Luiza Dołęgowska, Fronda.pl: Na pytanie dziennikarzy, jak D. Tusk będzie komunikował się z polskim rządem jako szef RE po wystawieniu przez Polskę innego kandydata, były premier odpowiedział, że  ,,po polsku'', co pewnie miało być dowcipne. Ale patrząc na sprawy poważnie - czy D. Tusk może jeszcze być ,,pożyteczny'' dla Polski w Unii czy raczej będzie już tylko wykonawcą niemieckich rozkazów?

Prof. Grzegorz Górski, historyk, prawnik, wykładowca akademicki: W powszechnym odczuciu ludzi zorientowanych w funkcjonowaniu struktur europejskich było i pozostaje oczywistym, że D. Tusk jest od początku figurantem, realizującym interesy najważniejszego państwa UE czyli Niemiec. Robi to jednak nieudolnie, bo nie ma żadnych kwalifikacji do tego, by piastować to może niezbyt ważne stanowisko, jednak wymagające zdolności dyplomatycznych i koncyliacyjnych. On tych zdolności nie ma. Do tego w Polsce funkcjonował w warunkach bardzo silnego wsparcia mainstreamowych mediów. Tego nie ma w Brukseli i jest tam bezwzględnie punktowany, a w takiej sytuacji tym bardziej nie potrafi on funkcjonować. Tusk nie zrobił nic dla Polski i dla Polski nic nie zrobi. To jest człowiek który zawsze wstydził się Polski, traktował ją tak jak jego guru – W. Bartoszewski – czyli jako biedną pannę na wydaniu. W istocie koncentruje się on na przetrwaniu i zabezpieczeniu materialnym siebie i swojej rodziny oraz realizowaniu priorytetów niemieckich.

Czy w ogólnym rozrachunku, ważąc plusy i minusy braku poparcia Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej, Polska dała wyraźny sygnał o swojej podmiotowości w Unii czy też osłabiła swój wizerunek, stając się jedynym krajem kontestującym polityczną poprawność?

W bieżącej perspektywie była to z pewnością porażka. Jednak indolencja Tuska i niezdolność UE do rozwiązywania jej podstawowych problemów, przy małostkowości takich „liderów” jak Hollande spowodują, że zasygnalizowany opór Polski będzie stawał się naturalnym punktem odniesienia w przyszłości. Już dzisiaj widać, że bardziej racjonalne ośrodki na Zachodzie uświadomiły sobie, że po doświadczeniach z narzucaniem siłą niekorzystnych rozwiązań Grecji, po próbach siłowego rozwiązania problemów migracyjnych, ta kolejna konfrontacyjna rozgrywka Niemiec sprowadza wszystkich innych do roli wasali. To prędzej niż później wywoła otwartą kontestację, która – jeśli Niemcy się nie opamiętają – po prostu rozsadzi Unię od środka. Wersalska mrzonka o „Europie dwóch prędkości” tylko ten proces przyśpieszy.

Od lat słyszymy peany na cześć wielkiej szczodrobliwości UE związanej z udzielaniem Polsce pomocy w postaci funduszy unijnych, ale pojawiają się głosy, że będąc płatnikiem netto dołożymy więcej, niż dostaliśmy z Unii. Czy są to wiarygodne informacje?

Polskę, która jako pierwsza przeciwstawiła się Niemcom w 1939 roku, po zakończeniu wojny ominęła pomoc w ramach Planu Marshalla. Z tej pomocy skorzystali Belgowie i Holendrzy, których rządy kolaborowały z Hitlerem, Francuzi, których większość również kolaborowała przez większą część wojny z Niemcami, Włosi, którzy byli aliantami Hitlera, wreszcie sami Niemcy i Austriacy, którzy rozpętali tę wojnę. Nie można zapominać, że nie byłoby dzisiejszego stanu zachodniej części Unii, gdyby nie pomoc amerykańska. To że Polska korzystała ze środków tej Unii, nie jest żadną łaską – jest po prostu wyrazem dziejowej sprawiedliwości i opóźnioną partycypacją w Planie Marshalla.

Ale mam wrażenie, że Polacy – gdy uświadomią sobie już wkrótce – iż stają się płatnikami netto do budżetu Unii, szybko ostygną w tej obecnej dzisiaj sympatii dla naszej obecności w tej organizacji. Wygląda na to, że po wystąpieniu z Unii Wielkiej Brytanii, wskutek obniżenia się średnich unijnych i uszczuplenia dochodów, przy jednoczesnym wzroście polskiego PKB i poziomu życia, w perspektywie jakichś 4-5 lat przestaniemy być profitentami unijnych funduszy. Radziłbym polskiej klasie politycznej, aby zaczęła się już dziś zastanawiać, jak wtedy będzie tłumaczyła Polakom sens obecności w Unii.

Jak ocenia Pan politykę Węgier, które wchodzą w dość bliskie relacje gospodarcze z Rosją (umowa gazowa) i nie solidaryzują się z Polską przy wyborze szefa RE?

Orban, którego realizm bardzo cenię, porzucił sentymenty. Z polskiego punktu widzenia dobrze się stało, że ta lekcja przyszła przy okazji sprawy, która z punktu widzenia prawdziwych problemów, była jednak błaha. To oznacza jedynie tyle, że przy poważniejszych sprawach Orban sprzeda nas za większe korzyści swojego kraju. Robi to, co robi każdy inny lider w Europie w interesie swojego kraju. My tymczasem daliśmy dowód skrajnej naiwności. Miesiąc przed szczytem A. Merkel była w Warszawie. Wskazywałem wtedy, że Polska winna wykorzystać istniejącą sytuację do załatwienia swoich krytycznych spraw w relacjach z Niemcami. Tymczasem rozmowy dotyczyły jakichś kompletnie absurdalnych kwestii „reformy Unii”. Przechodzenie z niemieckimi politykami na „Ty” nic nam nie dało, okiwali nas bez zmrużenia oka, a żadnej ważnej sprawy nie załatwiliśmy. Mam nadzieję że ta surowa lekcja uświadomi naszym liderom, jak realizować polskie interesy i nie tracić czasu na bezproduktywne spotkania i uśmiechy.

Dziękuję za rozmowę