieć jedynie w głowie dogmatycznego fanatyka źle rozumianej nauki. Przecież naukowiec - genetyk, który na przykład bada budowę DNA człowieka,  zafascynowany jego strukturą może być jednocześnie czyimś ojcem i mężem, gdzie w codziennych relacjach z bliskimi na niewiele zda mu się jego wiedza biologiczna. Dylematy moralne (wolność), preferencje estetyczne, indywidualna wrażliwość aksjologiczna (na wartości np. miłość) czy wyczucie transcendencji – to te składowe ludzkiej egzystencji, które grają tu pierwsze skrzypce,  bez nich nie sposób w ogóle myśleć o człowieczeństwie. Te obszary należy także objąć refleksją – nauka nie ma tutaj dostępu, z powodu braku  odpowiednich kwalifikacji. Bardzo ważne, aby rozumieć kiedy nauka przestaje być nauką, inaczej może nam grozić ugrzęźnięcie w jej imitacji – ideologii. Nauka powinna być bezstronna światopoglądowo – to czy ktoś jest wierzący w Boga lub niewierzący - nie ma żadnego wpływu na przykład na zrozumienie równania Einsteina ukazującego trajektorię orbity Merkurego.

W obu przypadkach – zarówno tych dotyczących nauki, jak i religii mamy dosyć powszechnie dzisiaj do czynienia z myśleniem potocznym, które jest dzieckiem kultury masowej (media i internet są jej głównymi przekaźnikami). Jak wiadomo cechuje ją przede wszystkim powierzchowność – nastawienie na szybkie rozwiązania. Niestety you tube nie zastąpi porządnego procesu edukacji, bez której pewne braki są nie do odrobienia.

Z dotyczczasowych rozważań nasuwa się następujący wniosek:, jeżeli płytko rozumiemy i naukę, i religię – to może również sam konflikt pomiędzy nimi jest pozorny. Pytanie jak przebić się przez grubą warstwę narosłych stereotypów i utartych kolein myślowych, aby dostrzec, że tak jest w istocie?

Przede wszystkim potrzeba odrobinę dobrej woli. Co ciekawe Kościół odnosi się nie tylko do ludzi wierzących, ale do wszystkich ludzi dobrej woli. Co to oznacza? Z ludzkimi wyborami nie sposób dyskytować – każdy człowiek jest wolny i ma prawo o sobie decydować. Niestety wiąże się to także z ryzykiem, że pobłądzi w życiu, trzymając się kurczowo jakiejś nieprawdy. To także jego święte prawo. Dobra wola, to po prostu autentyczna chęć poznania prawdy o tym, jaka jest rzeczywistość w możliwie najszerszym spektrum – otwartość, w której nie ma chęci manipulowania faktami, uczciwość. Ktoś, kto ma dobrą wolę nie zamyka się jedynie w jednym aspekcie życia – rozumie polifoniczność rzeczywistości. To wszystko czyni z niego człowieka dialogu, budowniczego mostów pomiędzy różnymi spojrzeniami na świat, którego jest szczerze ciekaw. Przeciwieństwem takiej postawy jest człowiek o złej woli – zamknięty, małoduszny, zalękniony – troszczący się jedynie o utrzymanie własnego status quo. Taki człowiek  nie zadaje pytań z obawy przed utratą swojego własnego światka, który z takim trudem budował – nie stać go na żadne ryzyko, nie wychyli nosa ze swojej jaskini, nie słucha, bo wydaje się mu, iż wie lepiej. Zafiksował się w jakimś sposobie odczytywania rzeczywistości i wołami go nie wyciągniesz z narożnika myśli.

Spróbujmy przenieść powyższe rozróżnienie na nasz polski grunt. Dwoje ludzi, jeden o złej, drugi dobrej woli, zastanawiają się nad rzeczywistością Kościoła. Ten pierwszy będzie wskazywał na afery pedofilskie, Rydzyka, mocherowe berety itd.; drugi również dostrzegając te problemy – nie poprzestając jednak jedynie na obiegowych opiniach -  jednocześnie odda się lekturze na przykład Księgi Życia  św. Teresy z Avili. Tylko ten drugi ma szansę zrozumieć czym jest Kościół i do jak głębokiej rzeczywistości w samym człowieku się odwołuje.

Święta Teresa ( XVI w.) zwróciła uwagę na przerażające w swojej skali zjawisko. Okazuje się, że większość ludzi, z którymi ona się spotykała żyło – jak ona to określała – poza własnym zamkiem wewnętrznym. Byli to ludzie, jak gdyby wyrzuceni poza samych siebie, niczym orzech włoski bez środka – sama pusta łupina i nic więcej. Jednostki doknięte przedziwną formą duchowej bezdomności, głoszący czyjeś a nie swoje myśli, zuniformatyzowani, gdzie to co masowe zabiło to, co unikatowe, jedyne i oryginalne, w tym oto – tu – konkretnym człowieku. Ta nauka świętej jest dzisiaj zaskakująco aktualna! Chyba nawet bardziej niż wtedy. Okazuje się, że pewene aspekty człowieczeństwa wcale nie ewoluują – mamy wręcz do czynienia z dewolucją. Rozwój techniki – telewizja, internet, gry komputerowe, portale społecznościowe, zamiast otwierać na rzeczywistość, pozostawiają rzesze ludzi okaleczonych psychicznie – niezdolnych do nawiązywania realnych i głębokich więzi z innymi. To bolesna konsekwencja utraty kontaktu z własna głębią (drogocenną perłą), na skutek zrośnięcia z jedynie powierzchowną stroną życia – tkanką zawdzięczającą swoje istnienie procesom, które rządzą tłumem. O bezcennym obszarze ludzkiej głębi, do której zadaniem życia człowieka, jest się dostać i na nim pozostawać, opowiada Jezus w przypowieści o skarbie i drogocennenj perle: Królestwo niebieskie podobne jest do skarbu ukrytego w roli. Znalazł go pewien człowiek i ukrył ponownie. Uradowany poszedł, sprzedał wszystko, co miał, i kupił tę rolę. Dalej, podobne jest królestwo niebieskie do kupca, poszukującego pięknych pereł. Gdy znalazł jedną drogocenną perłę, poszedł, sprzedał wszystko, co miał, i kupił ją (Mt 13: 44-46). Sami możemy ocenić czy jest o co się bić.  W każdym razie każda walka duchowa zawsze dotyczyła tego, co najcenniejsze i najszlachetniejsze w człowieku, unikatowe – natomiast jedyną drogą do osiągniecia pułapu ducha pozostaje modlitwa. To jest religia bez stereotypów i złej woli, mająca nieść wyzwolenie i prawdę bycia człowiekowi.

Pomiędzy nauką a religią nie ma żadnego konfliktu. Obie dziedziny, jeśli można tak się wyrazić, dotykają zupełnie innych warstw rzeczywistości, jedna bada świat zewnętrzny, druga odsłania świat ludzkiego ducha. Całkowita niezależność i nieskrępowanie a jednak oba sposoby dostępu do rzeczywistości  potrzebne, aby życie człowieka mogło osiągnąć pełnię. Konflikt jest pozorny, istnieje jedynie w krainie schorowanej wyobraźni – niestety obie strony ponoszą winę za taki stan rzeczy.