Pojawiła się dziś w „Rzeczpospolitej” informacja na temat badań przeprowadzonych przez „Pedagogium” Wyższą Szkołę Nauk Społecznych w Warszawie. Jednym z podstawowych wniosków wynikającym z tych badań jest informacja, że sześciolatki, które idą do szkoły, znacznie częściej niż siedmiolatki czy ośmiolatki tracą zapał i ochotę do nauki. Okazało się także, że Ministerstwo Edukacji Narodowej miało podobne dane już w roku 2011, ale je przemilczało. To dla Pana jest zaskoczeniem, że tak się z dziećmi dzieje?

Nie jest dla mnie zaskoczeniem, że taki właśnie efekt zaobserwowano w regularnych badaniach. Jak się wydaje, specyfika rozwojowa dziecka w tym wieku jest taka, że przymusowe „wcielanie” go do szkoły, może skutkować efektami demotywacyjnymi.

Z badań wynika także, że rodzice, którzy posyłają swoje dzieci do zerówki, a nie do pierwszej klasy szkoły podstawowej, są bardziej zadowoleni z efektów edukacyjnych. Na czym polega tak naprawdę różnica pomiędzy zerówką, a pierwszą klasą polskiej szkoły z perspektywy pedagoga?

Od pierwszej klasy szkoły podstawowej realizuje się program wedle „szkolnych” podstaw programowych. Wiążą się z nim obowiązkowe zadania do wykonania i dziecko także się musi z tych zadań wywiązywać. Natomiast w zerówce realizuje się podstawę programową wychowania „przedszkolnego”, identyczną z tą, jaka dotyczy młodszych dzieci uczęszczających do przedszkoli. W przedszkolu organizuje się dzieciom okazje edukacyjne, które jednak nie skutkują przymusowym opanowaniem pewnych umiejętności i pewnych treści programowych.

Dokładnie tak samo jest w zerówce przedszkolnej, jak i w zerówce już przyszkolnej?

Tak, oczywiście. Zerówka tak naprawdę stanowi realizację programu przedszkolnego, to nie jest jeszcze program szkolny.

Czy uważa Pan, że Ministerstwo Edukacji Narodowej nie mogłoby promować swojej reformy edukacji bez tego typu przemilczeń?

Cóż, z pewnością jest to pewien rodzaj nierzetelności o skutkach tak indywidualnych, jak i publicznych. Jeśli dane ze wskazywanych badań były znane funkcjonariuszom Ministerstwa, to ich przemilczanie jest czymś niewłaściwym. Oznacza to też tyle, że dla forsowania konceptu pewnego społecznego rozwiązania, uznano dopuszczalność ignorowania wszystkich dowodów, które świadczą przeciw temu konceptowi. To rodzaj premedytowanego, skądinąd karalnego, „niedopełnienia obowiązków na szkodę interesu publicznego lub prywatnego”. Ministerstwo ma pełną wiedzę co do tego, że są kraje w Europie, w których nie zmusza się dzieci do chodzenia do szkoły od szóstego roku życia.

Jak choćby Finlandia, o której kiedyś rozmawialiśmy.

Tak, Finlandia ma doskonałe rezultaty edukacyjne, być może po części właśnie dlatego, że niezależnie od globalnych zasad funkcjonowania tamtejszego systemu oświatowego, respektuje fakt, iż edukacyjna wydolność dzieci starszych kalendarzowo o rok jest jednak znacząco różna w porównaniu z dziećmi młodszymi.

Czy widzi Pan jeszcze jakąś szansę na zatrzymanie tego walca reformy wobec co raz to nowszych głosów krytycznych?

Jeśli nie zadziałają władze naczelne państwa i nie zahamują inercyjnego pędu aktualnej Pani Minister - chociaż pewnie to, co ona prezentuje, jest zgodne z zapatrywaniami ścisłych elit państwa - to nie da się oczywiście tego zmienić. Procedury demokratyczne obowiązują, a zatem dopóki sprawują władzę zwolennicy tego rozwiązania i póty biegnie ich kadencja, to jeśli przesądzą o wprowadzeniu tego rozwiązania, to tak będzie. Głosy naukowców i ogółu społeczeństwa nie są, jak widać, w tym względzie honorowane.

Rozmawiał Tomasz Rowiński