Filozofia narodu Jana Pawła II to temat trudny z oczywistego względu – ilość koniecznych do uwzględnienia homilii, przemówień i wy­stąpień Ojca Świętego przytłacza swoim ogro­mem. Istnieje jednak tekst, który może posłu­żyć za kwintesencję tej wielkiej nauki, tekst krótki i dzisiaj powszechnie przywoływany: tekst papieskiej homilii wygłoszonej w czasie mszy świętej odprawionej 2 czerwca 1979 roku w Warszawie na placu Zwycięstwa. Frazę: „Niech zstąpi Duch Twój! I odnowi oblicze ziemi. Tej ziemi!” zna dzisiaj każdy, bowiem moment jej wygłoszenia stał się w zbiorowej wyobraźni początkiem końca komunizmu. To dlatego po śmierci Papieża właśnie ten frag­ment homilii przytaczano bez końca w przeka­zach telewizyjnych i to dlatego – ze względu na szczególną wymowę symboliczną miejsca – ten właśnie plac, obecnie plac Piłsudskiego wy­brali spontanicznie warszawiacy na mszę w in­tencji Ojca Świętego w kwietniu 2005 ro­ku. Ale jak to zwykle w takich wypadkach, mało kto sięga po całość tekstu. Tymczasem właśnie tutaj, w treści tego wielkiego kazania kryje się źródło duchowej mocy, z której wy­pływało końcowe wezwanie. Owym źródłem jest wielka wizja dziejów ludzkich jako ducho­wego dramatu – wielka wizja narodu jako wspólnoty odgrywającej w nim jedną z pierw­szoplanowych ról. Żeby zrozumieć ten szcze­gólny skrót myślowy, wystarczy przytoczyć po­czątek poprzedniego zdania homilii: „I wołam, ja, syn polskiej ziemi, zarazem ja, Jan Paweł II, papież, wołam z całej głębi tego tysiąclecia...”. Głębia tysiąclecia historii narodu – oto właści­we źródło politycznej mocy tego kazania.

Głowa Kościoła katolickiego jest przede wszyst­kim kapłanem i naturalnym punktem odniesienia dla jego działań jest Kościół rozumiany jako wspólnota wiernych. Papież Polak zabierający głos w samym sercu stolicy, kilkadziesiąt metrów od Grobu Nieznanego Żołnierza – w czerw­cu 1979 roku, a więc w epoce gierkowskiego „realnego socjalizmu” – siłą rzeczy musiał wy­kroczyć poza te ramy. Jeśli szukać jakichś analo­gii odwołujących się do tradycji religijnej, to można powiedzieć, że odegrał wtedy rolę po­równywalną do starotestamentowego proroka. Był nie tylko kapłanem, lecz również przywódcą pełniącym oprócz funkcji religijnych także funk­cje zarezerwowane w naszym nowoczesnym ję­zyku dla polityków. Mojżesz łączył rolę najwyż­szego kapłana z rolą prawodawcy i przywódcy kierującego życiem publicznym – nade wszyst­ko zaś był czynnym współtwórcą dziejów swego narodu. Kimś takim jest właśnie Jan Paweł II 2 czerwca 1979 roku – w tej postaci wołającej o odmianę biegu historii splata się w jedno religia i polityka, historia polityczna narodu i du­chowy wymiar historii zbawienia. Tu tkwi siła tego obrazu i stąd wypływa jego wielka moc od­działywania. Papież prorok obejmuje przywódz­two swego narodu i prowadzi go do wielkiego starcia, które kończy się – wbrew wszelkim ra­cjonalnym kalkulacjom – zwycięstwem. Polityka to sfera interesów materialnych i stosunku sił. Jan Paweł II swoje wyzwanie rzuca systemowi, którego twórca rzucił kiedyś na wzmiankę o Wa­tykanie pogardliwy komentarz: „Papież? A ile on ma dywizji?”. Dla Stalina i Bieruta liczyła się tyl­ko brutalna fizyczna siła jako ultima ratio każdej skutecznej polityki. A jednak to bezbronny piel­grzym pokoju okazał się zwycięzcą tego starcia, ponieważ właściwym wymiarem historii okazu­je się wymiar duchowy. I w tym również wy­miarze konstytuuje on naród jako wspólnotę po­lityczną odnoszącą swoje zwycięstwo także w wymiarze politycznym.

