Kilka dni temu, 12 maja, minęła 30 rocznica powstania Porozumienia Centrum, a ściślej oficjalnego ogłoszenia powstania tej partii, która po upadku komunizmu podjęła patriotyczne, demokratyczne i antykomunistyczne dążenia "Solidarności". Tymi dążeniami stanęła na drodze zdominowaniu polskiej sceny politycznej przez postkomunistów oraz ich mniej lub bardziej jawnych sojuszników z obozu "Solidarności".

III RP jako oszukańcza imitacja demokratycznego państwa prawa

Celem tego sojuszu było stworzenie politycznego parasola dla przeprowadzanej przez komunistów transformacji komunizmu w kapitalizm. Transformacja ta łączyła przekazanie majątku narodowego w prywatne ręce komunistów (i tych, którzy się do nich przyłączyli) oraz trwałe zdominowanie polskiej sceny politycznej i medialnej. Wymagało to również zmarginalizowania wszystkich sił politycznych walczących o rzeczywiście niepodległą, demokratyczną oraz opartą na wartościach Polskę, o Polską rację stanu i interesy ogółu jej obywateli. Umowy okrągłego stołu służyły wciągnięciu strony solidarnościowej do jawnej współpracy w tym projekcie, bo tajna współpraca z komuną wielu działaczy opozycji trwała już od wielu lat. Z upływem lat stopniowo okazywało się (i wciąż się okazuje) jak wielu deklaratywnych antykomunistów taką współpracę podejmowało, bądź później przyłączało do postkomunistycznej sitwy.

W najogólniejszym zarysie projekt tej imitacji niepodległego i demokratycznego państwa prawa zakończył się sukcesem. Powstała III RP, oparta na gigantycznym kłamstwie i korupcji, bardzo często niszcząca obywateli stojących na drodze klasie uprzywilejowanej (czyli tzw. układowi). Mimo to, wnosząc z wieloletnich wyników wyborów, imitacja była wystarczająco skuteczna i spełniła swój cel omamienia Polaków. Porozumienie Centrum było jednak największą zadrą utrudniającą realizację tego oszukańczego projektu.

Zadra na postkomunistycznym projekcie Polski

Kiedy ogłoszono powstanie PC, dobiegał rok kadencji częściowo demokratycznego sejmu kontraktowego, wybranego w czerwcu 1989 r. na zasadach uzgodnionych przy okrągłym stole. Według nich tylko 35% mandatów było obsadzonych w wolny i demokratyczny sposób; 65% mandatów było z góry przypisanych komunistom z PZPR oraz tzw. stronnictwom sojuszniczym - Zjednoczonemu Stronnictwu Ludowemu (ZSL, później przekształconemu w PSL) i Stronnictwu Demokratycznemu, (SD, które wciąż istnieje jako jedna z małych partii broniących status quo III RP).

Utworzone z działaczy komitetów obywatelskich i różnych ugrupowań politycznych PC było pierwszym politycznym projektem Jarosława Kaczyńskiego, w którym objął przywódczą rolę. W 2001 r. na bazie PC powstało Prawo i Sprawiedliwość, które można uznać za kontynuację PC.

Większość działaczy tworzących Porozumienie Centrum nie kontestowała porozumień "okrągłego stołu", jednak traktowała je tylko jako etap przejściowy na drodze do pełnego wyzwolenia z komunistycznych więzów - wewnętrznych i zewnętrznych. Inaczej myśleli dogadani z komunistami działacze "Solidarności", którzy zobowiązania wobec nich uważali za ważniejsze niż zobowiązania wobec Polski i Polaków.

W tych przejściowych okolicznościach, PC nie atakowało urzędującego wtedy pierwszego "solidarnościowego" rządu Mazowieckiego, choć miał on w składzie m.in. szefa komunistycznej bezpieki gen. Kiszczaka. Jednak ogłoszona ponad rok po tych porozumieniach "Deklaracja Porozumienia Centrum" uznawała kompromis "okrągłego stołu" za zdezaktualizowany i głosiła program tzw. przyspieszenia. Miało to oznaczać wcześniejsze przeprowadzenie nowych, w pełni wolnych i demokratycznych wyborów parlamentarnych, bezpośrednie wybory prezydenckie oraz zdecydowane przeprowadzenie innych przemian ustrojowych: przekształceń własnościowych prowadzących do upowszechnienia własności prywatnej, uchwalenia nowej konstytucji i stworzenia systemu wielopartyjnego, bez którego trudno wyobrazić sobie efektywnie działającą demokrację.

