Prof. Góra, od reformy emerytalnej za rządów Jerzego Buzka mówi dziś w „Polityce”, że jeśli nie będzie dzieci w Polsce to nie będzie pieniędzy na emerytury. W jaką stronę to zmierza?

Zacznijmy od ostrzegawczej prognozy ONZ, z której wynika, że jeśli dzietność w Polsce nie wzrośnie, to w 2100 r. Polaków ma być tylko 16 mln z obecnego poziomu 38 mln. To pokazuje skalę wyzwania. My nie mówimy tutaj o jakiś problemach finansowych czy budżetowych, ale o tym, że bez szybkie go podjęcia działań naprawczych polski naród znajduje się na ścieżce do wymarcia. Aby w kolejnym stuleciu ponownie wymazać Polskę z mapy Europy, ale nie rękami czy mieczami zaborców, ale własną głupotą.

Dlaczego nikt tego nie zmienia, nie bije na alarm?

W demokracji słupkowej, polityków nie interesują wyzwania długoterminowe, ale wygranie kolejnych wyborów za 2-3 lata. Mamy dzietność jedną z najmniejszych w Europie i świecie. A ona w kryzysie jeszcze spada. Za parę lat zacznie się już sypać system emerytalny. Sejm będzie musiał obniżyć emerytury, bo nie będzie w stanie wypłacać ich w obiecanej kwocie. Nie jest możliwe przecież podnieść dwukrotnie ZUS, bo zbankrutowałaby wtedy połowa firm w Polsce. Im szybciej Polacy sobie to uświadomią tym mocniej będą mogli wymuszać realne działania na rzecz przyrostu demograficznego na wybory w 2015 r. Jest problem nadchodzącej zapaści w finansach publicznych i problem długoterminowy wymierania polskiego narodu.

Jak wielki wysiłek musiałby podjąć Polska, aby zatrzymać te trendy?

Moja propozycja poprawy tej zapaści demograficznej, która była celowo nawet przerysowana była taka, aby w polskiej pełnej rodzinie na każde urodzone dziecko dostawać 1 tys. zł. co miesiąc do 18 roku życia. To jest koszt 9 mld zł. rocznie. To jest drogie. Inne wydatki trzeba nawet obciąć, aby znaleźć na to miejsce, jednak niestety, gdy się tego nie podejmie Polska będzie na ścieżce do samozagłady. Ta propozycja została wyśmiana przez premiera Tuska. To zachowanie szefa rządu uznaję za skrajną nieodpowiedzialność, gdy kraj stoi na progu zagłady.

On i inni politycy też mają dzieci i wnuki. Przecież to nie jest jakiś wstyd stawiać na rodziny, pomagać im, widzieć rozwój kraju w długiej perspektywie, aby nawet za realną pomoc zyskać ich głosy. Z czego wynika ta niechęć, niemoc; że tylko liczy się dla polityków tylko czas do kolejnych wyborów i znów do kolejnych wyborów?

Tak, ten cel przesłania wszystko inne. Czasami się zdarza, tylko czasami, że cel polityczny idzie ramię w ramię się z interesem kraju. Jest to jednak częściej działanie na szkodę kraju. Jest jakaś propozycja ze strony prezydenta Komorowskiego, ale to jest bardzo mały krok. My toczymy dziś wojnę z głupotą i nieodpowiedzialnością polityków. Musimy znaleźć pieniądze, aby Polaków było stać na dzieci, bo bogatych Polaków stać, a biednych nie. Z tym, że bogatych jest bardzo mało. 1 proc. populacji nie urodzi tyle dzieci, aby zatrzymać tragedię. Ma tego dokonać 100 proc. populacji. Dziś stać Polaków na jedno dziecko. To, co mówi prof. Góra jest prawdziwe.

Ile mamy jeszcze czasu?

Mamy tylko 5-7 lat aby zatrzymać katastrofę. Pokolenie wyżu demograficznego, urodzone w okolicach stanu wojennego wchodzi ma dziś trzydzieści kilka lat. Jeśli ono nie urodzi dzieci, kilkorga dzieci to będzie za późno. To jest ostatnia szansa. To oni są szansą. Bodźce trzeba dać im już teraz, a nie za trzy lata. Jeśli tego nie zrobią politycy to następne pokolenia już tej sytuacji nie poprawią.

Perspektywa tragedii narodowej w 2100 roku nie działa na wyobraźnię?

My jesteśmy żabą, który pływa beztrosko w garnku, który jednak stoi na małym gazie. Żaba się w końcu ugotuje. To porównanie pokazuje, że ta sytuacja pogarsza się z roku na rok, powoli i my tego nie dostrzegamy. Jak się obudzimy, będzie już za późno.

Do kogo będą pretensje?

Do nas, do pra pra dziadków, pretensje od wnuków, które będą mówiły już po rosyjsku, niemiecku, czy jeszcze może w jakimś innym języku. To będą pretensje, że Polska przestała istnieć.

Rozmawiał Jarosław Wróblewski