Ciekawe, ilu ludzi da się złapać na fałszywe idee tolerancji, dialogu i czegoś tam jeszcze lansowane przez propagatorów akcji „Przekażmy sobie znak pokoju”? Można stawiać zakłady, że niezbyt wielu.

„Tygodnik Powszechny”, „Znak” i „Więź” angażują się w akcję razem z przedstawicielami środowisk promujących homoseksualizm, aby wspólnie przekonywać, że ludzie niezależnie od preferowanych praktyk seksualnych powinni się nawzajem szanować. Bardzo to piękne i ładne, ale czy rzeczywiście znajdzie się ktoś, kto uwierzy w sensowność tego dziwacznego przedsięwzięcia i niczym nieprzytomna mucha wpadnie w lep kato-homopropagandy?

Zostawmy na moment rzeczywiste intencje, jakie mogą przyświecać inicjatorom tej akcji. Zostawmy doniesienia o finansowaniu tej szopki LGBT przez fundację wspieraną przez George’a Sorosa. Załóżmy na moment, nawet hipotetycznie, że w całej akcji rzeczywiście chodzi tylko i wyłącznie o przekazanie wszystkim ludziom, czy to heteroseksualistom, czy katolikom, czy gejom, czy ateistom jednej konkretnej wiadomości – nawet jeżeli jakiś człowiek oddaje się czynom homoseksualnym należy mu się szacunek.

Gołym okiem widać, że… nie ma to żadnego sensu! Czemu? Ano temu, że jak głosi stara życiowa prawda, nie warto robić niczego, co już zostało zrobione.

Być może przedstawiciele niektórych „katolickich” środowisk nie zdają sobie sprawy z istnienia dokumentu zwanego Katechizmem Kościoła Katolickiego, w którym można znaleźć nawet akapity o czynach homoseksualnych i stosunku, jaki powinien żywić katolik do homoseksualistów. Ot, rozróżnienie proste i jasne – czyny homoseksualne są jednoznacznie złe i absolutnie nie mogą być akceptowane, mają być potępiane z całą mocą. A co do ludzi się im oddających Katechizm mówi równie jasno – ci absolutnie potępiani być nie mogą, bo człowiek nie posiada władzy, by potępiać jakiegokolwiek innego człowieka. Mają być otaczani szacunkiem i troską i wspierani w niesieniu krzyża, jakim są ich homoseksualne skłonności. Koniec, kropka. Proste?

Rozróżnienie między skłonnościami, a ich realizacją jest bardzo klarowne i jednoznacznie zamyka temat jakichkolwiek homozwiązków, adopcji dzieci przez takowe, czy dopuszczania aktywnych homoseksualistów do sakramentów. Grzech jest grzechem, zawsze był i zawsze nim będzie i nic tego nie zmieni. Tak jak nic nie zmieni tego, że Kościół nie ma najmniejszego zamiaru ścigać, ani wieszać homoseksualistów. Takiego zamiaru nie mają również Polacy. Bo czy ktoś przypomina sobie podobne przypadki nad Wisłą rodem z krajów muzułmańskich?

Logiczne staje się więc pytanie, po co kogokolwiek uświadamiać w temacie szacunku do homoseksualistów? Po co promować coś, co istnieje i ma się dobrze. Z tej krótkiej refleksji nad założeniami akcji „Przekażmy sobie znak pokoju” płynie wniosek, że albo jej twórcy tworzą problemy, których nie ma i starają się je rozwiązywać, albo mają zupełnie inne cele, niż te deklarowane.

Każdy rozumny człowiek dostrzeże to od razu, a zakusy homopropagandy, by posiąść umysły naszych rodaków spełzną na niczym. Inaczej być nie może. 

Ale jeżeli ktoś myśli, że uda się u nas zaszczepić akceptację dla dewiacji i przekonać polskich katolików, że patologie są w sumie ok, to… no cóż, życzymy powodzenia. 

emde