Przedstawiony przez bardzo cenionych przeze mnie profesorów: #TomaszGrosse oraz #WaldemarKrysiak raport, dotyczący spojrzenia na ekonomiczny aspekt relacji Polski z Unią Europejską, stał się obiektem zmasowanego ataku. Wyją oczywiście ci, którzy nie dopuszczają w ogóle jakiejkolwiek myśli, że z członkostwem Polski w Unii wiązać się mogą nie tylko plusy, ale i minusy.

Ponieważ nie znam całości tego raportu, to nie będę się odnosił do zawartych w nim ustaleń, ale wrócę do kwestii, które już nie raz poruszałem.

Bilans przepływów środków UE do Polski od 2004 roku wynosi na ten moment 593 mld. zł. Uśredniając, wychodzi to 35 mld. zł. rocznie. Można się zastanawiać czy to dużo czy to mało.

W okresie rządów PO-PSL, było to dużo w stosunku do tego, ile środków pozyskiwał rocznie budżet państwa. Przyczyn tego stanu rzeczy nie ma co tłumaczyć - są oczywiste. Innymi słowy, dla tamtych nieudaczników, owe 35 mld. zł rocznie to był rzeczywiście dar niebios. I w takim przekonaniu utwierdzali polską opinię publiczną. Bo oni rzeczywiście, nie byli zdolni do tego, aby poza unijnym wsparciem cokolwiek w Polsce zrobić.

Ale po 2015 roku, kiedy jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki okazało się, że wystarczy uczciwie pobierać VAT, a polski budżet powiększał się roku na rok niemal z prędkością światła, ów "unijny wsad" systematycznie zaczął tracić na znaczeniu.

Na dzisiaj to już w granicach 7% przychodów budżetu. Oczywiście, to pieniądze którymi gardzić nie należy, powstają jednak pytania:

Czy warto za te 35 mld. zł. dawać się upokarzać, zgadzać się na to, aby jakieś neo-bolszewickie wywłoki wycierały sobie Polską i Polakami gęby, łżąc na każdym kroku?

Czy możemy ewentualny ubytek tych środków pozyskać w jakiś inny sposób?

Odpowiedź na pierwsze pytanie wydaje się zbędna.

Co do kwestii drugiej - tak, Polska ma dziś, dzięki polityce rządu M. Morawieckiego, otwarte drzwi do pozyskiwania na bardzo korzystnych warunkach środków na rynkach finansowych.

To do nas należy decyzja:

Czy chcemy jeszcze przez rok, może dwa, pozyskiwać jakieś środki z Unii (bo po tym czasie będziemy już płatnikiem netto), płacąc za to utratą suwerenności i twarzy, czy chcemy tego samego wprawdzie płacąc niewielkie odsetki, ale zachowując wolność i suwerenność.

To jest dylemat przed którym stoimy, choć w moim przekonaniu, odpowiedź jest oczywista. Nie po to przelewaliśmy przez pokolenia krew dla odzyskania wolności i suwerenności, aby dzisiaj oddawać ją za unijne srebrniki.

 

mp/fb/grzegorz górski