Prof. Zdzisław Krasnodębski w telefonicznej rozmowie z portalem Fronda.pl wyjaśnił, dlaczego Europa narzuci Polsce własne rozwiązania w sprawie uchodźców, zasłaniając się konsensusem. Eurodeputowany Prawa i Sprawiedliwości mówił też między innymi o powodach, dla których kraje wyszehradzkie mają prawo iść własną drogą, o różnicy podmiotowości państw unijnych czy o tym, jak kryzys imigracyjny ostudzi zaczadzonych euroentuzjastów. Zapraszamy do lektury!

Unia dąży do konsensu, ale konsens będzie wymuszony

W sprawie rozdzielenia dziesiątek tysięcy uchodźców decyzję większością kwalifikowaną można było podjąć już na poprzednim posiedzeniu Rady Unii Europejskiej. Ku rozczarowaniu niektórych obserwatorów, Unia dąży do konsensu i nie ma woli, by kogokolwiek przymuszać. Bądźmy jednak realistami: jeśli nie dojdzie głosowania w Radzie EU i ogłoszony zostanie konsens, to będzie wymuszony. Robi się tak zawsze: lepiej jest, by wszyscy się zgodzili, niż by mniejszość została po prostu przegłosowana i pozostawiona w rozgoryczeniu. W tym wypadku chodzi o państwa wyszehradzkie. Długo wywierano na nie nacisk. Głośną wypowiedź przewodniczącego Parlamentu Europejskiego Martina Schulza odczytuję właśnie jako taką formę nacisku.  Do nacisku politycznego dochodzi jeszcze silny nacisk kulturowy, wręcz przemoc symboliczna, na przykład poprzez media. Podobną sytuację przeżywaliśmy w czasach rządów Prawa i Sprawiedliwości, gdy zachodnia Europa chciała wpłynąć na zmianę niewygodnej dla siebie polskiej polityki.

Własna droga Wyszehradu ma zrozumiałe przyczyny

Nie można tymczasem dziwić się różnicom w podejściu do kryzysu imigracyjnego między państwami Unii Europejskiej. To, że kraje wyszehradzkie przeciwstawiają się planom KE, wynika z wielu przyczyn. Jedną z nich jest sytuacja gospodarcza nieporównywalna z sytuacją choćby Niemiec. Po drugie, inne są doświadczenia historyczne. Po trzecie wreszcie ważny jest fakt, że społeczeństwa państw wyszehradzkich nie przechodziły takiego procesu, jaki przeszły społeczeństwa Europy zachodniej w latach powojennych, a mianowicie dużego napływu imigrantów. Kto był w Paryżu, Londynie czy Berlinie widział, że są to miasta wielokulturowe. Choćby Niemcy mieli bardzo dużo doświadczeń z Gastarbeiterami; napłynęło do nich wielu muzułmanów z Turcji i do dziś żyją tam ich potomkowie. Powoli stają się już częścią niemieckiego życia publicznego, w polityce czy w mediach.

Oskarżenia Polski i innych krajów wyszehradzkich o ksenofobię, ewidentnie haniebne, są rodzajem maczugi publicystycznej używanej po to, by wymóc pewne decyzje polityczne. Warto pamiętać przy tym, że w Polsce było już w przeszłości wielu muzułmańskich uchodźców - Czeczenów. Wówczas, w latach 90., nie pojawiały się żadne protesty. Wynika to z różnych odczuć; nasz sprzeciw nie jest nawet kierowany przeciwko jakiejś religii. Postawy Polaków są wynikiem doświadczeń historycznych, powiązania z danym regionem. Inaczej reaguje się na przybyszów ze Wschodu, a inaczej na przybyszów z Afryki Północnej, gdzie Polska, w przeciwieństwie do Włoch, Francji czy nawet Niemiec, nie była nigdy obecna.

Różnica podmiotowości. Niemców wszyscy naśladują, Polski nikt nie słucha

Myślę, że dla wszystkich wielkim zaskoczeniem było – także w Polsce – że Niemcy nagle zamknęły granice. Zaczęło się od otwarcia i oświadczeń, że będzie się przyjmować wszystkich. Co ciekawe, nie mówiono wcale, że przyjmuje się tylko po to, by większość odsyłać do domu. Azyl polityczny uzyska tak naprawdę niewiele osób, z czym wiąże się ogromne nieporozumienie. Po tych entuzjastycznych zapewnieniach przyszła zmiana, czas zamknięcia granic.

Jest przy tym bardzo niepokojące, że jeżeli jakąś politykę deklarują Niemcy, to zostaje ona natychmiast aprobowana przez całą niemal Europę. Gdy Niemcy mówią, że otwierają granice, to wszyscy się z tym zgadzają i robią to samo. Gdy mówią, że granice zamykają, to wszyscy je zamykają. Inne kraje mają natomiast niewielkie pole manewru i właściwie nawet nie pozwala im decydować się o takich sprawach. Nikt ich nie wysłuchuje, ich argumenty nie są realnie w ogóle rozważane. Pokazuje to zróżnicowanie podmiotowości w Europie.

