W czwartek 30 stycznia Prezydent Lublina ponownie zakazał nam pikiety ukazującej powiązania władz miasta z proaborcyjną organizacją Homo Faber. Stwierdził wówczas, iż powodem zakazu jest fakt, że nasza pikieta spowoduje zagrożenie życia i zdrowia mieszkańców Lublina. Dzień później wydał kolejną decyzję, w której ... uchylił swoją decyzję z dnia poprzedniego stwierdzając, iż była ona „bezprzedmiotowa". Według nowej decyzji w opinii Prezydenta kilkunastu prolajferów nie zagraża jednak rzeszom lublinian.

Przypomnijmy, że Prezydent już dwukrotnie zakazywał zorganizowania tego zgromadzenia. Pomimo utrudniania nam odwołania się od tej decyzji (zwodzenie telefonami, że decyzja jest pozytywna, a następnie w obu przypadkach wydawanie decyzji odmownej w piątek po godzinie 15, co dawało nam kilkanaście minut na złożenie odwołania, gdyż prawo przewiduje wprawdzie 24 godziny, ale urzędy pracują do godz. 15.30...), sprawa trafiła do Naczelnego Sądu Administracyjnego, który w dniu 10 stycznia 2014 roku uchylił decyzję władz Lublina.

Justyna Niezabitowska z lubelskiej komórki Fundacji Pro-prawo do życia, organizatorka pikiet komentuje niefrasobliwość władz Lublina w łamaniu prawa: Przede wszystkim zaskoczyła mnie arogancja władz miasta, które arbitralnie, w sprzeczności z jakąkolwiek logiką stwierdziły, że 20 osób pod ratuszem będzie zagrażać życiu i zdrowiu mieszkańców. Nie widziały jednak tego kłopotu przy wydarzeniach kulturalnych na Placu Łokietka, w których wzięło udział kilkaset osób (np. Festiwal Carnaval Sztukmistrzów w sierpniu 2013). Również zachowanie urzędników nie wzbudziło mojego zaufania – miałam wrażenie, że mają odgórny przykaz by zakazać zgromadzenia na wszelkie możliwe sposoby, i choć nie było ku temu merytorycznych przesłanek, robiono wszystko, aby uniemożliwić mi korzystanie z moich konstytucyjnych praw. Myślę, że przyczyną tego mógł być temat pikiety, ujawniający fakt, że z budżetu miasta przekazuje się pieniądze organizacjom popierającym aborcję.

Prezydent unieważnił swoją własną decyzję – myślę, że to pod wpływem strachu, a może i refleksji, że ewidentnie łamie prawo i może być za to ukarany. Widać, że urzędnicy przejęli się wyrokiem NSA, co pokazuje, że należy do końca walczyć o swoje prawa – jeśli trzeba to nawet i w sądach najwyższych instancji.

Aleksandra Musiał/Stopaborcji.pl