"Salon ludzi rozumnych" przeciw "spoconym, żądnym władzy chamom"

Jednak te dążenia, wydawałoby się naturalne po zakończeniu komunizmu, spotkały się z gwałtownym atakiem części ruchu "Solidarności", związanej z osobami Tadeusza Mazowieckiego, Bronisława Geremka, Jacka Kuronia i Adama Michnika. Z względu na specyficzne cechy określano ją mianem "salonu". Powstanie PC niweczyło plany "salonu" stworzenia Polskiej Partii Solidarność, która z założenia miała nie mieć konkurencji na scenie politycznej. W budowaniu politycznego monopolu miało pomóc kreowanie wizerunku "salonu" jako jedynych ludzi wystarczająco rozumnych i przyzwoitych, a stąd posiadających rodzaj wyłączności na ubieganie się o władzę. Komunistyczną przeszłość wielu protagonistów "salonu" a priori anulowano lub bagatelizowano.

Polityczną konkurencję w postaci PC "salon" traktował jako nieuprawnionych uzurpatorów, którym władza z zasady się nie należy. Dojście takich "parweniuszy" do władzy postrzegał jako wybryk demokracji, potwierdzający pogląd, że rządzić powinni wyłącznie "ludzie rozumni", czyli właśnie "salon". Ten sposób myślenia najlepiej wyraził wówczas polityk "alonu", socjolog Andrzej Celiński, mówiąc że ludzie PC to "gromada chamowatych, spoconych w pogoni za władzą mężczyzn". Jak można wywieść z tego cytatu, ludzie "salonu" emanowali kulturą, nie pocili się, a należna im władza nie interesowała ich wcale.

Ta metoda niszczenia politycznego przeciwnika wykorzystana przez Andrzeja Celińskiego przeciw PC nie uległa zmianie. Brutalne i prymitywne chamstwo "salonu", jego sojuszników i następców, stosowane potem przeciw PiS, nie tylko się utrwaliło, ale rozpowszechniło i wzmocniło. Celiński nadal popisuje się "kulturą" (był nawet jej ministrem w rządzie SLD), choć wylansowany przez PO i Donalda Tuska Janusz Palikot stworzył trudne do prześcignięcia wzorce. Jednak inni też się starają. Na przykład socjolog Radosław Markowski z Fundacji Batorego (tej budującej neomarksistowski totalitaryzm pod fejkową imitacją "społeczeństwa otwartego" Poppera) twierdzi, że głosujący na PiS elektorat "nie ma kwalifikacji obywatelskich", a wyborcze sukcesy PiS to dowód na to, że "w Polsce nie ma społeczeństwa obywatelskiego". Dosłownie przed chwilą, dowiedziałem się, że w opinii posłanki PO, Małgorzata Kidawa-Błońska jako kandydatka na prezydenta RP, została rzucona Polakom niczym perła wieprzom. Polacy, jak na wieprze przystało, na tej perle się nie poznali (sarkazm). Jest to przejaw nie tylko chamstwa, ale również głupoty, ponieważ MKB odrzucili również wyborcy PO (są jednak tak zacietrzewieni w nienawiści do PiS, że może to przełkną). Z politykami ścigają się w chamstwie ludzie tzw. "kultury". Powszechnie znane są wyczyny takich chamów i prymitywów jak muzyk Zbigniew H. czy aktor Maciej S. (wraz z ojcem), a także (żeby usatysfakcjonować feministki) chamek i prymitywek, jak pisarki Maria N. czy Manuela G. Wszystko przeciw PiS, które dla III RP stało się dużo więcej niż zadrą.

Neomarksistowskie narzędzia budowy III RP

Chamska retoryka, którą u zarania III RP zastosowano przeciw PC, nie była wyrazem zwyczajnego zaperzenia. Niedostateczna ówczesna znajomość neo-marksizmu (znana była raczej jego klasyczna wersja) i zbyt pośpieszne umieszczenie go na śmietniku historii nie pozwalało dostrzec, że kreowanie takiego obrazu rzeczywistości i taki sposób niszczenia politycznych przeciwników jest ścisłą realizacją założeń nowego marksistowskiego totalitaryzmu. Do jego projektowania i budowy przystąpiono na długo przed zakończeniem zimnej wojny. W największym skrócie łączy on nadanie władzy "ludziom rozumnym" z totalną nietolerancja wobec "wsteczników", ich wartości i idei (Herbert Marcuse) z założenia klasyfikowanych jako "faszystowskie" (Theodore Adorno). Uzupełnia je cały zestaw innych brutalnych i zarazem wyrafinowanych narzędzi społecznej manipulacji, na których omówienie nie ma tutaj miejsca.