[koniec_strony]

Polska debata była nierzeczowa – i to po obu stronach sporu

Warto dodać też kilka słów na temat polskiej debaty wokół sprawy uchodźców. Nie była to, generalnie rzecz ujmując, debata rzeczowa czy racjonalna. Z jednej strony mamy ludzi, którzy zawsze krzyczą, że to, co płynie z Brukseli i Berlina, jest wspaniale; są gotowi zgodzić się na wszystko; przy okazji kryzysu imigranckiego rozckliwiali się i głosili wartości humanistyczne, oczywiście nie mając w realnym życiu możliwości ich realizacji. Z drugiej strony mieliśmy też bardzo irracjonalną reakcję po drugiej stronie. Przecież także w Niemczech nikt nie chce wpuścić do kraju islamistów, muszę to mocno podkreślić. Nikt nie myśli o zapraszaniu bojowników ISIS. To, czy ich przepływ udaremni się efektywnie, to inna sprawa, ale nie o to chodzi. Chodzi o jednak o ofiary islamistów, w pewnym, oczywiście, zakresie.

W związku z tym niektóre argumenty, które padały w polskiej debacie, nie były rzeczowe. Inne z kolei, owszem, rzeczowe były. Trzeba mówić o tym, że warto zastanowić się kogo się wpuszcza; że konieczna jest kontrola, że większość uchodźców to nie uchodźcy polityczni ani ofiary, a część z nich to być może nawet sprawcy. W Polsce musimy rozważyć, jaką politykę azylową chcemy prowadzić. Problem jeszcze wróci, nawet, jeżeli teraz zostanie rozwiązany. Co więcej musimy też zadać sobie pytanie, jak należy kształtować politykę europejską w tym zakresie. Widać, że zostaliśmy nagle postawieni przed problemem, do którego zupełnie nie byliśmy przygotowani. Przecież do niedawna jeszcze głoszono, że powinna nas tylko obchodzić ciepła woda w kranie.

Obrona granic była i nadal musi być priorytetem Unii Europejskiej

Kiedy Unia Europejska rozszerzała się, stawiała warunek uszczelnienia granic. Polska miała z Ukrainą ruch bezwizowy i musieliśmy z niego zrezygnować. Kiedyś społeczeństwa zachodnioeuropejskie wymagały bardzo pilnego strzeżenia granic i tak się na pewnych odcinkach dzieje także dzisiaj. Węgry zachowały się więc w sposób zgodny z traktami umowami. Budapeszt przetrzymywał uchodźców, bo chciał ich rejestrować zgodnie z umową dublińską, według której procedury dotyczące kwestii ewentualnego uzyskania azylu mają odbywać się w pierwszym kraju, do którego przybywa składający wniosek o azyl. Wiktor Orban wykazuje wielką determinację. Łączy się to, niestety, z różnymi negatywnymi  działaniami na Węgrzech. Warunki, w jakich ci przybysze przebywają, nie są najbardziej humanitarne, mówią o tym wszyscy. Poza tym Węgry za swoją determinację płacą ogromną cenę polityczną. Rządu Ewy Kopacz na pewno nie stać na coś takiego.

Pozytywne efekty kryzysu: współpraca Wyszehradu i otrzeźwienie euroentuzjastów

Kryzys imigracyjny ma też swoje pozytywne efekty. Po pierwsze, kraje wyszehradzkie uświadomiły sobie, że mają pewne wspólne interesy i mogą wspólnie starać się ich bronić. Po drugie – i jest to bardzo ciekawe – część polskich bezkrytycznych zwolenników Unii Europejskiej zrozumiała wreszcie, że Unia nie jest tylko swobodą ich wyjazdu do pracy do Francji czy Wielkiej Brytanii. To nie są tylko dotacje. Wszystko łączy się także z pewnymi kosztami, na przykład z oddaniem suwerenności , choćby utratą pełnej kontroli nad własnymi granicami. Kryzys imigracyjny jest w tym sensie procesem pozytywnym. Widzę, że polskie społeczeństwo stało się politycznie dojrzalsze – i mam nadzieję, że będzie to postępowało w kierunku coraz większej refleksyjności.

Czas zrozumieć, że Bliski Wschód jest nam naprawdę bliski

Przede wszystkim musimy sobie uświadomić, że od pewnych problemów nie uciekniemy. Nie możemy prowadzić wyłącznie polityki wewnętrznej. Jest uderzające, że pani premier w czasie swojej obecnej kampanii prawie niczego nie mówi o polityce zagranicznej. Ucieka od tych tematów. Polacy jednak nie bardzo się tym interesują. Sytuacją w Syrii zainteresowali się dopiero wówczas, gdy zagroziło nam przyjęcie tysięcy uciekinierów z tego kraju. Syria jednak nie leży tak daleko od Polski. Byliśmy skoncentrowani na sprawach Ukrainy, owszem, ale jako państwo musimy myśleć bardziej dalekowzrocznie i podejmować działania na większą skalę. Trzeba interesować się tym, co dzieje się w całym naszym najbliższym sąsiedztwie – a Bliski Wschód jest tak naprawdę niedaleko. Iluzją było sądzić, że dopóki uciekinierzy przeprawiają się przez Morze Śródziemne i tam giną lub docierają do wybrzeży Włoch, to jest to sprawa, którą można pomijać. Problem jednak nas dosięgnął.