Portal Fronda.pl: Aleksander Łukaszenka twierdzi, że państwa Europy Wschodniej wchodzące w skład Unii Europejskiej nie mają własnej polityki, ale muszą milczeć wobec dyrektyw płynących z Zachodu.

Prof. Krzysztof Szczerski, PiS: Aleksander Łukaszenka próbuje zaistnieć jako samodzielny uczestnik relacji międzynarodowych i wyjść z izolacji. Korzysta z tego, że został uznany przez tak zwany format normandzki za gospodarza rozmów na temat przyszłości Ukrainy. Retoryka Łukaszenki jest próbą budowania własnego politycznego autorytetu, próbą pokazania swojej niezależności, która miałaby jakoby być większa od niezależności innych państw w regionie. Robi to głównie na potrzeby polityki wewnętrznej. Jego słowa o tyle mogą dla słuchaczy brzmieć wiarygodnie, że faktycznie przy stole rozmów o Ukrainie nie było nikogo z państw Europy Środkowej należących do UE. Ale to wina słabości, przede wszystkim, obecnej polskiej polityki wschodniej, a nie ogólne prawidło.

Białoruski prezydent w ciągu ostatniego roku wielokrotnie podkreślał, że musi bronić swojego kraju przed Rosją. Możemy sobie wyobrazić sytuację, w której Moskwa przejmuje nad Mińskiem zupełnie formalną kontrolę?

Łukaszenka bał się tego od samego początku. Od lat panuje de facto dzięki pomocy, gospodarczej i politycznej, Moskwy. Wiadomo, że nigdy nie starał się dać dowodów zerwania tych szczególnych więzi z Kremlem. Dzisiaj, przestraszony ewentualnością powtórzenia na Białorusi scenariusza ukraińskiego i jednocześnie chcąc wykorzystać przypadek Ukrainy na własną korzyść, próbuje pokazać się jako polityk, który dba o odrębność swojego państwa. Chce ponownie skonsolidować naród wokół siebie, jako gwaranta stabilności. Łukaszenka nie chce stać się w oczach obywateli Białorusi tak jawną marionetką Kremla jaką był Witkor Janukowycz. Bo nie chce skończyć jak Janukowycz - na wygnaniu w Rosji. To po prostu retoryka, poprzez którą prezydent stara się zmaksymalizować korzyści wobec własnego społeczeństwa: przecież niedługo zostaną tam przeprowadzone tak zwane wybory.

Rosyjski historyk Jurij Felsztyński ocenia, że Białoruś może wkrótce, właśnie przy okazji nadchodzących wyborów, stracić jakąkolwiek niezależność na rzecz Rosji. Jeżeli rzeczywiście doszłoby do próby formalnego przejęcia władzy w Mińsku, to jaka będzie reakcja Europy i Polski? Dyktatura zostanie wzięta w obronę przed Kremlem?

Trzeba powiedzieć wprost: Łukaszenka sprawuje swoją władzę w sposób całkowicie niezgodny z jakimikolwiek standardami wolności i demokracji. Prześladowania, które mają na Białorusi miejsce wobec przeciwników politycznych oraz sposób rządzenia w tym kraju są całkowicie nieakceptowalne. Polsce powinno zależeć na tym, by po wschodniej granicy byli partnerzy, z którymi możemy rozmawiać w ramach europejskich standardów, a nie poza nimi. Należy pamiętać , że każde państwo, które jest w stanie budować swoją samodzielność względem imperium rosyjskiego, to ważny wkład w podmiotowość naszego regionu Europy. W tym sensie marzę o tym, by demokratyczna i wolna Białoruś stała się w przyszłości członkiem Unii Europejskiej czy NATO.

Państwo to, jeśli chodzi o jego wielkość, konsolidację narodową oraz pewien instytucjonalny ład państwowy mogłoby się względnie szybko stać członkiem Unii Europejskiej. Szybciej nawet niż ogromna Ukraina ze swoją skomplikowaną sytuacją wewnętrzną. Pozostaje tylko problem przejścia władzy na Białorusi do modelu państwa europejskiego.

Jakie znaczenie dla bezpieczeństwa Polski miałoby zajęcie Mińska przez Rosję?

Nie mitologizujmy Łukaszenki, jakoby blokował on rosyjskie wpływy i był militarną osłoną przed rosyjskim imperializmem. Wiadomo przecież, że to wojska rosyjskie i białoruskie organizują manewry, na których ćwiczy się ofensywne ataki między innymi na Polskę. Gdy dochodzi do jakichś napięć, grozi się dalszym  rozmieszczeniem armii rosyjskiej właśnie na Białorusi, bo przecież ta armia już tam jest. Współpraca wojskowa między Rosją a Białorusią jest ścisła. Białoruś jest terytorialnie częścią rosyjskiego systemu wojskowego i to nie podlega żadnej dyskusji. Dlatego Putin nie potrzebuje dziś wkraczać na Białoruś, żeby rozmieszczać tam swoje wojsko. Potrzebuje po prostu Łukaszenki jako kogoś, kto jest poddany jego rozkazom. Białoruski prezydent próbuje zachowywać maksymalny zakres niezależności, bo boi się o swoją władzę. Nie jest jednak tak, że stanowi on jakąś realną barierę przeciwko planom moskiewskim w znaczeniu ich strategicznej gry z Zachodem. Problem byłby tylko wtedy, gdyby rzeczywiście Rosjanie chcieli użyć terytorium Białorusi do bezpośredniego ataku, na przykład na któreś z państw bałtyckich. Pytanie, czy Łukaszenka oddał by swoje terytorium dla tego typu akcji zbrojnej, czy by odmówił? Czy Rosja nie chciałaby wówczas zająć całej Białorusi? To są jednak jeszcze czysto hipotetyczne scenariusze.

