Portal Fronda.pl: Ministerstwo Sprawiedliwości chciałoby zmienić konstytucję, tak, by skuteczniej bronić dobrego imienia Polski. Kontekstem tej propozycji są nieustanne kłamstwa rozpowszechniane przez zagraniczną prasę i rozmaite instytucje, a dotyczące charakteru udziału Polski w II wojnie światowej. Dla pana profesora sprawa polityki historycznej odgrywa wielką rolę. Dlaczego jest ważne, by zająć się zdecydowanie obroną dobrego imienia Polski i zwalczaniem kłamstw rozpowszechnianych na temat Polaków?

Prof. Jan Żaryn: Nie ma cienia wątpliwości, że państwo polskie, jako reprezentant polskich interesów narodowych, jest zobowiązane do obrony pamięci historycznej, troszcząc się o pokolenia już nieżyjące, które nie mogą same o siebie zadbać. Państwo powinno czynić wszystko rozważnie i jednoznacznie, nie pozwalając na panowanie i rozprzestrzenianie się kłamstwa. W tym przypadku oddziaływanie kłamstwa dotyczącego Polski i Polaków ma jeszcze niebezpieczny wymiar. Historia stała się dziś w sposób bardzo wyraźny narzędziem gry w bieżącej polityce. Narzędzia tego używa się, by pouczyć, poskromić czy zmusić do działań zgodnych z interesem tego, kto kłamstwa używa. Sprawa obrony dobrego imienia Polski jest więc szalenie istotna zarówno z perspektywy pamięci, jak i bieżącej polityki.

Co robić, by właściwie zrealizować to zobowiązanie?

Należy działać na wszystkich możliwych frontach i grać na wszystkich fortepianach dostępnych instytucji państwa. Bardzo ważny jest czynnik prawny. Posądzanie Polaków i współudział w Holokauście i wypaczanie historii w związku z dominującym obrazem II wojny światowej, jako zwycięstwa nad faszyzmem będącego dziełem głównie Związku Sowieckiego, wypływa bardzo często ze złych intencji. Tam, gdzie są złe intencje, tam nie ma dialogu. Druga strona nie będzie zainteresowana dyskusją i przekonywaniem. Wtedy zostaje tylko droga sądowa. Trzeba jej używać i oszczerców ścigać. Ściga się kłamstwo oświęcimskie, kłamstwo komunistyczne. Tak samo powinno być ścigane kłamstwo dotyczące przeinaczania historii, a w konsekwencji obrażania narodu polskiego. To wszystko jest jednak elementem drugoplanowym tego, co należy czynić.

Co powinno znaleźć się na pierwszym planie?

Perspektywa pozytywna. Jako państwo musimy zdawać sobie sprawę, że w budżecie powinny znaleźć się pieniądze będąc do dyspozycji władz – przede wszystkim Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, ale także różnych agend zajmujących się polityką historyczną – które zostaną przeznaczone na ochronę pamięci i prawdy historycznej. Powtarzam, że to nasze zobowiązanie wobec przeszłych pokoleń. Bardzo istotna jest tu popkultura: Powinien zacząć dominować w niej rzeczywisty obraz naszych dokonań z wojny roku 1920, II wojny światowej, powstania warszawskiego, podziemia niepodległościowego, zrywu solidarnościowego… Tematów do autoprezentacji jest bardzo dużo, tymczasem Europa i świat wciąż nie wiedzą dokładnie, jak bardzo wpłynęliśmy na obraz Europy XX wieku. Pozytywne działania w popkulturze są szczególnie ważne i muszą pociągnąć za sobą wsparcie finansowe. Nie wyobrażam sobie, żebyśmy jako państwo chcieli oszczędzać na tym, co jest naszą powinnością wobec przeszłości, ale także powinnością z perspektywy bieżących interesów.

Powiedział pan profesor, że zakłamywanie polskiej historii jest narzędziem polityki. Jakie grupy czy państwa najchętniej sięgają po to narzędzie i co chcą osiągnąć?

