Sytuacja na Białorusi nie ulega zmianie. Wciąż mamy do czynienia z gromadzącymi dziesiątki tysięcy Białorusinów protestami po ogłoszeniu wyników wyborów prezydenckich. Rosja i Białoruś zdają się zaś robić wszystko, aby Polskę ukazać jako tą, która wzmaga niepokoje w tym kraju. Jak ostrzega prof. Przemysław Żurawski vel Grajewski – polskie służby graniczne muszą być świadome możliwych prowokacji.

W swoim tekście na łamach „Gazety Polskiej Codziennie” profesor przypomina o sytuacji z 12 września 1995 roku, kiedy to białoruska obrona przeciwlotnicza zestrzeliła balon sportowy reprezentacji Wysp Dziewiczych Stanów Zjednoczonych, która uczestniczyła w międzynarodowych zawodach o Puchar Gordona Bennetta. Stało się to mimo iż organizatorzy powiadomili wcześniej białoruskie władze o planowanym przelocie – pisze Żurawski vel Grajewski.

Autor dodaje, że wskutek tego ataku zginęło dwóch amerykańskich sportowców, a w całej prowokacji chodziło o udowodnienie NATO, że Polska „[…] może importować do Sojuszu konflikt graniczny z sąsiadem”.

Łukaszenka – pisze profesor – wykonał wówczas czarną robotę dla Rosji i dziś potrzebuje podobnego incydentu, aby usprawiedliwić represje wobec opozycji pod hasłem walki z „polską agresją” – dodaje autor tekstu.

Dalej zaznacza, że zagrożenie możliwym incydentem jest duże i polskie służby graniczne muszą mieć się na baczności. „Łukaszenka potrzebuje krwi na granicy – krwi polskiej” - podkreśla i zaznacza, że jeszcze bardziej białoruski prezydent potrzebuje „krwi białoruskiej rozlanej przez Polaków”.

Choć autor jest przekonany, że nie doprowadzi to do wojny, to mogą zginąć ludzie i trzeba to powiedzieć głośno, aby ewentualnie przeprowiedziana prowokacja straciła swój sens.

dam/"Gazeta Polska Codziennie",Fronda.pl