Czy Donald Trump zostanie prezydentem Stanów Zjednoczonych? To pytanie zadaje sobie wielu, ale niezwykle istotne jest również inne – czy Trump rzeczywiście chce być prezydentem USA i czy to coś zmienia w kontekście ewentualnego funkcjonowania jego osoby na stanowisku przywódcy tego kraju? Na tę kwestię zwraca uwagę w rozmowie z naszym portalem profesor Zbigniew Lewicki, kierownik Katedry Amerykanistyki Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego.

 

Za nami bardzo istotna debata pomiędzy Donaldem Trumpem a Hilary Clinton. Jak przedstawiają się szanse obojga kandydatów po tym starciu i jakie wnioski możemy wyciągnąć z przebiegu debaty?

W tym momencie po debacie jest dosyć pewne, że Donald Trump zrezygnował z bycia prezydentem. Widać, że uświadomił sobie, że osiągnął tyle, ile chciał, dostał nominację Partii Republikańskiej i doszedł do finału wyborów. Bycie prezydentem jest dla niego, jak sądzę, znacznie mniej atrakcyjne. Wiążą się z tym bowiem rozmaite obowiązki, które go nie interesują, trzeba zajmować się sprawami, na których Trump się nie zna, a to wymagałoby pogłębiania studiów m.in. w zakresie bezpieczeństwa, geopolityki, czy kwestii militarnych. Przede wszystkim musiałby wyrzec się kontroli nad własnym majątkiem. Sądzę, że Trump nie byłby skłonny do takiego kroku, w końcu całe życie zarabiał, inwestując, a teraz musiałby oddać władzę nad majątkiem w ręce specjalnego Trustu.

Co świadczy o tym, że Trump rzeczywiście zmienił swoje nastawienie do wyścigu o fotel prezydenta USA?

Jest dosyć oczywiste, że nie przygotował się do pierwszej debaty, nie miał przygotowanych odpowiedzi i nie skorzystał z wielu nadarzających się okazji, by uderzyć w Hilary Clinton. To wyraźnie wskazuje, że Trump uznał, że to, co osiągnął do tej pory jest tym, o co mu chodziło. Teraz chce przegrać ze stosunkowo niedużą stratą, by potem przez cztery lata móc mówić „Widzicie, gdybyście mnie wybrali, wszystko byłoby lepiej, a wybraliście ją i teraz płacicie za to cenę”. Trump przegrawszy debatę, nie wykonał żadnego ruchu, by zminimalizować to, co się wydarzyło.

Co mogło sprawić, że Trump tak zmienił swoje nastawienie? Przecież o nominację Republikanów walczył niezwykle zaciekle. Czy przewartościował wszystko i po prostu zmienił zdanie?

Trump walczył zaciekle i skutecznie o zwycięstwo, które nie zmuszało go do żadnej zmiany jego postępowania. Natomiast teraz, gdy jako kandydat na prezydenta USA zaczął otrzymywać rozmaite briefingi i dowiedział się o rozmaitych sprawach, jestem przekonany, że zrozumiał, że go to po prostu nuży. Trump jest znany z tego, że nie potrafi skupić uwagi na niczym, że podejmuje decyzje szybkie, że nie lubi wchodzić w szczegóły itd. Chyba zrozumiał w momencie, w którym stał się oficjalnym kandydatem, że pełnienie funkcji prezydenta wymaga wchodzenia w pewne sprawy głęboko i szczegółowo. To nie odpowiada Trumpowi i jego temperamentowi. Swój cel Trump jednak osiągnął, okazał się zdumiewająco skuteczny. Zaczynając od zera, doszedł do nominacji swojej partii.

To co Pan mówi, wskazuje, że teraz gdy Trumpowi nie będzie już tak zależało na wygraniu wyścigu, Hilary Clinton nie powinna mieć problemów z wygraniem wyborów prezydenckich?

To nie jest takie oczywiste, że Clinton wygra te wybory, ponieważ istnieje pokaźna grupa wyborców, dla których Trump wciąż pozostaje lepszym wyborem. Przede wszystkim są to wyborcy, których liczebności nie doceniamy, bo za bardzo kierujemy się punktem widzenia liberalnych mediów ze wschodniego wybrzeża. Są to wyborcy, którzy rzeczywiście znajdują się w bardzo złej sytuacji ekonomicznej spowodowanej z jednej strony przenoszeniem przemysłów do Meksyku, a z drugiej strony zalewem rynku przez tanie towary chińskie. To, co może się wydawać korzystne z punktu widzenia makroekonomii, dla kogoś kto mieszka w małej miejscowości i komu zamykają jedyny zakład przemysłowy, jest po prostu klęską. Amerykanie są narodem mobilnym, ale nawet mobilność ma swoje ograniczenia.

Poza tym ci ludzie nie dość, że są w złej sytuacji ekonomicznej, widzą, że w ogóle nie obchodzą polityków. Politycy z Waszyngtonu w ogóle ich nie dostrzegają, mówiąc o korzyściach płynących z układów handlowych, a nie dostrzegając tego, co to oznacza dla zwykłego obywatela. Trump oczywiście również nie rozwiąże ich problemów i oni zdają sobie z tego sprawę, ale Trump przynajmniej te problemy dostrzega i mówi o nich. To dla tych ludzi jest czymś nowym. Trump mówi „Znam i czuję wasz problem. Pamiętajcie, że w Białym Domu będę osobą, która o Was nie zapomni”. Ci ludzie zagłosują na Trumpa tak czy owak, bo oni niekoniecznie śledzą debaty i komentarze, zagłosują, bo uważają tego kandydata za rzecznika swoich spraw.

Wielu komentatorów określało i dalej określa wybór między Donaldem Trumpem i Hilary Clinton jako wybór między „dżumą i cholerą”, patrząc z punktu widzenia Polski. Co w sytuacji, gdyby Trump został prezydentem USA, który niekoniecznie chce nim być? Czy to byłby dla nas lepszy, czy gorszy układ?

Sam nie używałbym takich sformułowań jak wybór między „dżumą i cholerą”. Są one całkowicie niepotrzebne, szczególnie w polityce, gdy wiadomo, że ktoś z nich zostanie prezydentem kraju, na którym nam zależy. Trzeba więc zachować zdrowy rozsądek. Co do Trumpa, wiemy, że jako nowojorski finansista jest przyzwyczajony do rozmów z wielkimi. Putin jest dla niego godnym partnerem, godnym partnerem są też Chiny, natomiast mniejsze państwa są poniżej jego radaru. To jest przypadłość tej grupy społecznej, do której Trump należy. Wiadomo też, że Trump, a także jego syn i doradcy posiadają bardzo poważne inwestycje w Rosji. Możemy założyć, że jego zrozumienie dla polityki Putina będzie bardzo daleko posunięte. A to oznacza oczywiście znacznie mniejsze zrozumienie dla naszych interesów. Dlatego wybór Trumpa z całą pewnością nie byłby dla Polski korzystny. Nie można sobie robić nadziei, że skoro jest Republikaninem, będzie po naszej stronie. Nie każdy Republikanin jest Ronaldem Reaganem. Hilary Clinton również nie byłaby dla nas dobrym wyborem, ale na pewno bardziej przewidywalnym w swoich skutkach niż wybór Trumpa.