Istnieją pewne zmowy, nie takie, które obowiązują na zawsze, ale wynikające z bieżących wspólnych interesów politycznych. Widać to doskonale na przykładzie serialu Nasze matki, nasi ojcowie. W tym przypadku mamy do czynienia ze zmową sygnalizowaną stronie rosyjskiej przez stronę niemiecką. Istnieje podobnych zmów ujawnia też posiadana przez nas dzisiaj wiedza historyczna na temat różnych mniej lub bardziej formalnych spotkań, które formowały i formują obecną narrację historyczną. Można dziś przeczytać anglojęzyczną książkę, która opowiada o kulisach relacji między przywódcami Izraela i Niemiec Zachodnich, które odbywały się w początkach lat 60. ubiegłego wieku. Podjęto tam decyzje dotyczące narracji o II wojnie światowej. Mieli z niej zniknąć – i rzeczywiście zniknęli – Niemcy, zastąpieni przez nazistów. Naziści to dziś kategoria, która zmienia swoją zawartość pojęciową, jest wyprana z narodowego kontekstu. Tymczasem w Polsce czy innych krajach pod okupacją niemiecką nikt nie mówił o nazistach, tylko o Niemcach. Sami Niemcy też nie ukrywali, że są okupantami i twórcami porządku wprowadzanego za pomocą ludobójczej wojny.

Po latach opanował ich jednak wstyd tak daleki, że zaczęli zamieniać Niemców na nazistów. To planowe działania, które nie wynikają z żadnego przypadku, ale są efektem przemyślanej polityki historycznej pozostającej w służbie polityki państw. W wyścigu o wprowadzenie pożądanej przez siebie narracji jako obowiązującej opowieści zabrakło Polaków. Przez wiele dziesięcioleci byliśmy nieobecni jako podmiot suwerenny nie tylko na mapie, ale także w tym dyskursie, gdzie spierały się różne strony, chcąc przeforsować własną opowieść. Dlatego dzisiaj pojawiają się co i raz w prasie polskie obozy koncentracyjne… Wiadomo przy tym, że źródłem tych słów była w ostatnich latach niemiecka prasa, oczywiście bulwarowa, nieposiadająca autorytetu, ale pozwalająca na powielanie polskich obozów koncentracyjnych. Poza Polską nikt niemal nie jest zainteresowany potępianiem tej zbitki słów. Niemal, bo mamy też, oczywiście, sojuszników, choćby w środowiskach żydowskich. Pamiętam na przykład wypowiedź ambasadora Izraela w Polsce, pana Szewacha Weissa. W debacie telewizyjnej dotyczącej filmu Nasze matki, nasi ojcowie, występował tak, jakby był ambasadorem Rzeczpospolitej. Mamy zatem sojuszników, możemy razem z nimi rywalizować o obraz przeszłości. Mamy poza tym argumenty merytoryczne i moralne: Przeszłe polskie pokolenia zachowywały się godnie i wspaniale. Nie ma powodu, byśmy wprowadzali do katalogu celów państwa zaniedbanie. Wręcz odwrotnie, mamy pełne prawo, by opowiadać o swoich bohaterach z podniesionym czołem.

Podkreśla pan profesor, że przez dziesięciolecia nie było Polski suwerennej. Przez 25 lat jednak była. Dlaczego głośno temat polskiej polityki historycznej podnoszony jest przez państwo dopiero teraz?

To jest problem wrażliwości. Wybory 2015 roku pokazały, że znaczna część społeczeństwa jest bardzo wyraźnie związana z tradycyjną, konserwatywną i niepodległościową polską wrażliwością. Chciałbym tu, na marginesie, powiedzieć, że byłoby rzeczą ciekawą przeprowadzenie dyskusji nad wrażliwością: Co to znaczy, polska wrażliwość? Czy istnieje? Czy można ją zdefiniować? A może jest tak bogata wewnętrznie, że traci wszelką tożsamość i wyraz? Wracając jednak do pytania… Okazało się po ostatnich wyborach, że wszelkie idące z przeszłości zabiegi w kierunku rozmydlenia polskiej wrażliwości, jej rzekomej nieobecności, nie powiodły się. Polska wrażliwość okazała się dominująca, dając o sobie znać w werdykcie wyborczym. Politycy i sympatycy PiS mówili wielokrotnie, że nie wyrastają z niebytu historycznego, ale z bardzo wyraźnie określonych środowisk niepodległościowych. Nie tyle w sensie rodzinnym, choć to także, co przede wszystkim w sensie utożsamiania się z wartościami, które pozostawiły nam tamte pokolenia jako wartości konstytuujące polską wrażliwość. Dzięki temu dominuje dziś w przestrzeni publicznej, miejmy nadzieję, takie właśnie, a nie inne środowisko wyrastające z demokratycznego werdyktu. To środowisko podejmuje decyzje, które mają zadośćuczynić i uhonorować naszych bohaterów historii niedawnej.

Rozmawiał Paweł Chmielewski.