Kompletna porażka rządu, a najbardziej propagandowej akcji Ministerstwa Edukacji Narodowej zachęcającej (zmuszającej) rodziców 6-latków do wysyłania ich do szkół. Analizując wejście w życie ustawy o podręcznikach, MEN musiał policzyć 6-latków, które od 1 września 2014 roku pójdą do szkoły. Okazało się, że w ławkach szkolnych usiądzie tylko 35 proc. dzieci (a miało minimum 50 proc.): "Ponoć wszystko przez rodziców-dywersantów, którzy zamiast już pakować tornistry, zabierają potomstwo do poradni psychologiczno-pedagogicznych. A te masowo wystawiają świadectwa o niedojrzałości szkolnej. Jednak taką prawną furtkę do zatrzymania dzieci w domu dał rodzicom sam resort" - pisze "Dziennik Gazeta Prawna".

Wg Piotra Mikiewicza, socjologa edukacji z Dolnośląskiej Szkoły Wyższej opór rodziców jest reakcją na przymus. Bo to rodzice chcą decydować o losie swoich dzieci, gdy nagle instytucja, której nie ufają, ogranicza ich wolność i każe im wcześniej posłać malucha do szkoły. "Polakom szkoła państwowa kojarzy się negatywnie. Ich opinie wzmacniają media opisujące przepełnione klasy, pracę na kilka zmian, przemoc, narkotyki etc." - ocenia w DGP Mikiewicz.

Co ciekawe, ci rodzice którzy nie akceptują propozycji MEN odnośnie wczesnoszkolenj edukacji dla 6-latków, sami kształca swoje pociechy, wysyłając je np. na kursy języka obcego, czy lekcje na pianinie.

Bardzo dobrze, że polscy rodzice wzięli sprawy w swoje ręce i nie dali się zwieść propagandowej akcji MEN i Tuska.

cały artykuł znakdziesz na portalu dziennik.pl

mod/DGP