Sobotnia msza 2 czerwca 1979 odbywa się w przeddzień Zielonych Świątek, w przed­dzień święta Zesłania Ducha Świętego, kiedy to apostołowie i zebrani wokół nich wierni z wielu ludów i języków stali się – jak to opi­sują Dzieje Apostolskie – Kościołem. Łaciń­skie ecclesia – kościół – pochodzi z greki. Pierwotnie to słowo znaczyło zgromadzenie o charakterze politycznym. Ateńska eklezja – zgromadzenie ludowe – była najważniejszym elementem ateńskiej politei. W węższym zna­czeniu to właśnie eklezja stanowiła właściwą wspólnotę polityczną Ateńczyków. W pojęciu eklezji – zarówno zgromadzenia ludowego, jak i Kościoła – mieszają się znaczenia z zakre­su polityki i religii. Gdyby przyłożyć tę wła­śnie perspektywę, zrozumiały staje się konsty­tutywny charakter wystąpienia Papieża z 2 czerwca – setki tysięcy ludzi, którzy zeszli się na plac Zwycięstwa, przeistaczają się w dwoistą eklezję: eklezję – Kościół i eklezję – naród; inaczej – zgromadzenie duchowe Po­laków oraz zgromadzenie polityczne Polaków.

Już na samym początku homilii Jan Pa­weł II wskazuje na wspólnotę narodową jako punkt odniesienia swojego wystąpienia – mó­wią o tym pierwsze jej słowa: „Umiłowani Ro­dacy, Drodzy Bracia i Siostry”, czy też dalsze słowa wstępnej części kazania: „Jako (...) wasz rodak, syn polskiej ziemi, a zarazem jako papież pielgrzym witam was wszystkich!”. Wszyscy obecni na placu mają też świeżo w pamięci scenę, w której Papież ucałował ziemię ojczystą na samym początku swej piel­grzymki, tuż po tym, jak wysiadł na warszaw­skim Okęciu z samolotu – gest później tak często oglądany w trakcie każdej zagranicznej pielgrzymki Ojca Świętego, że nie jesteśmy już w stanie w pełni przypomnieć sobie wstrząsa­jącego wrażenia, jakie wówczas wywierał. Dość szybko Papież przechodzi też od podsta­wowego przesłania homilii - Chrystus to „klucz do rozumienia tej wielkiej i podstawo­wej rzeczywistości, jaką jest człowiek” – do teologii i filozofii narodu: „Nie można... bez Chrystusa zrozumieć dziejów Polski – przede wszystkim jako dziejów ludzi, którzy przeszli i przechodzą prze tę ziemię”.

Naród to wspólnota duchowej, zbiorowej pra­cy, której owocem jest kultura: „Dzieje narodu zasługują na właściwą ocenę według tego, co wniósł on w rozwój człowieka i człowieczeń­stwa, w jego świadomość, serce, sumienie. To jest najgłębszy nurt kultury. To jej najmocniej­szy zrąb. To jej rdzeń i siła”. To dlatego wspól­nota narodowa pełni funkcję wyjątkową: „Nie sposób zrozumieć człowieka inaczej jak w tej wspólnocie, którą jest jego naród. Wiadomo, że nie jest to wspólnota jedyna. Jest to jednakże wspólnota szczególna, najbliżej chyba związana z rodziną, najważniejsza dla dziejów ducho­wych człowieka”. Jeśli naród jest wspólnotą du­chową, to jego granice rozciągają się w czasie – ta wspólnota obejmuje także minione pokole­nia i zakłada łączność z tymi, którzy po nas na­dejdą (Papież mówi o Polsce jako „tysiącletniej wspólnocie”). Właśnie dlatego wspólnocie tej przysługują, jak mówi Papież, godność i prawa, których – w domyśle – łamać nie wolno.

