Na antenie Radia Wnet prof. Witold Kieżun odniósł się do publikacji Sławomira Cenckiewicza i Piotra Woyciechowskiego, którzy na łamach „Do Rzeczy” napisali o nim, że w latach '70 podjął współpracę z bezpiekę. Sprawa artykułu była już wielokrotnie komentowana na łamach naszego portalu, ale teraz głos zabrał sam zainteresowany.

„Żadnej zgody nie podpisywałem, o tym, że miałem jakiś pseudonim dowiedziałem się teraz od pana Woyciechowskiego. Mam ten dokument, to jest po prostu na zakończenie rozmowy [z kpt. Szulbowskim - przyp. red.], poprosił mnie, że niech pan to napisze, że zobowiązuje się do zachowania całości treści tajemnicy rozmowy. Dla mnie to było zrozumiałe, ja to zrozumiałem. Okazuje się, że to jest podstawa traktowania mnie jako TW i nadania mi pseudonimu, o czym nie wiedziałem” - tłumaczył na antenie Radia Wnet prof. Kieżun.

W radiu uczestnik Powstania Warszawskiego odniósł się także do opisanej przez publicystów „Do Rzeczy” sprawy listu do gen. Czesława Kiszczaka. Przyznał, że rzeczywiście napisał taki list, ale sprawa była znacznie bardziej skomplikowana, niż to, jak przedstawił ją tygodnik.

„Natomiast 2,5 roku później, jak wróciłem do Afryki, jako reprezentant Kanady, napisał do mnie minister sprawiedliwości, że jest w ciężkiej sytuacji zdrowotnej i potrzebuje zastrzyki, których w Polsce nie mógł dostać. Myśmy byli kolegami z ławki. Ja mu powiedziałem, że nie zobaczymy się, że już jestem spalony. A on mi powiedział, żebym napisał do Kiszczaka list za jego pośrednictwem. Czytam, tam, że Kiszczak się podobno zgodził, ale ja już nie wiem, nie miałem kontaktu. Paszport dostałem w 90. roku, w 1992 chciałem wracać, ale Senkier powiedział mi, że nie. (…) pod koniec 98 roku Senkier powiedział: teraz to już możesz wracać, ale bądź teraz już bardzo ostrożny” - wyjaśniał prof. Kieżun.

Bohater Powstania Warszawskiego dodał po raz kolejny, że nie widział znacznej części dokumentów, na które powoływali się autorzy „Do Rzeczy”. Prof. Kieżun zaznaczył jednak, że są rzeczy, o których on nie może powiedzieć. Podkreślił, że ujawnił to, co mógł, ale są „pewne służby, prace, których w ogóle nie można ujawnić”. I dodał, że czuje się bardzo skrzywdzony przez publikację tygodnika.

MaR/Wpolityce.pl/Radio Wnet