[koniec_strony]

Jaką rolę Białoruś powinna odgrywać w polskiej polityce regionalnej, a jaką odgrywa za rządów Platformy?

Wielkim błędem obecnych rządów był wybór Moskwy jako głównego partnera na wschodzie i tworzenie polityki w oderwaniu od samodzielności regionu a w zasadzie kosztem tej samodzielności. Symbolem niech będzie tu choćby tak zwany trójkąt królewiecki. To niezwykle niebezpieczna fantasmagoria, czyli Rosja, Polska, Niemcy jako dzielący wpływy w środkowej Europie. To absurd geopolityczny i bardzo dla nas szkodliwy, bo izoluje nas z naszej naturalnej przestrzeni politycznej i otwiera nasz region na rozgrywkę obcych stolic, które chętnie by go skonsumowały.

Drugi błąd to brak konsekwencji rządów Tuska, Komorowskiego i Sikroskiego w polityce wschodniej, w tym wobec Białorusi. Od miłości do nienawiści, od ściany do ściany. Wobec Łukaszenki wykonywaliśmy bardzo dziwne ruchy. Najpierw razem z Niemcami Radosław Sikorski próbował traktować Białorusinów jako partnerów. Potem, gdy Łukaszenka wystrychnął go na dudka, Sikorski się obraził i zerwał jakiekolwiek relacje. Tymczasem wobec Białorusi musimy mieć bardzo konsekwentną politykę opartą o dwie fundamentalne zasady.

Po pierwsze trzeba budować samodzielność tego regionu wobec wszystkich ośrodków oddziaływania. Ta część Europy musi mieć własną siłę i własne znaczenie, owszem, jako element Zachodu, ale element podmiotowy. Po drugie musimy mieć jasne agendy dotyczące białoruskiej suwerenności, demokracji oraz praw Polaków w tym kraju.

Prof. Andrzej Nowak uważa, że to właśnie polska polityka regionalna odpowiada za to, że Węgry zbliżają się do Rosji. Jak ocenia Pan profesor taką tezę?

W polskiej polityce środkowoeuropejskiej nie ma dzisiaj żadnej treści. Każdy z krajów w naszym regionie próbuje szukać własnej ścieżki, bo nie ma żadnej wspólnej koncepcji. Widać to wyraźnie na przykładzie Litwy, Węgier czy Słowacji. To nie jest immanentne, tak nie musi być. Odpowiada za to po prostu brak jakiegokolwiek programu wspólnych działań. Ostatni taki program przedstawił śp. Lech Kaczyński, który próbował budować infrastrukturalne i polityczne powiązania w naszej części Europy. Bez treści nie da się tworzyć w regionie polityki zagranicznej. Niczego nie dadzą zaklęcia, że musimy mówić jednym głosem, że trzeba budować jedność. Potrzeba treści, a to właśnie zadanie dla Polski. To Polska jest rodzajem rzecznika i zwornika całego regionu. Obecna polityka Warszawy powoduje, że regionalna mozaika w naturalny sposób rozchodzi się w różne strony.

Wiktora Orbana, który przyjmuje w Budapeszcie Władimira Putina, należy zatem izolować, czy trzeba z nim mimo wszystko rozmawiać?

Histeria wokół Orbana dowodzi hipokryzji i de facto nierozumności debaty politycznej, także w Polsce. Niedługo z Putinem spotka się premier Włoch, a więc także Włochy mamy wykluczyć z naszych relacji? Później może Francję, bo rozmawia na temat współpracy, a wreszcie i Niemcy, bo mają gazociąg północny i importują z korzyścią dla siebie energię? Wykluczymy po kolei wszystkie państwa, tak, że w końcu nie zostanie już nikt. Nie można uprawiać hipokryzji. Błędem Orbana jest to, że daje swoją twarz putinowskiej propagandzie. Przyjął rosyjskiego prezydenta w Budapeszcie, jako gospodarz musiał milczeć, gdy ten wygłaszał swoje propagandowe kłamstwa. Cechą polityki Orbana jest to, że nie ogląda się na nikogo innego i prowadzi politykę całkowicie odrębną. Tymczasem siła państw naszego regionu wynika z siły całego regionu właśnie, a nie z jego rozczłonkowywania. To pozór, że samodzielne Węgry mogą coś zdziałać własną siła, podczas gdy cały region jest słaby. O tym trzeba jednak rozmawiać. Nie można popadać w histerię wokół Orbana, bo to po prostu hipokryzja. Dzisiaj jest tak, że mścimy się na Orbanie jako na małym Putinie. Nie możemy „pokazać figi” Putinowi, to wszyscy z radością „pokazujemy figę” Orbanowi - i cieszymy się, że zrobiliśmy coś antyrosyjskiego, bo Orban to taka figura Putina. To po prostu śmieszne i oparte na hipokryzji. Budujmy treść wspólnej polityki i wtedy będziemy silniejsi. Trzeba być silnym w czynach a nie "w gębie", jak premier Kopacz.

Rozmawiał Paweł Chmielewski