Paweł Chmielewski, portal Fronda.pl: Gen. Stanisław Koziej mówi, że nie jest nam w tej chwili potrzebne przywrócenie poboru powszechnego, bo wystarczy nam armia, jaką posiadamy, wraz z rozbudowanymi rezerwami. Zgadza się pan profesor z takim kierunkiem?

Prof. Romuald Szeremietiew: Pierwsza kwestia, to skąd mają wziąć się te przygotowane rezerwy? Do jakiej armii? Jak na razie mamy model sił zbrojny, w których występują tylko wojska operacyjne. A to oznacza, że wojska te, uzbrojone w broń i bardzo skomplikowany sprzęt, nie mogą być liczne. Jeśli będzie nas atakował nieprzyjaciel, to zaatakuje właśnie wojskami operacyjnymi – i zdobędzie przewagę. Musimy zastosować inny model sił zbrojnych, jeśli mamy się obronić. Przy mocy naszej obecnej armii obrona nie będzie skuteczna.

Jak miałby wyglądać ten nowy model?

To przede wszystkim powszechne przygotowanie obywateli do posługiwania się bronią. Polacy w ramach programu Obrony Terytorialnej powinni być w stanie bronić całego terytorium kraju. Dzisiaj bronione byłyby tylko te rejony, w których funkcjonują wojska operacyjne. Gdy weźmiemy pod uwagę normy taktyczne przewidziane dla obecnych sił zbrojnych,  to możemy dzisiaj bronić mniej więcej jednego procenta terytorium Polski.

No, tak, zdaje się, że doktryna zakłada po prostu stopniowe wycofywanie się wojsk na zachód i oczekiwanie na wsparcie sojuszników.

Tak na dobrą sprawę to nie wiadomo, co przewiduje doktryna. W kwestii tych rozwiązań wszystko jest tajne. Istnieje pytanie na jakiej linii armia będzie w stanie skutecznie stawić opór. Słyszałem wypowiedź premiera Donalda Tuska, według którego NATO zapewnia, że taką linią obrony Sojuszu nie może być linia Odry, ale Wisły. To już w pewien sposób lepiej, ale wciąż nie dobrze: bo między Wisłą a Bugiem też są jakieś ziemie. I co – mają zostać oddane nieprzyjacielowi? Nie wiem. Słyszeliśmy jednak wczoraj pana generała Kozieja, że wojna w Polsce jest mało prawdopodobna.

Pan przekonuje, że jest inaczej.

Tu nie chodzi o to, kto z nas ma rację, czy wojna wybuchnie jutro. Chodzi o to, żebyśmy odpowiedzieli na proste pytanie: czy wojna może wybuchnąć? Odpowiedź jest zawsze taka sama: tak, może. A skoro tak, to co możemy zrobić, by nie ponieść klęski?

I tu wracamy do poboru powszechnego. Powinien zostać odwieszony?

Pobór powszechny jest jednym z elementów odpowiednich przygotowań. Jeżeli obok wojsk operacyjnych zamierzamy zbudować siły Obrony Terytorialnej, to żołnierzy trzeba wyszkolić. Muszą posiąść kwalifikacje do posługiwania się najprostszą bronią, to znaczy bronią strzelecką i podstawowymi środkami przeciwpancernymi i przeciwlotniczymi. Istnieją dzisiaj takie typy tej broni, które mogą być obsługiwane przez jednego żołnierza i nie wymagają jakiegoś wyjątkowego przeszkolenia. Takich żołnierzy musi być dużo, jeśli mamy bronić całego terytorium. Praktycznie w każdej miejscowości powinna być formacja, która będzie w stanie jej bronić w obliczu ataku nieprzyjaciela. Skąd więc wziąć setki tysięcy takich żołnierzy? Nie jest na pewno tak, że będziemy ich utrzymywać w koszarach. To irracjonalne i niemożliwe. Pozostaje więc takie rozwiązanie, jakie stosują między innymi Szwajcaria, Finlandia czy Szwecja. Tam obok wojsk operacyjnych są jeszcze żołnierze, którzy na co dzień nie pełnią służby. Przez pewien czas doskonalą się na krótkich przeszkoleniach i są mobilizowani wtedy, gdy zagrożenie rzeczywiście się pojawia. Takiego żołnierza można wyszkolić szybko: w ciągu dwóch, trzech miesięcy. Może być też przeszkolony w miejscu zamieszkania, znika więc w ogóle potrzeba koszarowania.

To jest skuteczne, efektywne i wystarczające rozwiązanie. Powstaje więc pytanie, czy w związku z tym jest potrzebne przywrócenie poboru powszechnego? W moim przekonaniu tak: poboru, który zakłada przygotowanie do służby w Obronie Terytorialnej, z założeniem, że wielkie ilości obywateli przechodzą krótkie przeszkolenie wojskowe w miejscu zamieszkania i znajdują się w jednostkach obrony narodowej powoływanych wtedy, gdy zagrożenie jest realne. Czy to jest możliwe i potrzebne? W moim przekonaniu tak, a nie jest uciążliwe. Spełnia z kolei te warunki, które powinny być spełniane.

Ministerstwo Obrony Narodowej trochę się tym chyba interesuje, coś się już w sprawie Obrony Terytorialnej dzieje.

Ministerstwo raczej zaczęło mówić, że się tym zajmuję. Ja próbuję przekonać MON, żeby ten program, o którym opowiadałem, był realizowany. Przygotowałem nawet specjalny projekt. Mam nadzieję, że uda mi się porozumieć z resortem i projekt ten zostanie wdrożony w życie. Jak na razie jednak przeciwnicy tego typu rozwiązań mają przewagę. Uważają, że wystarczą nam te wojska, jakie dzisiaj posiadamy, oraz oczywiście NATO.

Generał Koziej mówi, że najważniejsza jest obrona przeciwpowietrzna, przeciwrakietowa, systemy rozpoznania, zwiadu, mobilności. A to, co generał wymieniał, mamy chociaż zorganizowane?

Zdaje się, że przetarg na zakup rakiet nie został jeszcze nawet uruchomiony. O czym my tu w ogóle mówimy? Dziękujmy Bogu, że nie ma zagrożenia w przestrzeni powietrznej, bo deklaracjami jej nie obronimy. Potrzebne są bardzo konkretne rzeczy. Mianowicie rakiety, których nie ma, system, który będzie w stanie strącić samoloty przeciwnika, czego też nie ma. Przypominam, że jeżeli agresor będzie chciał nas sobie podporządkować, to będzie dążył do zajęcia terytorium, a nie tylko do zrzucenia nam na głowy rakiet. A żeby to terytorium zająć i je okupować trzeba wejść żywą siłą i zdławić opór tej armii, którą posiadamy. Dlatego proponuję, żeby ubezpieczyć się na taką ewentualność. Ktoś może powiedzieć, że to w tej chwili mało prawdopodobne. Tego nie można jednak wykluczyć i gdyby, nie daj Boże, doszło do takiego scenariusza, to jesteśmy w fatalnej sytuacji. Musimy przygotować nasz system obrony na najgorsze z możliwych ewentualności. Nasz kraj nie będzie okupowany w wyniku samych uderzeń rakietowych.

Dziękuję za rozmowę.