Naród jako duchowa wspólnota polityczna po­trzebuje miejsc i symboli do aktualizacji swoje­go potencjału zawartego w wypracowanej przez kolejne pokolenia kulturze. Takim miejscem jest stolica Polski – Warszawa. Największe mia­sto w kraju, ale jednocześnie polityczne cen­trum życia narodu oraz symbol jego politycznej woli. Uderzający w homilii z 2 czerwca 1979 roku wydaje się fakt, że z całej dramatycznej i wielkiej historii Warszawy, ze wszystkich powstań, bitew, rewolucji i innych gwałtow­nych epifanii narodowych dziejów Jan Pa­weł II jako ilustrację swojego wywodu wybrał Powstanie Warszawskie: „Nie sposób zrozu­mieć tego miasta, Warszawy, stolicy Polski, która w roku 1944 zdecydowała się na nie­równą walkę z najeźdźcą, na walkę, w której została opuszczona przez sprzymierzone po­tęgi, na walkę, w której legła pod własnymi gruzami, jeśli się nie pamięta, że pod tymi samymi gruzami legł również Chrystus Zba­wiciel ze swoim krzyżem sprzed kościoła na Krakowskim Przedmieściu”.

Morze atramentu wylali Polacy, spierając się o to, czy Powstanie było najbardziej skrajnym przykładem polskiej nieodpowiedzialności w robieniu polityki i karygodną egzemplifikacją polskiego romantyzmu. Zarzut romanty­zmu zresztą miał sens głębszy – chodziło o kwestionowanie wizji historii, w której war­tości duchowe są ważniejsze od realnych, na­macalnych interesów. W tym zresztą sensie Powstanie zmieniło polityczne obyczaje Pola­ków – pokolenie Karola Wojtyły, pokolenie „Kolumbów” doświadczyło dobroczynnych skutków lekcji Powstania w 1956 roku, kiedy po raz pierwszy w polskiej historii zaistniała wprawdzie kolejna modelowa sytuacja insurekcyjna, lecz mimo to nie doszło do powsta­nia. Po tragedii 1944 roku żaden polski poli­tyk nie mógł już być czystym romantykiem.

A jednak, chociaż insurekcyjno-romantyczna metoda robienia polityki odeszła w prze­szłość, pozostało coś, co tkwiło u podstaw trwałej dyspozycji mentalnej Polaków – upo­rczywe obstawanie przy idei wolności oraz przekonanie, że prawdziwą płaszczyzną histo­rii jest wielki moralny dramat, w którym ście­ra się dobro ze złem, wolność z tyranią i znie­woleniem. Papież w czerwcowej homilii dokonał dwóch niezwykłych rzeczy: posłużył się metaforą, która wprost odwoływała się do mesjanistycznego i romantycznego imaginarium Polaków (Polska jako Chrystus narodów – ulubiona teza szyderców i realistów, według nich kompromitująco naiwna politycznie), i jednocześnie poprzez tę tradycyjną metaforę uzyskał efekt jak najbardziej odległy od tejże tradycji, zarazem jednak cały czas pozostając w jej wnętrzu – zwołał zgromadzenie Polaków po to, aby wezwać ich do kolejnego, tym ra­zem bezkrwawego, pokojowego powstania na­rodowego.

Pojęcie powstania odsyła do kolejnego, istot­nego elementu homilii – do heroizmu. Słowo to wprawdzie nie pada ani razu, ale zasugero­wane zostało przez przywołanie walki – nie­równej walki Warszawy w 1944 roku. Pojęcie walki i heroizmu wprowadza bowiem do ho­milii sama obecność na placu z Grobem Nie­znanego Żołnierza. Papież odnosi się do niego bezpośrednio, rozpoczynając ostatni frag­ment homilii, poprzedzający końcowe we­zwanie: „Stoimy tutaj w pobliżu Grobu Nie­znanego Żołnierza. W dziejach Polski – dawnych i współczesnych – grób ten znajdu­je szczególne pokrycie. Szczególne uzasad­nienie. Na ilu to miejscach ziemi ojczystej pa­dał ten żołnierz. Na ilu to miejscach Europy i świata przemawiał swoją śmiercią, że nie może być Europy sprawiedliwej bez Polski niepodległej na jej mapie? Na ilu to polach walk świadczył o prawach człowieka wpisa­nych głęboko w nienaruszalne prawa narodu, ginąc za «wolność naszą i waszą»”?

