Wbrew pozorom, to Jarosław Kaczyński może dzisiaj spokojniej patrzeć w przyszłość.

Zwycięstwo partii Donalda Tuska pokazało zadziwiająca żywotność tego polityka. Prawdą jest, że znacząco pomogła mu sytuacja międzynarodowa. Ale i tak udało mu się odwrócić niekorzystny dla niego trend. Jednak sytuacja pod nogami największych graczy polskiej sceny politycznej już nie powinna napawać Pana Premiera takim optymizmem. Za to Polacy mogą już zacząć liczyć czas do zmiany warty.

Klęska centrolewicy

Wydawać by się mogło, że Platforma obywatelska ma bardzo wygodną pozycję. Co prawda straciła dużą grupę wyborców, ale nadal wydaje się, że ma duże pole do koalicyjnego manewru. Jej stały partner, PSL, jeszcze raz potwierdził, że jest partią niezatapialną. Co prawda obecna koalicja nie utrzymuje większości mogącej dać im rządy, ale w zanadrzu jest zawsze lewica. I tu pojawiają się schody. Janusz Palikot, który wydawał się specjalnie wyhodowany, aby służyć za koalicjanta Platformy, poniósł sromotną klęskę. Wydaje się, że to jest jego koniec w polskiej polityce, ale pewnie łatwo z niej nie będzie chciał dać się wypchnąć. Wróży to źle Tuskowi, w którego przede wszystkim mogą uderzyć konwulsje winiarza z Biłgoraja. Pozostaje więc SLD, ale tu pojawiają się schody.

Wyborcze 10% chyba nie zaspokaja ambicji działaczy Sojuszu. Tak słaby wynik to efekt celowo przyjętej taktyki, opartej na odwołaniu się do historii i twardego elektoratu. Symbolem tego kierunku jest 67-letni Leszek Miller. Nie wiadomo tylko, czy młodsi politycy lewicy są zainteresowani kontynuacją trendu. Być może bardziej odpowiadałaby im rola silnego gracza, starającego się odbierać głosy PO. Tylko, żeby być takim graczem, trzeba rząd Platformy atakować, a nie wróży to dobrze potencjalnej koalicji. Powstaje więc kwadratura koła. Miller jest gwarantem, że SLD będzie sojusznikiem Tuska, ale zatrzymuje Sojusz na 10%, co może nie wystarczyć do większości. Przejęcie sterów lewicy przez młodszą generację, dało by nadzieje na lepszy wynik, ale sprawiłoby, że przestanie być ona skazana tylko na sojusz z PO. Tusk doskonale o tym wie, i zdaje sobie sprawę, że jego sytuacja pogarsza się a nie polepsza.

Nadzieja prawicy

Mało kto zwrócił uwagę, z donośnej zmiany w polskiej polityce. Po raz pierwszy partie prawicowe zdobyły razem prawie 50% głosów. I to partie prawicy prawdziwej, patriotycznej (choć czasami w ekscentryczny sposób) i przynajmniej deklaratywnie antysystemowej. Co więcej, próg przekroczyły dwie partie prawicowe, a dwie kolejne zdobyły w sumie 8,5% głosów, czyli prawie tyle co SLD. PiS po raz pierwszy może mieć nadzieje na potencjalnego koalicjanta, do tego jeszcze Kaczyński, jak i Korwin-Mikke mają gdzie zwiększać swój elektorat.

Prawo i Sprawiedliwość jest wbrew pozorom w dużo lepszej sytuacji niż jeszcze przed wyborami. Awans Janusza Korwin-Mikkego do pierwszej ligi politycznej sprawił, że partia Jarosława Kaczyńskiego staje się w oczach opinii publicznej bardziej stateczną i umiarkowaną. Elektoraty PiS i KNP nie pokrywają się, więc te partie nie musza ze sobą konkurować. Kongres walczy przede wszystkim o młodych, wielkomiejskich, nastawionych liberalnie wyborców PO i Palikota, natomiast Prawo i Sprawiedliwość, otwierając się chociażby na inicjatywę Gowina, może przyciągnąć do siebie konserwatywnie nastawionych wyborców z klasy średniej. Może to zaowocować najbardziej prawicową koalicją rządową od bardzo dawna.

Idzie zmiana

Majowe eurowybory potwierdziły, to co widoczne było już od pewnego czasu. Polacy stają się coraz bardziej prawicowi. Najlepiej te zmiany było widać wśród młodych ludzi. Coraz więcej wśród niej postaw konserwatywnych i patriotycznych. I widać to po wynikach sondaży, w których wśród młodych wyborców wygrywają PiS I KNP. Nie powiodła się próba zarażenia polskiej młodzieży wirusem nihilizmu pod postacią Palikota, a elektorat urzędniczo-korporacyjny Platformy Obywatelskiej nie będzie w stanie już długo bronić swoich pozycji. Być może już 2015 r. czeka nas prawicowa rewolucja, oczywiście jeśli najważniejsi politycy prawej strony będą dobrze umieli zagospodarować społeczny potencjał.

Bartosz Bartczak