W Krakowie i Poznaniu rozważasię wprowadzenie zakazu odwożenia dzieci samochodem do szkoły. Taki pomysł przetestowano już w przypadku jednej placówki w Wiedniui i w Polsce znaleźli się szybko chętni do naśladowania.

We Wiedniu taki zakaz wprowadzono odnośnie jednej tylko szkoły w okresie od 10 września do 2 listopada. W godzinach 7:45-8:15 ulica, przy której znajduje się szkoła, była zamknięta dla ruchu samochodowego i motorowego. Uznano, że rzecz zakończyła się sukcesem i podobne rozwiązania sprowadzono w około 20 szkołach w całym mieście.

Z pytaniami do Wiednia o szczegóły programu zwrócił się już Kraków, a prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak zapowiedział, że uczyni to wkrótce.

Dlaczego w Polsce chce się naśladować takie pomysły? Stoi za tym z jednej strony zamordyzm, z drugiej chęć walki ze smogiem.
Zamordyzm, bo krakowscy radni miejscy mówią o ,,walce z otyłością''. Chcą więc zmuszać rodziców do tego, by dzieci chodziły do szkoły, zamiast jeździć.

Walka ze smogiem, bo jest nadzieja, że taki zakaz zmniejszy nieco ruch samochodowy w mieście.

Ta pierwsza pobudka jest obrzydliwa, druga - szlachetna. Problem w tym, że jeżeli dziecko może przejść do szkoły pieszo, to znaczy, że nie ma daleko; co więcej rodzice i tak jeżdżą autami do pracy i przy okazji zostawiają dzieci przed szkołą. Jeżeli smog rzeczywiście zmniejszy się wskutek takiego zakazu, to byłby to chyba jakiś cud.

Zostaje więc pobudka zamordystyczna. Byłoby dobrze, gdyby dzieci chodziły do szkół, a nie jeździły do nich samochodami. Decyzję o tym trzeba jednak pozostawić rodzicom. Władze państwowe czy miejskie nie mają żadnego prawa, by się w to wtrącać. A w takim razie pomysł należy zdecydowanie odrzucić. 

 

bb/rp.pl