Znów zatem mamy na pozór bezpośrednie od­wołanie do tradycji romantycznej polityki pol­skiej, której tyle razy zarzucano brak realizmu – na pozór, bowiem nie chodzi tu wprost o bo­haterstwo, lecz raczej o siłę świadectwa praw­dy i wolności jako wartości najwyższych, a nade wszystko jako świadectwa miłości. Następuje bowiem w kolejnym fragmencie istotne roz­szerzenie patriotyzmu jako miłości posiadają­cej charakter polityczny (obiekt tego uczucia to naród i państwo) na miłość bliźnich w ogó­le – w tym kontekście patriotyzm właściwie rozumiany staje się częścią chrześcijańskiej caritas. Posłuchajmy Papieża: „Przyklęknąłem przy tym grobie, wspólnie z Księdzem Pryma­sem, aby oddać cześć każdemu ziarnu, które – padając w ziemię i obumierając w niej – przy­nosi owoc. Czy to będzie ziarno krwi żołnier­skiej przelanej na polu bitwy, czy ofiara mę­czeńska w obozach i więzieniach. Czy to będzie ziarno ciężkiej codziennej pracy w po­cie czoła na roli, przy warsztacie, w kopalni, w hutach i fabrykach. Czy to będzie ziarno miłości rodzicielskiej, która nie cofa się przed daniem życia nowemu człowiekowi i podejmuje cały trud wychowawczy. Czy to będzie ziarno pracy twórczej w uczelniach, in­stytutach, bibliotekach, na warsztatach narodo­wej kultury. Czy to będzie ziarno modlitwy i posługi przy chorych, cierpiących, opuszczo­nych. Czy to będzie ziarno samego cierpienia na łożach szpitalnych, w klinikach, sanatoriach, po domach: «wszystko, co Polskę stanowi»”.

Końcowe słowa, przytoczone z Aktu Milenij­nego prymasa Wyszyńskiego, stanowią klucz do tego rozszerzonego rozumienia narodu – wspólnoty duchowej łączącej wszystkie poko­lenia Polaków. W heroizm Nieznanego Żołnie­rza włączona zostaje nie tylko walka o militar­nym czy szerzej – politycznym charakterze, lecz także praca fizyczna, intelektualna, posłu­ga miłosierdzia czy cierpienie chorych.

W tym porządku nie chodzi już o bohaterstwo głośne czynami i utrwalone w pamięci pomni­kami czy legendą, lecz także o najprostsze fakty codziennego na pozór życia. Polska to właśnie ten wielki, rozciągnięty w czasie wysi­łek ludzi wielkich i ludzi prostych, zdolnych zarówno do wielkości na ludzką miarę, jak i do pozbawionej widowiskowości codziennej świętości. Tutaj najpełniej widać zasadnicze rozszerzenie pojęcia wspólnoty – zgromadze­nia (eklezji); wspólnota polityczna tradycyjnie rozumiana w o wiele mniejszym stopniu zdolna jest wchłonąć w siebie także niepolityczne wy­miary życia ludzkiego. Chrześcijańska eklezja, chrześcijańska wspólnota polityczna – naród ja­ko zbiorowość połączona węzłem solidarnej wspólnoty losu - przekracza wymiar doczesny, obejmując świętość jednostek choćby najskrom­niej żyjących w świetle standardów doczesności.

Warto przy tym jednocześnie zaznaczyć, że tak rozumiana wspólnota polityczna narodu nie daje się zredukować tylko do wspólnoty etnicznej. Według Papieża Polska jako wielka duchowa całość obejmuje także „dzieje lu­dów, które żyły wraz z nami i wśród nas”, na przykład Żydów – Jan Paweł II wspomina bowiem o tych, których „setki tysięcy zginęło w murach warszawskiego getta”.

