Prof. Miłosz Parczewski z Rady Medycznej przy premierze stwierdził, że jest przerażony mniejszą liczbą wykonywanych szczepień. - To dramatyczne zwolnienie tempa szczepień – boję się, że może nam przyjść za nie zapłacić dobrem populacji - stwierdził w rozmowie z PAP.

- Nie trzeba jeszcze panikować, ale to jest moment, aby zauważyć, że to wszystko, co mówimy, sprawdza się - niestety - co do przecinka. Mówiliśmy, że na początku sierpnia zaczną się niewielkie wzrosty (lzakażeń - red.), że mogą być wyższe od połowy miesiąca – zobaczymy za dwa tygodnie. Wzrosty są 20-, 30-procentowe tydzień do tygodnia - mówił Parczewski.

Jego zdaniem liczba nowych przypadków zakażeń stanie się odczuwana wtedy, kiedy dobowa liczba zakażeń będzie wynosić kilka tysięcy.

Wskazał ponadto, że osoby niezaszczepione mogę ciężko przejść zakażenie.

- To, co widzimy na papierze w liczbie przypadków nie do końca - szczególnie w systemach, które testują głównie ludzi objawowych - odzwierciedla rzeczywistą liczbę - ocenił.

Dodał, że chciałby, aby "przypadki, które wystąpią, nie były wśród osób nieszczepionych". - (...) bo to one chorują, i to ciężko - powiedział.

Stwierdził także, że większość osób trafiających do szpitala wojewódzkiego w Szczecinie to osoby niezaszczepione. Parczewski przyznał także, że liczył na większą liczbę wykonanych szczepień.

- Martwię się populacją osób młodszych, która wróci do szkół - i powinna wrócić. Ale obawiam się, że sezon grypowo-covidowy (bo tak możemy go od tego roku nazwać) będzie dla nas trudniejszy właśnie ze względu na tę populację - ocenił możliwe skutki epidemiczne powrotu nauki stacjonarnej.

jkg/pap