Takie były i są marksistowskie podstawy odmowy uznania demokratycznych praw "wsteczników", "populistów" lub "faszystów" - niegdyś z PC, obecnie z PiS. Dla neomarksistów ukrywających się za maską "liberałów" demokratyczny ("populistyczny") mandat jest bez znaczenia. Można domniemywać, że w obozie III RP te ideologiczne motywy i polityczno-propagandowe narzędzia mieszają sie ze zwyczajną obroną stanu posiadania postkomuny i grą zagranicznej agentury wpływu, walczącej o to, by Polska nie była zdolna do obrony własnych interesów.

Polityczny bilans Porozumienia Centrum

Mimo wściekłych ataków i ograniczonej siły politycznej, PC podtrzymywało zabiegi o kluczowe dla polskiej racji stanu kwestie, jak lustracja, ochrona majątku narodowego czy usunięcie mafijno-korupcyjnych układów. Jako pierwszy kwestie te podjął rząd Jana Olszewskiego. Utworzony z inicjatywy Jarosława Kaczyńskiego i oparty na kruchej, wielopartyjnej koalicji z dominacją PC, rząd ten symptomatycznie upadł przy próbie dokonania lustracji. "Nocna zmiana" odsłoniła prawdziwe, ohydne oblicze III RP, jaskrawo widoczne dla każdego, kto tylko nie zamykał na nie oczu, a antylustracyjna koalicja połączyła zaskakująco odległe polityczne bieguny. Takie charakterystyczne dla postkomunistycznej rzeczywistości odsłony kart miały się potem nie raz powtarzać, choć w mniej spektakularnym wydaniu.

Po upadku rządu Olszewskiego, pod wściekłymi atakami III RP na przestrzeni lat 90-tych PC uległo daleko idącej marginalizacji. Ostatecznie jednak okazało się zalążkiem, wokół którego powstało Prawo i Sprawiedliwość. Porozumienie Centrum mogło być tylko zadrą, uwierającą zwycięską postkomunę. Natomiast Prawo i Sprawiedliwość rzuciło największe, prawdziwe wyzwanie postkomunistycznej III RP, czego przykładem jest m.in. reforma sądów. Ukazuje to Jarosława Kaczyńskiego jako wielkiego, niezłomnego polityka, który potrafił podnieść się z największych upadków i wbrew potężnym przeszkodom i przeciwnikom realizować, choćby po części, cele służące publicznemu dobru. Właśnie z tej przyczyny jest najbardziej opluwanym politykiem, a PiS partią najbardziej opluwaną przez obóz, którego racją istnienia jest wyprzedaż interesów Polski i Polaków.

Z perspektywy minionych 30 lat, pamiętając ponure lata 1990-te, trudno nie docenić drogi przebytej od PC do PiS, nawet jeśli, jak niżej podpisany, ma się szereg krytycznych uwag do polityki obecnej partii rządzącej. Podejmując taką krytykę z pozycji bardziej antykomunistycznych, bardziej narodowych, bardziej katolickich, bardziej wolnorynkowych lub innych, trzeba bowiem pamiętać, że gromadząc głosy ponad 40% społeczeństwa nie da się zadowolić każdego, a jest to minimum głosów, które trzeba zdobyć, żeby wygrać i rządzić.

Warto też pamiętać, że wielu polityków, z deklaracji bardziej antykomunistycznych, bardziej narodowych, bardziej katolickich lub bardziej wolnorynkowych okazywało się tajnymi lub jawnymi sojusznikami komuny, postkomuny lub zagranicy (wschodniej bądź zachodniej). Fejkowi kontestatorzy "okrągłego stołu" raz po raz zmieniali się w faktycznych obrońców bagna III RP, czego świeżym i spektakularnym przykładem jest osoba Pawła Kukiza. Dokąd zaprowadziliby Polskę różni niegdysiejsi i obecni prawicowi koryfeusze, jak Wiesław Chrzanowski, Roman Giertych, Janusz Korwin-Mikke czy Grzegorz Braun? To uwaga ku przestrodze maksymalistom, którzy chcą dostać wszystko albo nic. Co by powiedzieli, gdyby ostali się z niczym?

Wątek osobisty.