Dopiero po tak szerokim zakreśleniu ram naro­du jako duchowej wspólnoty Papież „woła z głę­bi tego tysiąclecia”, przywołując Ducha Bożej Opatrzności kierującego ludzkimi dziejami.

Dalszy ciąg wszyscy doskonale znamy. Słowa Pa­pieża uruchomiły lawinę – kilkanaście miesięcy później rozpoczął się strajk w Stoczni Gdańskiej. Rozpoczął się początek końca komunizmu.

W całej tej historii jest jeszcze jedna okolicz­ność warta podkreślenia. Msza święta 2 czerw­ca odbyła się na ówczesnym placu Zwycię­stwa. Nazwa ta odwoływała się do dnia 9 maja 1945, daty, której rocznice obchodzono jako oficjalne święto Polski Ludowej. Święto, w którym – trzeba dodać – przewijała się pewna dwuznaczność, czy może raczej ideolo­giczna pycha komunistycznych władców. Po pierwsze bowiem 9 maja nie był w rzeczy­wistości końcem wojny, ponieważ armia nie­miecka podpisała bezwarunkową kapitulację wobec Amerykanów dzień wcześniej. To mar­szałek Żuków, który dostał szału z powodu te­go afrontu, zażądał odegrania kapitulacyjnego przedstawienia po raz drugi, tym razem wo­bec dowództwa Armii Czerwonej. Moskwa nie tylko wygrała największą wojnę w dziejach ludzkości, chciała także kontrolować pamięć o niej. Zwycięstwo militarne musiało być połą­czone ze zwycięstwem w sferze symboli i rytu­ałów. Po drugie – o czym trzeba pamiętać – ko­niec wojny nie przyniósł Polakom wyzwolenia.

To prawda, przestały dymić kominy obozów za­głady, minęło zagrożenie fizyczną eksterminacją narodu, jednak Polacy nie odzyskali wolności.

Ciągle tropiono, wtrącano do więzień, torturowano i zabijano żołnierzy niepodległej Polski. Tępiono wszelkie ślady suwerenności i narodowej tradycji – świadczył o tym w 1979 sam wygląd placu, na którym Papież odprawiał mszę: przed wojną plac nosił imię marszałka Piłsudskiego; w Pałacu Saskim, w kolumnadzie którego umieszczono Grób Nieznanego Żołnierza, mieścił się Sztab Generalny. Właśnie dlatego po wojnie komunistyczne władze nie odbudowały zniszczonego przez Niemców gmachu – bowiem tak samo jak Zamek Królewski symbolizował on ideę suwerenności Rzeczypospolitej. Resztkę kolumnady z Grobem Nieznanego Żołnierza zamieniono na pomnik-ruinę, a całość powiększonego placu (brakło bowiem na nim także pałacu Brühla - siedziby przedwojennego MSZ i zburzonych kamienic) nazwano placem Zwycięstwa.

W PRL-owskiej nazwie placu zawarta została nuta okrutnego szyderstwa – w zwycięstwo Stalina z maja 1945 roku wpisana była bowiem zagłada Warszawy z jesieni 1944. I właśnie na tym placu – placu Zwycięstwa – Jan Paweł II zwołał zgromadzenie-eklezję Polaków, aby poprowadzić ich do ostatecznego triumfu nad komunizmem. Niemal równo dziesięć lat później, 4 czerwca 1989, odbyły się w Polsce wybory, które uruchomiły reakcję łańcuchową w całym regionie; reakcję, która w końcu nie ominęła samej Moskwy. Polska stała się wolna, a plac, na którym odbyła się pamiętna msza, jest znów placem Piłsudskiego. I to jest prawdziwa miara wielkości Jana Pawła II – Papieża, proroka Polaków.

Prof. Dariusz Gawin, "Teologia Polityczna", nr 3

dam/TeologiaPolityczna.pl