Moskwa zarzuciła Stanom Zjednoczonym atak na suwerenne państwo. Tak według kremlowskiego rzecznika Dmitrija Pieskowa miał określić amerykańską operację prezydent Władimir Putin. W nocy USA wystrzeliły blisko sześćdziesiąt rakiet Tomahawk w kierunku syryjskiej bazy Shayrat. Był to odwet za niedawne użycie przez wojska Asada broni chemicznej przy ostrzale miasta Chan Szajchun.

Dmitrij Pieskow oświadczył, że prezydent Rosji traktuje amerykański atak rakietowy na wojska Baszara al-Asada jako „akt agresji”, który szkodzi rosyjsko - amerykańskim stosunkom, a także wspólnej walce z terroryzmem. Kremlowski rzecznik dodał, że syryjska armia nie dysponuje zapasami broni chemicznej, co jak przypomniał potwierdzili eksperci Organizacji Narodów Zjednoczonych.

Według Pieskowa, Władimir Putin miał stwierdzić, że atak rakietowy Stanów Zjednoczonych na bazę syryjskich wojsk był tylko próbą odwrócenia uwagi światowej opinii publicznej od sytuacji w Syrii. „Taki krok USA nie przybliża nas do celu, jakim jest walka z międzynarodowym terroryzmem, ale stwarza poważne przeszkody dla zbudowania międzynarodowej koalicji” - zacytował wypowiedź Putina jego rzecznik Dmitrij Pieskow. Wcześniej rosyjscy politycy, komentując amerykański atak rakietowy w Syrii uznali, że oddala się perspektywa współpracy Moskwy z Waszyngtonem.

dam/IAR