Osobiście uczestniczyłem w zebraniu założycielskim PC 12 maja, które, o ile pamiętam, odbyło się w jednej z sal sejmowych (dopiero później miała miejsce wspominana zwykle przy tej okazji konferencja prasowa w Teatrze Wielkim). Z braku profesjonalnej maszynistki, podjąłem się przepisania na maszynie uzgodnionej deklaracji założycielskiej PC. Ostatnią, odbitą przez kalkę kopię zachowałem na pamiątkę dla siebie i poniżej załączam jej fotokopię.

Był to czas prowadzonej przez lokalne komitety obywatelskie kampanii wyborczej do pierwszych demokratycznych wyborów samorządowych. Byłem wówczas przewodniczącym Żoliborskiego Komitetu Obywatelskiego "Solidarność" (ŻKO"S") i działaczem Warszawskiego Porozumienia Komitetów Obywatelskich "Solidarność". Te solidarnościowe korzenie bardzo silnie wówczas podkreślaliśmy i były one autentyczne - sam byłem wtedy przewodniczącym "Solidarności" w Instytucie Chemii Przemysłowej na Żoliborzu.

Być może zainteresuje czytelników fakt, że prowadząc samorządową kampanię wyborczą ŻKO"S", podjąłem już wówczas, w 1990 r., nieśmiałą próbę lustracji kandydatów naszego komitetu do Rady Dzielnicy-Gminy Żoliborz. Spytałem Jacka Kuronia, naszego żoliborskiego posła i ministra w solidarnościowym rządzie Mazowieckiego, czy może zwrócić się do Krzysztofa Kozłowskiego, solidarnościowego szefa Urzędu Ochrony Państwa (który właśnie zastąpił komunistyczną Służbę Bezpieczeństwa), o sprawdzenie kartotek kandydatów ŻKO"S". Kuroń od ręki powiedział, że to niemożliwe. Wtedy byłem tylko trochę zdziwiony i zawiedziony, myśląc, że "nasi" jeszcze zbyt mało panują nad sytuacją. Jednak odmowa Kuronia utwierdziła mnie w przekonaniu, że decyzja o przystąpieniu do PC była słuszna, bo zmiany w Polsce powinny ulec przyspieszeniu. Późniejsza demagogiczna, antylustracyjna furia Kuronia po upadku rządu Olszewskiego jasno uświadomiła mi, że wiosną 1990 r. nie można się było spodziewać od niego innej odpowiedzi.

ŻKO"S" powstał po zwycięskiej parlamentarnej kampanii wyborczej "Solidarności", organizowanej przez nas na Żoliborzu rok wcześniej (tj. w 1989 r.) m.in. Jackowi Kuroniowi. Ponieważ, jak sądziłem, wszyscy walczyliśmy o demokrację, byłem naiwnie przekonany, że moja polityczna deklaracja o przystąpieniu do PC spotka się ze zrozumieniem wśród wszystkich działaczy komitetu. Z perspektywy właśnie budowanej demokracji takie pójście w różnych politycznych kierunkach było przecież naturalnym rozwojem wydarzeń, byśmy w owej demokracji mogli się "pięknie różnić", według określenia często powtarzanego przez Jacka Kuronia.

Dlatego w tamtym czasie zdumiał mnie i zaskoczył niesłychanie agresywny atak na mnie i na innych działaczy ŻKO"S", którzy tak jak ja przystąpili do PC. Atakowali nas ci działaczy komitetu, którzy później opowiedzieli się za drogą polityczną Jacka Kuronia (Ruch Obywatelski Akcja Demokratyczna, Unia Demokratyczna, Unia Wolności). Pójście inną niż oni drogą było dla nich czynem niepojętym, oburzającym, godnym potępienia i wręcz niedopuszczalnym. Na szczęście, mimo pewnych zawirowań, na naszym lokalnym poziomie obyło się bez najgorszych epitetów.

Było to jednak doświadczenie bardzo mocne, które wiele mnie nauczyło. Na samym początku nowej polskiej demokracji uświadomiono mi, że dla zwolenników formacji, która stale ma demokrację na ustach, możemy toczyć "demokratyczne" debaty i pięknie się różnić", ale pod warunkiem, że racja i monopol na "demokratyczną" władzę będą po ich stronie. Ta nauka, wyniesiona dzięki akcesowi do PC, pozostała aktualna do dziś, bo takie jest również sedno obecnego politycznego sporu o w Polsce i w UE.


Grzegorz Strzemecki